Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Chińczyk” zabił człowieka w Krakowie. Wpadł w Madrycie

Redakcja
Nóż, którym „Chińczyk” zadał śmiertelne ciosy Arkadiuszowi G.
Nóż, którym „Chińczyk” zadał śmiertelne ciosy Arkadiuszowi G. Artur Drożdżak
22-letni Arkadiusz G. ps. „Olo” w 2005 roku zginął od ciosów nożem w studenckim klubie Żaczek, a jego kolega Bartłomiej D. ps. "Rafter" został ranny. Sąd Okręgowy w Krakowie pięć lat później skazał dwóch sprawców napaści, trzeci wpadł teraz, po 11 latach

To była wąska uliczka w oblanym słońcem Madrycie, ale turyści i tak tamtędy tłumnie spacerowali. W styczniowe przedpołudnie 2016 r. 35-letni Łukasz W. mijał ich obojętnie, bo spieszył się do pracy. Z rozmyślań wyrwało go mocne szarpnięcie za ramię. Poczuł ból w wykręcanych do tyłu rękach, a następnie czyjeś kolano przygwoździło mu głowę do płyty chodnikowej. Za chwilę usłyszał szczęk zapinanych kajdanek.

- Panowie, o co chodzi? To jakaś pomyłka! - wyrwało mu się. W odpowiedzi ktoś zwrócił się do niego w ojczystym języku.

- Wszystkiego się dowiesz w Krakowie. Tam pani prokurator już na ciebie czeka - usłyszał.

Wpadka w Madrycie
Gdy 35-latek podniósł wzrok, jeden z barczystych mężczyzn pokazał mu list gończy z jego własnym zdjęciem. - Trochę się opaliłeś i przytyłeś, ale w celi wszystko wróci do normy - nieznajomy wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Pseudonim „Chińczyk” Łukaszowi W. wymyśliła siostra w jego rodzinnej Muszynie, gdy miał cztery lata. Trochę dlatego, że miał lekko skośne oczy, ale i z tego powodu, że lubił popularną grę planszową. Rzuca się w niej kostką i wędruje przed siebie: pyk, pyk, pyk. Wygrywa ten, kto pierwszy dotrze do mety. Trzeba tylko unikać rywali i nie dać się złapać. Łukaszowi W., jak w tej grze z dzieciństwa, w dorosłym życiu udawało się to znakomicie. I to przez 11 lat, gdy umykał po całej Europie.

Gdy ochłonął w budynku komendy policji w stolicy Hiszpanii, wróciły wspomnienia. Jak to było, gdy w tamtą październikową noc 2005 roku odebrał telefon od „Mamuśki”, kolegi poznanego na meczach Cracovii. Maciej B. po północy zadzwonił i pożalił się, że z kolegą dostali baty na imprezie w klubie studenckim Żaczek. „Chińczyk” zjawił się z odsieczą. Zabrał nóż, który ukrył w kurtce, i tasak, który wręczył „Mamuśce”. Był z nimi jeszcze „Lechu”, czyli Dariusz L. On do ręki wziął 70-centymetrowy konar. Tak uzbrojeni mężczyźni ruszyli w kierunku Żaczka.

Z opowieści „Mamuśki” wynikało, że wybrał się z „Lechem” i jego dziewczyną na imprezę. Maciej B. był wtedy studentem III roku Wydziału Zdrowia Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, jego kumpel Dariusz L. kucharzem w pizzerii Dracula, a Beata D. właśnie skończyła prywatną wyższą szkołę handlową.

W Żaczku niewiele wypili, jakieś piwko, drinka. Średnio się bawili, więc po północy postanowili wracać.
W środku było ze 400 osób, które darły gardła podczas śpiewania karaoke, a potem tańczyły. Zabawa była spokojna, studenci grzeczni. Kilku ochroniarzy z Solid Security nie miało wiele do roboty, aż do incydentu z Beatą D.

Kobieta przechodziła obok stanowiska DJ-a, gdy nieznany chłopak musnął dłonią jej włosy i przejechał po dekolcie. Nie zwróciła na to specjalnej uwagi i odwróciła się dopiero, gdy za sobą usłyszała poniesione głosy. Jej chłopak skoczył do nieznajomego i doszło do scysji. Bartłomiej D. ps. „Rafter” tłumaczył, że zaczepił dziewczynę przez pomyłkę i natychmiast chciał przeprosić Beatę D., ale już nie zdążył.

Dariusz L. wdał się z nim w przepychankę i wtedy doskoczył kolega „Raftera” Arkadiusz G. ps. „Olo”. Zaraz pojawił się też „Mamuśka” i doszło do rękoczynów między mężczyznami.

Do akcji wkroczyli ochroniarze, którzy wyprosili z klubu „Lecha” i „Mamuśkę”. A „Olo” i „Rafter” zostali w środku. Byli tu stałymi bywalcami, dorabiali sobie w tej samej agencji artystycznej, która tego dnia zapewniała oprawę muzyczną w Żaczku. DJ-ami byli ich koledzy, a oni dwaj bawili się tam prywatnie. Znali też personel, ochronę, szefów. „Rafter” zatamował krew z rozbitego nosa i kwadrans po incydencie postanowił wyjść na zewnątrz. Na tarasie, do którego wiodły wysokie schody, dołączył do niego „Olo”, najlepszy przyjaciel, jak o nim mówił. Nie przypuszczali, że to nie koniec emocji.

Beata D. po wyjściu z klubu była zła, że z tak błahego powodu doszło do awantury. Chciała wracać do domu, ale „Lechu” upierał się, żeby jeszcze zostać. „Mamuśka” zadzwonił do „Chińczyka”. We trzech uzbrojeni w nóż, tasak i konar zaatakowali sprawców swojego upokorzenia, gdy ci wyszli przed klub.

„Kierowali się przy tym chęcią odwetu za wcześniejsze zajście zakończone usunięciem ich z lokalu. Motywowała ich urażona ambicja” - napisze potem sędzia w uzasadnieniu wyroku dla Dariusza L. i Macieja B.

Tamtej nocy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Doszło do ostrego starcia. „Lechu” konarem zaatakował „Raftera”, ale on się uchylił i zepchnął napastnika ze schodów na taras. Podbiegł jeden z ochroniarzy, krzyczał, żeby Darusz L. rzucił konar. Ten posłuchał i rzucił się do ucieczki.

Tymczasem „Mamuśka” tasakiem zadał cios w głowę „Raftera”, krew zalała mu oczy. Potem razem z „Chińczykiem” skoczyli w stronę „Ola”, który zaciekle się bronił. Dostał cios tasakiem w nadgarstek, a kolejne nożem w klatkę piersiową. Dopiero wtedy upadł. Atak trwał jednak dalej. „Rafter” dostał kolejny cios tasakiem w rękę i wymienił uderzenia z „Mamuśką”. Doskoczyli ochroniarze i odciągnęli „Chińczyka”, obezwładnili go pałką, ale gdy na moment zwolnili uścisk, Łukasz W. wyrwał się im zaczął biec w stronę Błoń. Za nim ruszył Maciej B. Po drodze wyrzucili narzędzia zbrodni.

Na miejscu pozostali tylko ranny „Rafter” i umierający „Olo”. „Lecha” ujęto w mieszkaniu z Beatą D. Tej nocy wpadł też „Mamuśka”. Tylko „Chińczyk” zdołał się w porę ukryć.

Przyszedł do mieszkania wynajmowanego na krakowskim Dąbiu i powiedział koledze, że ma „załatwioną robotę w Anglii i wyjeżdża”. Spakował się, zniknął niczym duch. Przepadł na 11 lat.

Miesiąc po ucieczce policjanci rozmawiali z jego matką w Muszynie, ale zapewniała, że nie wie, gdzie jest jej syn. Wspomniała, że studiował historię na UJ i bez powodu przerwał naukę. Nie widziała go od wakacji.

- Już mi się nie spowiada, co robi. Jest dorosły - ucięła pytania. Siostra ściganego, na co dzień pracująca w Anglii, twierdziła, że brat jej tam nie odwiedził, nie dzwonił, nie szukał kontaktu. W grudniu 2005 r. prokurator wydał za „Chińczykiem” list gończy. Było jasne, że Łukasz W. zdołał się wymknąć za granicę. Potem okazało się, że wybrał Hiszpanię.

Na prawomocny wyrok dla dwójki oskarżonych trzeba było czekać pięć lat. Prokurator przed Sądem Okręgowym w Krakowie chciał dla nich po osiem lat więzienia i po 30 tys. zł dla oskarżycieli posiłkowych. 26-letni Maciej B. ps. „Mamuśka” częściowo przyznał się do winy. Ostatecznie został uznany za winnego użycia tasaka i udziału w śmiertelnym pobiciu Arkadiusza G. oraz zranienia Bartłomieja D. Usłyszał wyrok pięciu lat więzienia. Miał też zapłacić 15 tys. zł „Rafterowi”.

Sąd nie uwierzył w jego tłumaczenia, że do klubu wrócił, bo zapomniał podpinki od kurtki, i że zadzwonił po „Chińczyka”, bo bał się chłopaków, z którymi się wcześniej pokłócił.

Matkę zabitego „Ola” przepraszał w liście, pisał do niej, „że chciałby cofnąć czas. Przyjęła przeprosiny. Zwolniony za kaucją z aresztu podjął studia na Uniwersytecie Ekonomicznym, dorabiał jako pracownik banku.

31-letni Dariusz L. zaprzeczał zarzutom. Został skazany za posiadanie amfetaminy i udział w pobiciu „Ola” i „Raftera”. Usłyszał wyrok 2 lat i 10 miesięcy więzienia. „Lechu” nie wiedział, że „Chińczyk” ma nóż, nie przypuszczał, że taki może być finał awantury - przyjął sąd. Teraz proces czeka Łukasza W. Grozi mu 10 lat więzienia.

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto