Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W rękach wyrabiane

Katarzyna KACHEL
Tylko na dwa dni w roku odkłada druty daleko od siebie, by nie kusiły: w Boże Narodzenie i w święto Wielkiej Nocy. Pozostałe 363 dni w roku Anna Bury, właścicielka ostatniej pracowni dziewiarstwa ręcznego, dzierga bez ...

Tylko na dwa dni w roku odkłada druty daleko od siebie, by nie kusiły: w Boże Narodzenie i w święto Wielkiej Nocy. Pozostałe 363 dni w roku Anna Bury, właścicielka ostatniej pracowni dziewiarstwa ręcznego, dzierga bez opamiętania; bez względu na porę dnia i warunki, w których przyszło jej się znaleźć.

Historia dziergania w rodzinie Anny Bury nową nie jest. Jej zdolności z nieba też się nie wzięły. Zamiłowanie i talenta manualne odziedziczyła po matce, Annie Ćmak, która wyuczona rzemiosła tegoż w Niepołomicach - i w niewoli zapomnieć o nim nie mogła.

- Wyrabiała wzory i haftowała w Niemczech, na robotach - przypomina historię rodu Anna Bury. - Tam też zapoznała mojego ojca, tam też i ja przyszłam na świat. W 1948 roku wracaliśmy do Polski. Rodzice przywieźli stamtąd mnie i krzesło.

Anna Ćmak nie zaniechała i po powrocie swego zamiłowania. Sweterki, sukienki wychodziły spod jej rąk jak malowane. A dziergało się wówczas na drutach tak cienkich, że szprychy bardziej przypominały, niż dzisiejsze narzędzia dziewiarskie.

- Tak to mamie pięknie szło, że zaczęłam ją męczyć, by i mnie nauczyła. Skusiła się na te prośby - uśmiecha się Anna. - W jeden dzień nauczyłam się dziergać, a po paru zaczęłam żałować, że tak się stało.

Młody pracownik z takimi umiejętnościami przydał się w domu Ćmaków. Od czasu tego Anna musiała mamę w pracy wspomagać, a ściągacze i rękawy za nią robić. Tak było do czasu, gdy mistrzyni Bury przeniosła się do Krakowa, gdzie pracować zaczęła w szpitalu prokocimskimh na bloku operacyjnym.

- Co nie przeszkadzało, a wręcz odwrotnie, w moim dzierganiu - zaznacza. - Każdy pracownik nowo wybudowanego szpitala chciał mieć sweter albo czapkę mojej roboty. Więc wyrabiałam wzory wszelakie.

Stamtąd, wprost do pracowni dziewiarskiej, wykradła ją znajoma. Przy Stradomiu spędziła kolejne 10 lat, podczas których na drutach wyrobiła setki garsonek, do których kolorowe misterne kwiatki się dziergało, dziesiątki strojów kąpielowych z wełny tak wówczas modnych, tysiące beretek i czapek o wzorach najróżniejszych, w których to chodziła i Emilia Krakowska, i Barbara Kraftówna.

- To były złote czasy dziewiarstwa ręcznego - podkreśla, nie bez żalu. - Bywały dni, że na wystawie ledwo jedna czapka leżała, my zaś zamykałyśmy pracownię, by w domu kolejne sztuki robić. Zamówień było tysiące.

Lata jednak mijały, maszyny, nierzadko komputerowe, wypierały ręczne rzemiosło. Czapki filcowe zalały rynek, a wełniane poszły do lamusa. Zakład przy Stradomiu został zamknięty.

- Przeniosłam się na ul. Rydla, chyba z miłości do ręcznej pracy - zaznacza Anna Bury. - Tu wyrabiam bociany na swetrach, kaczory Donaldy i Myszki Miki; psom ubranka w kolorach przeróżnych, pelerynki do komunii i skarpety taternikom.

Mówi, że druty to dla niej narkotyczne zajęcie. Dzierga bez opamiętania w świątki i dni powszednie, w pociągu, kolejce, przy książce i telewizorze. Nawet w samochodzie, choć mąż się denerwuje, że moher na deskę rozdzielczą się prószy.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto