Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Madis – czyli klasyczna elektronika w nowoczesnym opakowaniu

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Amadeusz Małkowski czyli Madis
Amadeusz Małkowski czyli Madis Materiały prasowe
Pod pseudonimem Madis kryje się krakowski twórca muzyki elektronicznej Amadeusz Małkowski. Właśnie ukazała się jego nowa płyta „Plains Of Elysium”. Pochodzących z niej utworów posłuchamy na żywo 9 września w krakowskim klubie Studio. Nam muzyk opowiada nam o tym, że najbardziej inspiruje go przyroda – księżyc i morze.

Dostęp do telefonu zaufania będzie utrudniony

- Jak zainteresowałeś się muzyką elektroniczną?
- Dzięki rodzicom, którzy słuchali Jean-Michel Jarre’a, Tangerine Dream, Klausa Schulze czy Kraftwerk. Napompowali mnie tymi brzmieniami i już w podstawówce byłem ich maniakiem. Może dlatego nauczyciel muzyki zauważył, że mam muzyczne zdolności. Dzięki niemu przez trzy lata uczyłem się gry na fortepianie w szkole muzycznej. Byłem jednak nastolatkiem i dosyć szybko przestało mnie to kręcić. Dlatego nie skończyłem tej szkoły, czego dzisiaj żałuję.

- Nie zrezygnowałeś jednak z muzyki?
- Jako siedemnastolatek zafascynowałem się didżejowaniem. Odwiedzałem krakowskie kluby i uczyłem się tej sztuki. Kiedy ją opanowałem, zostałem rezydentem kilku klubów w Krakowie. Bardzo mnie to kręciło, jednak po kilku latach odczułem zmęczenie. Wszystkie weekendy miałem zajęte, pracowałem w nocy, moje życie towarzyskie zamarło. Przestałem się też rozwijać.

- To sprawiło, że zacząłeś tworzyć własną muzykę?
- W pewnym sensie tak. W 2015 roku zrobiłem remiks motywu wiodącego z soundtracku Hansa Zimmera do filmu „Interstellar”. Wrzuciłem to na YouTube – i oglądalność z tygodnia na tydzień była coraz większa. Najpierw 10 tys., potem 50 tys., później 100 tys. i w końcu kliknął milion. To zmotywowało mnie, aby pójść za ciosem i zrobić nie remiks cudzego nagrania, tylko w pełni autorski utwór.

- Kiedy zacząłeś tworzyć własne nagrania?
- W 2018 roku zrobiłem utwór „Desert Of Lost Souls”, który był hołdem dla Jean-Michela Jarre’a. I również się udało: odzew był bardzo dobry. Rok później na Pustyni Błędowskiej nagrałem wideo do tego utworu, które dziś ma 10 milionów wyświetleń. W 2019 roku wypadała 50. rocznica wyprawy na księżyc. Sięgnąłem wtedy po książkę „Carrying The Fire”, która opowiada historię Mike’a Collinsa, czyli tego astronauty, który został na orbicie, podczas gdy jego koledzy stawiali pierwsze kroki na Księżycu. Zainspirowała mnie ona do skomponowania utworu, który nosi taki tytuł, jak ta książka. Dziś „Carrying The Fire” to mój najbardziej rozpoznawalny utwór, który ma obecnie ponad milion odsłuchów w serwisie Spotify oraz ponad 8 milionów na YouTube. To był dla mnie kopniak w tyłek, aby rzucić wszystko i zająć się muzyką. Tak powstał mój debiutancki album „Sea of Tranquility” i od tego momentu moim codziennym zajęciem stało się tworzenie muzyki.

- Twoim znakiem rozpoznawczym stało się połączenie brzmienia klasycznej elektroniki z lat 70. z nowoczesnymi brzmieniami.
- To, że byłem dwanaście lat didżejem, na pewno miało na mnie duży wpływ. Staram się jednak zachować balans między muzyką elektroniczną a taneczną i tylko niektóre z moich utworów nawiązują rytmem do muzyki klubowej. Ale idea rzeczywiście jest taka: pokazać dźwięki typowe dla klasycznej elektroniki w świeższym wydaniu. Tak brzmi właśnie „Carrying The Fire”.

- Komu spodobało się takie granie: miłośnikom klasycznej elektroniki czy dzisiejszym bywalcom tanecznych klubów?
- Zdecydowanie tym pierwszym. Do dzisiaj dostaje dużo wiadomości na moich profilach w mediach społecznościowych, w których ludzie dziękują mi za odświeżenie brzmień z najlepszych lat dla muzyki elektronicznej. To daje mi dużo radochy – że ludzie rozpoznają w tym nowoczesnym opakowaniu rdzeń, który jest typowy dla nagrań sprzed prawie pół wieku.

- Ta klasyczna elektronika była tworzona na analogowych syntezatorach. Jak jest w twoim przypadku?
- Dziś do tworzenia jakiejkolwiek muzyki wystarczy komputer i odpowiednie oprogramowanie. Moim zdaniem jest jednak różnica w brzmieniu analogowego syntezatora i brzmieniu uzyskanym za pomocą odpowiedniej „wtyczki” do komputera. Dlatego ja pracuję hybrydowo. Moim podstawowym narzędziem do tworzenia muzyki jest komputer z programem Ableton Live i kilka „wtyczek”. Mam też jednak sporo syntezatorów, na przykład w pełni analogowego Mooga.

- Dorobiłeś się do dzisiaj dwóch albumów, z których jeden został zainspirowany przez księżyc, a drugi – przez morze. Co sprawia, że najbardziej inspiruje cię natura?
- Fenomeny przyrody w rodzaju księżyca czy morza sprawiają, że mam przypływ weny. Kocham Bałtyk – ale poza sezonem. Uwielbiam spacerować po plaży i wpatrywać się w głąb morza. Kiedyś będąc nad Bałtykiem, wpadłem na pomysł, aby opowiedzieć za pomocą muzyki elektronicznej historię żeglarza, który wypływa w rejs na nieznane wody. I tak narodził się album „Sail”.

- Każda z twoich płyt to odrębna całość. Trudno tworzy się takie concept-albumy?
- Dla mnie płyta musi tworzyć spójną całość, bo opowiada pewną historię. W muzyce elektronicznej zazwyczaj nie ma tekstów i wokali – ale uważam, że da się stworzyć pewną narrację za pomocą samych dźwięków instrumentów. Na moich albumach wszystko musi do siebie pasować, jeden utwór płynnie przechodzić w następny. To jest trudniejsze, bo najpierw trzeba wszystko przemyśleć i opracować, a dopiero potem nagrać i ułożyć w jedną całość.

- Na „Sail” pojawia się wokalistka Kyrah Aylin i krakowski gitarzysta Jacek Królik. Zatęskniłeś za żywymi brzmieniami?
- Początkowo miał być to czysto elektroniczny album. Ale tworząc tę historię, kierowałem się wizją żeglarza wypływającego w nieznane. I właśnie to doprowadziło mnie do elementów rocka i muzyki filmowej, choć początkowo nie było takich planów. To właśnie w procesie tworzenia albumów jest niesamowite - czasem nie wiadomo do czego doprowadzi cię ta podróż i „Sail” jest na to najlepszym przykładem. Gdy zapragnąłem w jednym z utworów trochę rockowego brzmienia, zaszczytem było to, że jeden z najlepszych gitarzystów w Polsce zechciał ze mną współpracować. Z kolei wokalistkę Kyrah Aylin znalazłem przypadkowo przeglądając YouTube.

- Jak brzmi twoja nowa płyta – „Plains Of Elysium”?
- To kontynuacja mojej opowieści o lądowaniu na księżycu. Wszystko bowiem wskazuje, że za kilka czy kilkanaście lat następnym punktem podboju kosmosu przez człowieka, będzie Mars. „Plains Of Elysium” to zatem spojrzenie w przyszłość, zamienione na wyłącznie elektroniczne dźwięki. Jest trochę dynamiczniej, pojawiają się też brzmienia, których dotychczas nie można było spotkać w mojej muzyce.

- Masz też w swoim dorobku minialbum „Hometown” z 2020, który poświęciłeś swemu rodzinnemu miastu. Jak Kraków wpływa na twoją muzykę?
- Bardzo lubię samotnie s
pacerować po Krakowie. Zakładam słuchawki na uszy i idę w okolice Rynku Głównego czy Wawelu. Jest wiele pięknych miejsc w Krakowie i często na najlepsze pomysły wpadam właśnie na takich spacerach. Początkowo melodia z „Cracow Sunset” miała być wykorzystana jako część płyty dedykowanej księżycowi. Słuchałem jej spacerując po mieście i pomyślałem, że można by ją zrobić w stylu lat 80. Wróciłem do domu i po kilku próbach stwierdziłem, że to jest to. W efekcie powstało więcej nagrań, w tym jedno z fragmentem hejnału z Wieży Mariackiej – „St. Mary’s Trumpeter”, czy „Ironworks” gdzie można usłyszeć industrialne dźwięki Huty im. Tadeusza Sendzimira.

- Muzyka, którą tworzysz prosi się o widowiskowe koncerty w stylu Jean-Michela Jarre’a. Jak będą wyglądać twoje występy w ramach „Plains Of Elysium Tour”?
- Nie mam na razie możliwości, by dawać takie koncerty. Zdecydowaliśmy więc z organizatorami, że zaprosimy publiczność do bardzo dobrze wyposażonych klubów i sal koncertowych z miejscami siedzącymi, by widzowie mieli pełen komfort w odbiorze mojej muzyki. Na czterech koncertach zabrzmią przede wszystkim utwory z nowej płyty, ale nie zabraknie też „Carrying The Fire” czy „Cracow Sunset”. Będę na scenie w otoczeniu niemal wszystkich moich syntezatorów i kontrolerów. Sale koncertowe rozświetli też harfa laserowa i choć jest to bardzo kapryśmy instrument, mam nadzieję, że nie sprawi mi żadnych niespodzianek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Madis – czyli klasyczna elektronika w nowoczesnym opakowaniu - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto