Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krakowski neonazizm...?

Tomasz Puzia
Tomasz Puzia
Polacy lubią mówić o sobie, jako narodzie tolerancyjnym, otwartym i gościnnym. Czujemy się wtedy lepiej i dowartościowujemy się wzajemnie. Niestety, ta tolerancja jest tylko pozorem...

Przekonałem się jednak na własnej skórze, że tak nie jest. Ksenofobia i szowinizm polskiego społeczeństwa uderzyły we mnie i moich znajomych z wielką siłą, która tym bardziej zaskoczyła, że nie pochodziła od ludzi starszych, ale od młodych. Na dodatek w mieście, którego mieszkańcy lubią określać się mianem otwartych.

Sytuacja miała miejsce w jeden z sobotnich wieczorów marca, podczas jazdy tramwajem na przebieraną „różową” imprezę, której byłem współorganizatorem. Odbywała się w jednym z krakowskich pubów przy Rynku Głównym. Jak sama nazwa imprezy wskazuje, kolor różowy miał dominować owego wieczoru.

Mieliśmy – ja, moja dziewczyna i nasza znajoma, do przejechania zaledwie dwa przystanki. Ja, w różowych spodniach sportowych, różowym podkoszulku polo i różowej ortalionowej kurtce. Dziewczęta w różowym makijażu, z różowymi, dziecięcymi spinkami we włosach, różowo-białych ubraniach stylizowanych na małe dziewczynki. Wystarczyło to, by nasza pięciominutowa jazda zamieniła się w szereg zaczepek, docinków i inwektyw.

Zamiast wzbudzić co najwyżej uśmiech, lub pełne politowania czy też, wszechobecnej litości, spojrzenia, to w niektórych, a dokładnie w grupce młodych ludzi obu płci, w wieku około 20 lat, wzbudziliśmy nieskrywaną nienawiść. Na szczęście szybo dojechaliśmy w okolice Rynku. Zastanawia mnie, co by się stało, gdyby to nie był nowoczesny „bombardier” z kamerami i tłumem ludzi w środku, tylko stary model i prawie pusty wagon. Czy zamiast na imprezę, nie musielibyśmy udać się na pogotowie? Dlaczego nasza „inność”, niecodzienność ubioru wzbudziła taką agresję? Nawet nie zachowanie, bo normalnie wsiedliśmy i staliśmy trzymając się uchwytów. Co tkwi w nas, Polakach, że alergicznie reagujemy na coś, co jest nam nieznane? Co więcej, nie próbujemy nawet tego poznać i zrozumieć, ale od razu, od „pierwszego wejrzenia” nienawidzimy i chcemy zdeptać.

Po pełnej przygód drodze na miejsce, przyszedł czas zabawy i znów wbrew oczekiwaniom czuliśmy się jak trędowaci. Już nie agresja, ale wymowne spojrzenia, wręcz wytykanie palcami i widoczna kpina lub dezaprobata malująca się na twarzach pozostałych gości pubu, zresztą też młodych wiekiem, towarzyszyły nam przez cały wieczór. Jedynymi, którzy nie okazali zdziwienia, była grupka angielskich turystów, dla których, w swej niecodziennej konwencji, byliśmy po prostu zwyczajni, bynajmniej dziwni, czy negatywni. Bawiliśmy się mimo to, ale cień, który rzucała sytuacja i zachowania, był aż nadto widoczny.

Przecież Ci młodzi ludzie, jestem tego pewien, nie raz i nie dwa wyśmiewali się i z „moherów”, i z zacofania starszego wiekiem polskiego społeczeństwa (które w owym tramwaju okazało się nie tak znów zacofane), a sami zachowali się jak przykładni propagatorzy idei nienawiści i specyficznie pojętej równości, opierającej się na zasadach, że wszystko dobre, co jest jak ja, a wszystko co inne niż ja, jest złe.

Przecież wyjeżdżamy, poznajemy obce kultury, uczymy się języków, pracujemy w krajach całego świata, otwieramy się na turystów prezentujących diametralnie inne zachowania, zwyczaje i wreszcie wygląd, niż polskie. Z czego więc wynika ta hipokryzja w zachowaniu, która każe nam wymagać od członków naszego społeczeństwa synonimicznej postawy, wyglądu i zachowań, jak nasze własne, a jednocześnie pozwala „tolerować” odmienność u przedstawicieli innych nacji.

Przecież jedność narodowa i zachowanie tradycji nie wymaga ubierania się tak samo, czy może wróciły czasy, gdy wszyscy musieli być „równi” i rządzeni przez „równiejszych”? Dlaczego jedynym wyznacznikiem zachowań i mody są telewizja i teledyski? Za przykład podam moją dziewczynę, która po powrocie z Nowego Yorku, gdzie spędziła ponad rok, wyszła na ulicę Krakowa w ubraniu, w którym na co dzień poruszała się w USA, została wyzywana od wariatek i to znów głównie przez młodych? Za to, gdy jedna z gwiazdek muzyki polskiej pokazała się podobnie ubrana na scenie, stała się obiektem uwielbienia wszystkich okolicznych nastolatek.

Ciekaw jestem, kiedy nastanie w naszym kraju prawdziwa tolerancja, nie wymuszona przez manifestacje i dekrety, ale zakorzeniona głęboko w nas i z nas się wywodząca? Przecież historycznie jesteśmy jednym z najbardziej wielokulturowych krajów Europy, miejscem schronienia uciemiężonych i prześladowanych właśnie za inność. Szkoda, że zdążyliśmy o tym zapomnieć. Jeśli tak dalej pójdzie, to ci, którzy będą chcieć spokojnie żyć na swój własny sposób, zasiedlą tłumnie kraje ościenne, choćby zaczynając od Czech - z których często się wyśmiewamy, a od których moglibyśmy się uczyć sposobu myślenia, tolerancji i kultury osobistej, i kończąc na Norwegii - która historię posiada podobną do polskiej i też była areną wpływów imperiów.

Niestety, sytuacja tu opisywana nie jest odosobnionym przypadkiem, ponieważ mnożyć mogę sytuacje, gdy ja, lub ktoś z moich znajomych, stał się ofiarą wyzwisk czy wręcz przemocy ze strony innych, ponieważ ubiorem codziennym, wyglądem lub poglądami odbiegamy od ogólnie przyjętych standardów i to okazujemy. Polska jawi mi się, jako kraj nienawiści, przepełniony mentalnością uwłaczającą narodowi, który przez tyle lat był obiektem prześladowań.

Nie widzę przyszłości w miejscu, gdzie ktoś nie może być sobą, bo kolor spodni, krój koszuli, czy kurtki albo fryzura będą powodem do tego, by zostać pobitym albo wyzywanym na ulicy, gdzie w urzędach, sklepach, czy miejscach użyteczności publicznej człowiek o odmiennym wyglądzie jest traktowany jak intruz, dlatego nie dziwi mnie to, że większość moich znajomych po prostu wyjeżdża z Polski, by znaleźć sobie w innych krajach miejsce do normalnego życia, miejsce, gdzie ich dzieci nie będą uczone nienawiści i będą mogły godnie i spokojnie żyć, niezależnie od poglądów, czy swojego ubrania, a ich sposób myślenia nie będzie na siłę narzucany.

Całość opisywanych tu sytuacji i zachowań przypomina mi scenę z filmu Swing Kids, który opowiada historię grupy niemieckiej młodzieży mieszkającej w Hamburgu tuż przed wybuchem II wojny światowej, która prześladowana była, w swej własnej ojczyźnie, za swój styl bycia i upodobania. W owej scenie chłopak zostaje pobity na ulicy przez grupę Hitler Jungend, ponieważ ubrany jest jak aktor z amerykańskich filmów, w długi płaszcz i kapelusz a pod pachą niesie płyty z muzyką Swing.

W moich oczach nie ma tutaj żadnej różnicy.

 



Od redakcji:
Przypominamy, że każdy z Was może zostać dziennikarzem obywatelskim serwisu MM Moje Miasto!
Zachęcamy Was do zamieszczania artykułów oraz nadsyłania zdjęć z ciekawych wydarzeń i imprez. Piszcie też o tym, co Wam się podoba, a co Wam przeszkadza w naszym mieście.
Spróbujcie swych sił w roli reporterów obywatelskich eMeMki! Pokażcie innym to, co dzieje się wokół Was. Pokażcie, czym żyje Miasto.

 

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto