Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wypadł z wagonu. To ocaliło mu życie [ZDJĘCIA]

Redakcja
Jan Łyczewski (na zdjęciach) podróżował z Krakowa do córki w Warszawie w wagonie za lokomotywą. Impet zderzenia wyrzucił go przez okno. - Najgorsza była ta świadomość. Leżałem uwięziony w wagonie, z przygniecioną nogą. Słyszałem, jak strażacy mówią: "Nie da się do niego dostać" - opowiada inny z rannych.

47 osób poszkodowanych w sobotniej katastrofie kolejowej pod Szczekocinami wciąż przebywało w poniedziałek w szpitalach. Nasi dziennikarze rozmawiali z pacjentami, a także z ich rodzinami.

Ze Śląska dotarły także tragiczne informacje o tym, że wśród 16 ofiar śmiertelnych wypadku są mieszkańcy Małopolski. Częstochowska prokuratura podała, że są to osoby pochodzące m.in. z Nowego Targu. W katastrofie zginął też 29-latek z Lipnicy Wielkiej na Sądecczyźnie i 28-latek z Olkuskiego.

"Lepiej stracić przytomność"

Najwięcej rannych trafiło do Szpitala św. Barbary w Sosnowcu. Tam, na oddziale neurochirurgii, leży m.in. Jan Łyczewski z Krakowa. Jechał do Warszawy odwiedzić córkę, siedział w pierwszym wagonie. - W pociągu czytałem - opowiada. - Nie pamiętam momentu zderzenia, straciłem przytomność i ocknąłem się na zewnątrz.

Prawdopodobnie wypadł z wagonu. Być może to uratowało mi życie.
Część poszkodowanych przewieziono do małopolskich szpitali. W Miechowie leży 62-letni Zbigniew Augustynek z Krakowa. Jechał pociągiem z Warszawy, był w pierwszym wagonie. Został przyjęty do szpitala ze wstrząsem krwotocznym i urazem wielonarządowym. Ma rany głowy, uraz klatki piersiowej, złamaną miednicę, żebra, kończyny.

- Huk, ciemność. Tyle pamiętam. Obudziłem się gdzieś pod nasypem, w pobliżu lasu. Okazało się, że wypadłem przez okno w pociągu - opowiada pan Zbigniew. - Nie wiem, co się działo z osobami, które jechały ze mną w wagonie. Mam wiele obrażeń, traciłem dużo krwi, zasypiałem. Akurat wypadłem na tę stronę, gdzie nie było dojazdu. Ci, którzy nas ratowali, musieli nas przenieść na drugą stronę. Pamiętam, że rannym pomagali też cywile, oddawali swoje kurtki.

Na oddziale ortopedycznym Wojskowego Szpitala Klinicznego przy ul. Wrocławskiej w Krakowie leży czterech rannych. Jeden z nich to marynarz pochodzący z Dyduńca pod Sanokiem.

- Jechałem w przedziale pierwszego wagonu pociągu z Przemyśla do Warszawy. Wypadek zdarzył się dokładnie w połowie drogi z domu do pracy. Szczęście w nieszczęściu, że wtedy spałem. Nie pamiętam, co się działo: momentu zderzenia, huków, nic - relacjonuje. - Straciłem przytomność. Ludzie próbowali mnie ratować, wyciągnąć z wagonu, ale to się długo nie udawało. Około dwóch godzin po wypadku odzyskałem świadomość i wtedy, z pomocą jakiegoś cywila, opuściłem pociąg.

- Najgorsza była świadomość - dodaje inny żołnierz leżący na Wrocławskiej, który też jechał do Warszawy. - Przez dwie i pół godziny leżałem uwięziony w wagonie, z przygniecioną przez rozwalony fotel nogą, cały czas zachowując trzeźwość umysłu. Chyba lepiej by było w takiej sytuacji stracić przytomność, nie słyszeć głosów strażaków: "Nie da się do niego dostać". Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek się im uda. Nie wiedziałem, czy przeżyję.

Ciężko ranny pacjent trafił też do Szpitala im. L. Rydygiera w Krakowie.

- Jest przytomny, ale ma złamany kręgosłup - informuje dr Piotr Kłosiński, ordynator oddziału neuroortopedii w "Rydygierze". - Przygotowujemy go do zabiegu. Złamanie jest skomplikowane, mamy nadzieję, że nie będzie powikłań neurologicznych. Czekają go ciężkie dni - dodaje ordynator.

"Żeby drugiej nogi nie ucięli"

Ogromny stres przeżywają też rodziny rannych pasażerów. Danuta Stawowy z Zakrzowa w pow. wadowickim, mama 22-letniej Ani, studentki socjologii, jest tak zdenerwowana, że nie może sobie nawet przypomnieć nazwy miejscowości na Śląsku, w której jest szpital, gdzie przewieziono jej córkę, mimo że dzień wcześniej była tam razem z mężem.

- Tylko ją zobaczyłam, że żyje, bo była nieprzytomna - mówi pani Danuta. - Blachy jakieś mają jej wkładać w nogi. Jedna noga na pewno w gipsie. Żeby tylko tej drugiej nie ucięli - dodaje ze strachem.

Ania jechała pociągiem z Warszawy, w drugim wagonie za lokomotywą. Prawdopodobnie w tym samym wagonie podróżowały 41-letnia Katarzyna Jantas i 18-letnia Monika Jantas, matka i córka, mieszkanki Brodów, również w Wadowickiem.

- Zięć był w sobotę wieczorem na dworcu w Krakowie. Miał zabrać Kasię i Monikę do domu - opowiada Stanisław Koczur, ojciec pani Katarzyny. Jednak pociąg nie przyjechał, a na dworcu przez długi czas nie było wiadomo, co się dzieje. Potem media podały informację o zderzeniu pociągów i zaczął się wielki strach o najbliższych. Dopiero później zadzwoniła pielęgniarka ze szpitala w Sosnowcu i powiedziała, że Katarzyna i Monika są w szpitalu.

Obie niewiele pamiętają. - Chyba straciły przytomność. Młodsza obudziła się dopiero w szpitalu - wyjaśnia pan Stanisław. - Są pokiereszowane, mają coś z rękami i szyją. Ale najważniejsze, że żyją - dodaje.

"Właściciel komórki nie żyje"

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

Katastrofy nie przeżył 28-letni Bogusław K., pochodzący z Sieniczna w pow. olkuskim. Sąsiedzi wspominają, że był wielkim pasjonatem biegów. Trenował przez jakiś czas w krakowskim WKS Wawel, należał nawet do małopolskiej kadry lekkoatletów. Niedawno się ożenił, miał dziecko.

Rodzinę osierocił też 29-letni Sylwester G. z Lipnicy Wielkiej na Sądecczyźnie Był zawodowym żołnierzem, służył w wojskowej straży pożarnej w Warszawie. Pociągiem jechał do pracy, pożegnawszy 3-letnią córkę i żonę, która jest w ciąży.

Wicestarosta nowosądecki Mieczysław Kiełbasa dobrze znał Sylwestra G. Mówi, że to syn szanowanego we wsi właściciela sklepu. Dodaje, że Sylwester wrodził się w ojca. Był uczynny, lubiany, pracowity i utalentowany. Grał w zespole weselnym "Takt".

Mieczysław Kiełbasa wyznaje, że trudno mu uwierzyć, że Sylwestra już nie ma. Inni mieszkańcy Lipnicy też są w szoku. - Był kolegą z podstawówki mojego syna - opowiada Maria Jaworska. - Po maturze Sylwester poszedł do wojska i już został na zawodowego żołnierza w stolicy. Ożenił się jednak nie z warszawianką, ale z dziewczyną stąd. Zaczęli budowę domu w sąsiedniej Korzennej.

- W sobotę koło południa razem byliśmy w Nowym Sączu - opowiada Damian Bulanda z Lipnicy Wielkiej, lider zespołu "Rytm" - Kupował urządzenia do nowego domu. Mieli się tam wprowadzić za rok, na wiosnę...Po zakupach Sylwester wrócił z Nowego Sącza do Lipnicy Wielkiej. Był chwilę z rodziną i ruszył do pracy.

Kiedy telewizja poinformowała o katastrofie, rodzina Sylwestra wiedziała, że ich syn, mąż i brat jest w jednym ze zniszczonych wagonów. Telefonowali do niego na komórkę, ale nie odbierał. Pojechali autem na miejsce katastrofy. Nie znaleźli nazwiska na liście rannych. Wrócili do Lipnicy. Mieli nadzieję, że to jeszcze nie są pełne dane. Około godz. 2 w nocy zadzwonił telefon żony Sylwestra G. Na ekranie wyświetliła się informacja, że połączenie jest z komórki jej męża. Głos był jednak całkiem obcy. Jakiś policjant mówił, że właściciel telefonu nie żyje.

A. Górska, M. Mazurek, R. Szkutnik, S. Śmierciak, M. Uchto, M. Wrzos-Lubaś, PAP

Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z Krakowa. Zapisz się do newslettera!

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto