Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków. Maciej Żurawski: Musiałem trafić do Warty. To było naturalne

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Maciej Żurawski swoje największe sukcesy odnosił w Wiśle Kraków, ale piłkarską karierę zaczynał w Warcie Poznań
Maciej Żurawski swoje największe sukcesy odnosił w Wiśle Kraków, ale piłkarską karierę zaczynał w Warcie Poznań Wojciech Matusik
- Moim zdaniem Wisła ma więcej jakości ofensywnej i dlatego ją trzeba uznać za faworyta. „Biała Gwiazda” jest też, co oczywiste, bardziej „otrzaskana” w ekstraklasie. Warta jako całość wciąż się jej uczy, choć ma w swoich szeregach doświadczonych na tym szczeblu piłkarzy - mówi przed meczem obu drużyn Maciej Żurawski, wychowanek Warty Poznań, który swoje największe sukcesy odnosił w barwach Wisły Kraków.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- W sobotę Warta Poznań zagra z Wisłą Kraków. Komu będzie kibicował Maciej Żurawski?
- Oba kluby są mi bliskie, w obu przeżyłem na różnych etapach swojej kariery piękne chwile. Dzisiaj jednak nie podchodzę już do meczów na zasadzie jakiegoś wielkiego kibicowania. Może to jest kwestia wieku, ale oglądam piłkę nożną bardziej na chłodno. Ten sobotni mecz też oczywiście będę chciał zobaczyć, ale chciałbym przede wszystkim, żeby było w nim jak najwięcej dobrej piłki, a na końcu niech wygra lepszy.

- Zanim piłkarze obu drużyn wyjdą na boisko w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie gra obecnie Warta w roli gospodarza, wróćmy na moment do pańskiego dzieciństwa. Mały Maciek Żurawski był skazany na Wartę?
- Odbyło się to trochę automatycznie, naturalnie. Mój tata pracował w Warcie, więc normalnym było, że wcześniej czy później będę musiał do tego klubu trafić. Zresztą nawet jak jeszcze nie trenowałem formalnie, to bardzo często na obiektach Warty się pojawiałem. Biegałem gdzieś obok boiska, oglądałem treningi starszych zawodników, byłem blisko. Naturalnym było zatem, że w końcu zacznę też tam trenować, ale te moje początki w Warcie były też związane z pewnym życiowym wyborem...

- W tak młodym wieku? O co chodziło?
- W tamtych czasach chodziłem w szkole podstawowej do klasy o profilu pływackim. Nie muszę chyba tłumaczyć, że to wiązało się z poświęceniem, bo pływanie tego po prostu wymaga. I w końcu mój trener pływania w szkole, pan Śmiglak, o ile dobrze pamiętam jego nazwisko - powiedział mi, że tak się dalej nie da i że muszę się zdecydować, co chcę poważnie trenować - pływanie czy piłkę nożną. Ponoć miałem zadatki na niezłego pływaka, choć wielkim wzrostem nie grzeszyłem. Decyzję trzeba było jednak podjąć. Szczerze mówiąc, wybór był dość prosty. Nawet długo się nie zastanawiałem i postawiłem na futbol.

- I tak zaczęła się pana już taka poważniejsza przygoda z Wartą Poznań?
- Tak można powiedzieć. Oczywiście wszystko odbywało się pod nadzorem mojego taty, który był moim pierwszym trenerem.

- Pański ojciec, Andrzej Żurawski zanim został trenerem grał w piłkę w Warcie. Pamięta pan tatę z boiska?
- Nie, nie pamiętam, ale wiem, że grał na innej pozycji niż moja. Docelowa dodam, w ataku, bo zdarzało mi się występować na bocznej pomocy czy nawet obronie, gdzie właśnie grał też tata. W Warcie jednak od razu byłem ustawiany przede wszystkim w ataku.

- Jaki to był klimat futbolu w Poznaniu w tamtych pańskich dziecięcych latach? Z tego, co wiadomo, relacje między kibicami Warty i Lecha były i są zupełnie inne od tych, które panują np. w Krakowie między fanami Wisły i Cracovii.
- Zdecydowanie inne, bo też innych Warta miała kibiców w tamtych latach. To był klub, z którym sympatyzowali przede wszystkim starsi kibice. Również ci, którzy pamiętali nawet bardzo odległe lata świetności Warty. Nie było tam grupy, która organizowałaby doping, czy coś podobnego. To Lech był w tamtych latach i jest klubem numer jeden nie tylko w Poznaniu, ale całej Wielkopolsce. Warta nie wzbudzała zatem negatywnych emocji. Nie mogła też za bardzo liczyć na dużą pomoc z zewnątrz. Musiała radzić sobie często sama, bo nie było łatwo o sponsorów. Oczywiście zdarzało się, że przychodziły lepsze sezony, ale o takiej stabilizacji na lata trudno było mówić.

- Idole małego Maćka Żurawskiego grali w Lechu czy Warcie?
- Ani tu, ani tu, bo moim pierwszym wielkim idolem był Marco van Basten. Bardziej patrzyłem w jego stronę niż na nasze polskie podwórko.

- Trochę nazwisk w Warcie, znanych szerszej publiczności w tamtych latach jednak grało.
- Grało, grało, choć nie mogę powiedzieć, że to w moim przypadku wyglądało tak, że wzorowałem się na jednym czy drugim piłkarzu. Bardziej podpatrywałem wszystkich. To był zresztą zupełnie inny futbol, inny klimat w szatni. Gdy zaczynałem powoli wchodzić do dorosłej drużyny Warty, czuć było, że bardzo mocno zarysowana jest hierarchia w grupie. Młody musiał czuć respekt, wiedzieć, co należy do jego obowiązków. Noszenie sprzętu, pomaganie starszym zawodnikom w różnych sprawach było na porządku dziennym. Trzeba było sobie zasłużyć na ich szacunek, poważanie. Trzeba było umieć się odnaleźć w zespole. Odbywało się to małymi kroczkami. Ja np. w ogóle w tamtych latach nawet nie marzyłem, że będę grał w reprezentacji, wyjadę za granicę. Nawet o mocnym wtedy Lechu nie myślałem. Moim największym piłkarskim marzeniem było, żeby móc kiedyś zagrać w ekstraklasie.

- Udało się zadebiutować w Warcie w lipcu 1994 roku, ale skończyło się dla was kiepsko, bo przegraliście z Widzewem Łódź 0:4.
- To było dla mnie wielkie przeżycie. Debiutowałem na bocznej pomocy na stadionie, który dzisiaj niestety już stadionem nie jest. Raczej lasem, czy bardziej chaszczami, które zarosły trybuny dawnego sportowego obiektu (chodzi o Stadion im. Edmunda Szyca, przyp. red.). Jeśli dzisiaj wspominam tamto wydarzenie, to przede wszystkim dumę, jaka mnie rozpierała, że udało mi się pobić osiągnięcie taty, który w ekstraklasie nigdy nie zagrał. Tata też oczywiście był ze mnie bardzo dumny. Nic wielkiego wtedy nie zrobiłem. Zagrałem po prostu w meczu, który sromotnie przegraliśmy, ale to dla mnie tamtego dnia naprawdę nie za bardzo się liczyło.

- Pamięta pan nazwiska zawodników, z którymi grał pan w Warcie Poznań?
- Nie chcę skłamać, bo to trochę z latami się to wszystko zaciera i mógłbym się pomylić, wymieniając nazwisko jakiegoś zawodnika, którego jedynie oglądałem w barwach Warty, a z nim nie zagrałem. Odpowiem zatem na to pytanie trochę inaczej, bo tych piłkarzy, którzy grali w ekipie „Zielonych” przez lata było mnóstwo. Spore grono stanowili np. byli zawodnicy Lecha. Można długo wymieniać: Czesław Jakołcewicz, Mariusz Niewiadomski, Zbigniew Pleśnierowicz, Kazimierz Sidorczuk czy Krzysztof Pawlak, który później był moim trenerem w Lechu. Byli też inni. Tomek Iwan, Krzysiek Ratajczyk, którzy grali przez lata w reprezentacji, a których miałem okazję poznać jeszcze w Warcie Poznań. Nieco starszym kibicom Wisły na pewno znany będzie natomiast Jerzy Zajda, który grał kiedyś dla „Białej Gwiazdy”, a ja pamiętam go właśnie z Warty.

- Pański tata dalej pracuje w Warcie Poznań?
- Tak, choć z racji wieku już nie w takim wymiarze, jak kiedyś. Wciąż jest jednak aktywny w klubie, w którym spędził praktycznie całe życie.

- Warta po wielu latach wróciła do ekstraklasy, ale to trochę przykre, że nie może grać w Poznaniu?
- Mam nadzieję, że to się zmieni, choć trudna sytuacja z obiektami to w Warcie codzienność od lat. Pamiętam jeszcze z moich czasów, że warunki do treningów nie były rewelacyjne. Boczne boisko, które z czasem stało się głównym, tzw. Ogródek, zarezerwowane było tylko dla pierwszej drużyny i nikt inny tam wstępu nie miał. Młodzież trenowała zatem na znacznie gorszych nawierzchniach, na których czasami brakowało po prostu trawy. Trzeba było zatem koncentrować się na tym, czy piłka nie skoczy na jakiejś nierówności. A jeśli chodzi o dzisiejsze czasy, to podobno czynione są starania, żeby doprowadzić do powrotu Warty do Poznania. Mam nadzieję, że stanie się tak szybko, bo to przede wszystkim klub tego miasta.

- To na koniec porozmawiajmy o szansach Warty i Wisły przed sobotnim meczem. Komu daje ich pan więcej na wygraną?

- Moim zdaniem Wisła ma więcej jakości ofensywnej i dlatego ją trzeba uznać za faworyta. „Biała Gwiazda” jest też, co oczywiste, bardziej „otrzaskana” w ekstraklasie. Warta jako całość wciąż się jej uczy, choć ma w swoich szeregach doświadczonych na tym szczeblu piłkarzy. Nie odbieram jej przed sobotnim meczem całkowicie szans na punkty, bo pokazała w kilku spotkaniach, że potrafi o nie skutecznie powalczyć. Choćby w tym ze Stalą Mielec, gdy przyszło Warcie przez długie minuty grać w dziesiątkę, a jednak wygrała. To, co może cieszyć kibiców „Zielonych” na tym etapie rozgrywek, to że z beniaminków Warta prezentuje się najsolidniej. Skoro w tym sezonie spada tylko jeden zespół, to jest szansa, żeby poznaniacy na dłużej zadomowili się na tym szczeblu, co na pewno korzystnie wpłynie również na finanse.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Maciej Żurawski: Musiałem trafić do Warty. To było naturalne - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto