Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Straszne "Wrota do piekieł"? [recenzja]

McAffrey
McAffrey
Dobry horror powinien nie tylko straszyć. Musi też pozostawić widza wgniecionego w fotel na dłuższy czas, z rozwartym aparatem gębowym i wytrzeszczem oczu, nadającego się na rekord Guinnessa.

Tak też było ze mną i z "Wrotami do Piekieł", bo przestraszyłem się nie na żarty. Jednak nie wiem, czy akurat takie przestraszenie miał na myśli reżyser, gdyż gęsia skórka pojawiła się u mnie, kiedy przeczytałem opinie krytyków. "Najbardziej szalony, zabawny i przerażający horror od lat" - te słowa pozostawiły u mnie otwarte usta na parę ładnych minut, a tekst z "Newsweeka" w połączeniu ze słonymi orzeszkami prawie doprowadził do mojego odejścia z tego świata: "Świetny przykład na to, jak można bawić się kinem!". No, padłem...

Do tytułowych wrót można trafić za poważną klątwę - gdy taka zostanie na nas rzucona, straszliwy potwór Lamia będzie nas nękał, a po trzech dniach zabierze w piekielne czeluści. Takiego pecha miała Christine, która walcząc o awans w banku, nie przedłużyła terminu spłaty długu tajemniczej Cygance. Ta rzuciła klątwę na należący do niej guzik. Od tamtego dnia nic nie było normalne...

Normalne, czyli takie, jakie powinno być w filmach. Nie sądzę, żeby wymiana zawartości żołądka z nieboszczykiem czy zalanie szefa niezwykle mocnym krwotokiem z ust były rzeczami powszechnymi. We "Wrotach" to coś normalnego. Wszystkie sceny, które miały straszyć, zostały "zepsute" ohydnymi i niesmacznymi dodatkami, które jedynie odpychają od ekranu.

Ciężko powiedzieć, jakim mianem można określić scenę, w której staruszka próbuje wgryźć się w urzędniczkę, jednak nie zauważa, że... właśnie wypadła jej szczęka i samymi dziąsłami ściska biedną blondyneczkę. Ta również nie miała czystego sumienia i nieraz dało się słyszeć z jej ust teksty takie, jak "I beat you bitch!".

Sama fabuła, mimo iż pomysł całkiem niezły, jest bardzo przewidywalna. Na dwód tego, ten przykład - scena, gdy Chris je obiad razem z rodzicami swojego chłopaka. Oglądając, jak cała rodzinka radośnie wcina ciacho zrobione przez bohaterkę, pomyślałem sobie, że pewnie zaraz z tego ciasta ukaże się demoniczna cyganka, a nadzienie będzie jakieś lewe i wszyscy zaczną wymiotować. Ku mojemu zdziwieniu... z ciasta wyłoniła się demoniczna cyganka zamieniając rodzynkowe nadzienie w muchy. Na szczęście, wymiocin oszczędzono.

Sam Raimi się po prostu rozpędził. Chcąc połączyć Boogie Mana z wymiocinami ze "Strasznego Filmu", stworzył coś po prostu niesmacznego. Na szczęście, jeśli przymknąć oko na sceny "rzygane", same strachy trzymają poziom, a pierwsza sekwencja jest naprawdę genialna. Strona techniczna, niestety, mizerna. Czasy, kiedy przy "strasznej" scenie nagle zaczyna grać głośna muzyka, minęły. Gra aktorska nie zachwyca, chociaż to raczej wina słabego scenariusza. Nawet Justin Long nie był w stanie przebić się przez denne dialogi.

Wydaje mi się, że pchanie się w połączenie komedii ze straszydłem nie było w tym przypadku zbyt dobrym pomysłem. Zakończenie filmu pozwala na stworzenie drugiej części, i na tę czekam. Mam tylko nadzieję, że obsada będzie miała innego kucharza. Bo aktualny chyba polubił ogórki popijane mlekiem.

Zobacz na MM:Wywiady | MM Moto | Photo Day | Ekstraklasa | Zdrowie | Film | MoDO
od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto