Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miłość, która zaczyna się od kanapki czyli co gra w duszach karmicieli kotów

Marta Paluch
Tomasz Argasiński, grafik komputerowy
Tomasz Argasiński, grafik komputerowy fot. Joanna Wydrych
Mają serce dla zwierząt i czas, by im pomagać. A jest komu - bezdomnych kotów w Krakowie są setki. Wolontariusze współpracujący z Fundacją Czarna Owca Pana Kota dbają o nie jak o własne.

Anna Kluska wie, co to głód, który skręca trzewia. Przeżyła go podczas wojny. Wtedy pomyślała, że zrobi wszystko, by nikt już nigdy nie był obok niej głodny. Dlatego od 36 lat dokarmia krakowskie koty. - U mnie mają najlepszą wyżerkę - uśmiecha się kobieta.

Pani Anna chodzi dokarmiać nocami. Około godz. 21.30 wychodzi z domu z kilogramami surowej wątróbki, gotowanego kurczaka i kupnej karmy. Zaczyna to wszystko przygotowywać już od południa. Dźwiga dla kotów 15 kg dziennie.
- Kici! kici! kici! - woła i do jej nóg na obskurnym podwórku przy Hali Targowej zbiega się zgraja kotów. Szare, bure, jeden białawy, jeden rudy.

Potem idzie na teren szpitali przy ul. Kopernika i Śniadeckich. Tam ma kilka miejsc, gdzie przychodzą koty. - Wiem, że wchodzę na cudzy teren. Z tego powodu czasem musiałam skakać przez płot, chociaż mam chore kolana - wyznaje.
Uciekała przed ochroniarzem, który nie chciał, żeby karmiła zwierzęta.

- Diabeł jeden! Ale ja i tak się nie poddałam - mówi pani Anna, która ma konspiracyjne doświadczenie. Jako 10-letnia dziewczynka przemycała przez hitlerowskie posterunki kenkartę dla swojego brata.
To właśnie przy ul. Kopernika pracowała kilkadziesiąt lat jako pielęgniarka. Wtedy zaczęła dokarmiać tamtejsze kotki, których było około 60. - To były ciężkie czasy, lata 50. Śmiertelność była wysoka, narzędzia prymitywne. Ale dyrektor był pobłażliwy dla mnie i kotków. Jego żona bardzo je lubiła - wspomina.

Kiedy zwierzaki w szpitalu są już nakarmione, pani Anna idzie na podwórko przy Daszyńskiego, gdzie pomieszkuje jedna kotka. Chodzi też na podwórko na Dwernickiego, ale tamtejszy gospodarz ją przegania. - Ale ludzie mnie ostrzegają, kiedy przychodzi - mówi pani Anna.

Nie żałuje na jedzenie dla zwierząt. Wydaje na nie 600 zł miesięcznie. Poza tym część karmy dostaje od Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
- Naoszczędzałam się, gdy byłam młoda. Teraz już nie oszczędzam - śmieje się słysząc pytanie, czy jej nie szkoda pieniędzy.
Te kotki to rodzina pani Anny. - Męża i dzieci nie mam. Bez zwierząt byłabym samotna. Człowiek taki jak ja może umrzeć i nikt nawet tego nie zauważy - dodaje.

Monika Gudzowska też kocha koty od zawsze. - Jako dziecko, kiedy miałam kanapkę, za każdym razem dzieliłam się z jakimś biednym psem czy kotem. Mama nie krzyczała, ona też lubi zwierzęta - mówi dziewczyna. Przez te kanapki na uczelni przyczepił się do niej kotek, taki biały w łaty. Siedział z nią na wykładach (najbardziej lubił słuchać wykładowcy greki). Potem był Kazik (gdy go znalazła, ważył zaledwie kilogram i rzucał się na każdy okruch chleba). Teraz są Czarek i Szarek - znajdy. Obecnie Monika nie tylko dokarmia zwierzaki, ale dba o to, by koty miały gdzie mieszkać. Fundacja Czarna Owca Pana Kota, z którą współpracuje, przygotowuje dla nich domki zrobione ze skrzynek po owocach, ocieplane styropianem.

Monikę denerwuje, kiedy spółdzielnie mieszkaniowe kratują okienka piwniczne. - Chcą się chronić przed kotami, a zyskują tyle, że pełno w tych piwnicach szczurów - mówi dziewczyna, która z zawodu jest psychologiem. Tyle że wojskowym. W pracy zdarza jej się tupnąć na żołnierza, krzyknąć gdy trzeba. Umie walczyć o swoje. Ale dla zwierząt ma bardzo miękkie serce.
- Człowiek jest im winien ochronę i troskę, bo zajął ich miejsce w przyrodzie - tłumaczy.

Tomasz Argasiński, grafik komputerowy, stara się pomagać zwierzętom mądrze. Dlatego wyłapuje podwórkowe koty i sterylizuje je, by się za bardzo nie rozmnażały. Nie głaszcze kotków, które dokarmia. - Są półdzikie, podchodzą najwyżej na dwa metry,kiedy przynoszę jedzenie. I tak jest dla nich lepiej. Gdyby były bardziej ufne, ludzie mogliby zrobić im krzywdę - podkreśla. W domu ma przystanek dla wszelkiej maści kociego nieszczęścia. Zbiera je z ulicy, leczy, dokarmia i szuka dla nich domu.

Robi to także w czasie wakacji. - Kiedy byłem na Krymie, zobaczyłem całe mnóstwo bezpańskich psów i kotów, na każdym podwórku i ulicy. Chore, głodne, chude . To był przejmujący widok - wspomina.
Zaczął je karmić. A dla jednego małego kotka, który plątał się po porcie w Sewastopolu znalazł nawet dom. - Zginąłby marnie. Był chory, miał zaropiałe oczy. Przekazaliśmy go kobiecie, która zajmuje się kotami. Daliśmy jej pieniądze na opiekę - opowiada. Potem dzwonił pytać, jak się mały miewa. Tych rozmów słuchały trochę zazdrosne kotki - jego własna Miau-Miau i pięć innych, które czekają na dom. Cóż, nawet koty nie lubią się dzielić miłością...

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto