Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Ścierański: Ta płyta ma różnorodny koloryt, choć słychać na niej tylko cztery instrumenty

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Waldemar Gołębski, Krzysztof Ścierański i Marcin Ścierański - twórcy płyty "Jazz, rock i święty spokój"
Waldemar Gołębski, Krzysztof Ścierański i Marcin Ścierański - twórcy płyty "Jazz, rock i święty spokój" Materiały prasowe
Krzysztof Ścierański to wirtuoz gitary basowej i weteran polskiej sceny jazzowej i rockowej. Ma na swoim koncie współpracę z grupami Laboratorium, Air Condition i String Connection, nagrania z Tomaszem Stańko i Grzegorzem Ciechowskim. Nam opowiada o nowej płycie swego tria - "Jazz, rock i święty spokój".

Niebezpieczna moda na jedzenie muchomorów

od 16 lat

- Witold Wnuk ukuł taki termin: „Krakowska Rzeczpospolita Jazzowa”. Czuje się pan jej obywatelem?
- Oczywiście. Pochodzę przecież z Krakowa. Tutaj stawiałem swoje pierwsze kroki na muzycznej scenie. Dzisiaj nadal współpracuję z krakowskimi muzykami i klubami. Jestem członkiem zespołu Laboratorium. Mam też swój kwartet, w którym występuje dwóch krakusów – Waldek Gołębski i Grzesiek Górkiewicz. Dzięki nim nie muszę grać na basie, tylko sięgam po gitarę. Dzisiaj mieszkam na Mazowszu, ale często odwiedzam Kraków, bo ma niepowtarzalny klimat.

- Ma pan na swoim koncie ponad 150 płyt i dziesiątki koncertów. Którą część swojej działalności uznaje pan za najważniejszą?
- Najbardziej przywiązany jestem do swoich autorskich płyt. Jest ich już chyba dwanaście. Kilka dni temu ukazała się najnowsza – „Jazz, rock i święty spokój”. Zawieram na nich moje muzyczne przemyślenia, wkładam w nie najwięcej serca. Lubię oczywiście wykonywać twórczość innych autorów, ale jak to się mówi: „Koszula bliższa ciału”.

- Ciągle nagrywa pan nowe płyty. Co pana napędza do pracy nad kolejnymi wydawnictwami?
- Na przykład pandemia. Kiedy siedzieliśmy zamknięci w domach podczas lockdownu, ta niemożność wyjścia poza mieszkanie sprawiła, że nie wytrzymałem. Zadzwoniłem do Darka Greli, który prowadzi w Krakowie studio Nieustraszeni Łowcy Dźwięków, że chciałbym do niego wpaść i nagrać kilka swoich kompozycji. Tak też się stało. Darek uwierzył mi na słowo, że nie jestem chory i zamknęliśmy się we dwóch w jego studiu. Nagrałem tam dwanaście utworów w ciągu kilku dni, które trafiły teraz na płytę „Jazz, rock i święty spokój”.

- Grają na niej też inni muzycy. Jak do tego doszło?
- W pewnym momencie pomyślałem, że dobrze by było dodać do tych utworów partie perkusji. Akurat mój syn Marcin też nie był chory, przyjechał więc do Krakowa i w ciągu dwóch dni dograł bardzo trudne partie bębnów. Potem zadzwoniłem do kolejnego kolegi – Waldiego Gołębskiego i dołożył on piękne sola na swym „alkomacie”. W jednym nagraniu pasował mi jeszcze fortepian i poprosiłem Darka Grelę, by dodał kilka takich dźwięków.

- Dlaczego zamknął pan tę płytę w formule jazzowego tria?
- Kiedy nagrywaliśmy, trudno było zgromadzić większy skład. Zadecydowała siła wyższa. Wtedy jeszcze nie grał ze mną Grzesiek Górkiewicz, który potem dołączył do nas i zamieniliśmy się w kwartet. Płyta już wyszła i nie zdążyliśmy dograć jego partii. Podczas koncertów będzie jednak już z nami wykonywał ten materiał. To młody i wspaniały muzyk, który na co dzień gra w Skaldach. Jeden z utworów na nowej płycie – „Taniec” – dedykowałem właśnie temu zespołowi.

- Dlaczego?
- Kiedy od czasu do czasu pomieszkuję w Krakowie, to mam za sąsiada Jana Budziaszka, który od wielu lat jest perkusistą w tej grupie. Spotykamy się najczęściej na targu, gdzie kupujemy na śniadanie jakieś warzywa i owoce. Gadamy wtedy o wszystkim i naprawiamy świat. Na razie teoretycznie, ale kiedy wprowadzimy te swoje teorie w życie, na pewno wszystkim będzie lepiej.

- Syn Marcin chętnie grywa z tatą?
- Bardzo. Kiedy zaczynaliśmy grać w kwartecie muzykę improwizowaną, ponieważ nie dawałem mu żadnych wskazówek, musiał być bardzo skoncentrowany i samemu poradzić sobie z taką muzyką. Spodobała mu się jednak taka formuła. Dlatego nie narzeka. Też lubi grać ze mną.

- Na co dzień Marcin bębni w zespołach rockowych i popowych. To ma wpływ na jego grę z panem?
- Jego najważniejszym zespołem jest Kwiat Jabłoni, który święci teraz wielkie triumfy. Nagrywał jednak również z metalowymi kapelami. Dzięki temu jest dziś technicznie bardzo sprawny i potrafi szybko zagrać. Ja nie przepadam za taką muzyką – ale doceniam umiejętności metalowych muzyków. Dla perkusisty granie w takim zespole to sprawdzian sprawności fizycznej, bo tam naprawdę trzeba się narobić. To harówka jak w kopalni węgla. Ja wolę siedzieć przy biurku i komputerze.

- Jak to się stało, że Marcin został perkusistą?
- Na początku chciał grać na trąbce, ale wszyscy mu odradzali. „Najlepiej zróbcie sekcję z tatą” – poradziła mu jednak w pewnym momencie mama. „Dlaczego nie?” – pomyślałem i kupiłem mu pierwsze bębny. Okazało się, że ma świetne wyczucie rytmu – i to był strzał w dziesiątkę. On jest zadowolony i ja jestem zadowolony.

- Wspomniał pan o Waldku Gołębskim, który gra na dziwnym instrumencie Akai EWI. Co to takiego?
- Waldi nazywa go „alkomatem”, bo przypomina z wyglądu to słynne policyjne urządzenie i też się w niego dmucha. Ten instrument ma tysiące różnych brzmień. Jeśli jest potrzebna barwa trąbki, on potrafi ją wyczarować w sekundę. Waldi świetnie to obsługuje. Na płycie wszystkie tematy są dzięki niemu. To syntetyczny dźwięk – ale mnie przekonuje.

- Materiał z płyty to klasyczne fusion: połączenie jazzu, rocka i etno. Za co je pan lubi?
- Niektóre utwory są wręcz rockowe – choćby „Protest”, który przypomina stare kawałki Hendriksa. Ja je bardzo lubię i to dla mnie spełnienie marzeń, że mogłem sobie pograć w takim stylu na gitarze. Właściwie gramy tam tylko we dwójkę z Marcinem. Są też nagrania bardziej jazzowe, jak „Rockokoko”, który brzmi europejsko. Z kolei ballada „Polski blues” przypomina to, co kiedyś robił Tomek Stańko. Może przez tę barwę Akai EMI? W utworze „Cobra” gram na gitarze basowej bezprogowej. To wszystko powoduje, że płyta ma różnorodny koloryt, choć wykorzystaliśmy przy jej rejestracji tylko cztery instrumenty. Mam nadzieję, że dla słuchaczy będzie to muzyka przyjemna w odbiorze.

- Jak to się stało, że w utworze „Polski blues” słychać... węgierski rap?
- Zawsze marzyłem, aby zaprezentować w swojej muzyce węgierski język w nowej wersji. Dlatego zaprosiłem do współpracy rapera Marcina Gracza. Węgierskie rymy brzmią dla Polaków kuriozalnie, ale ja lubię takie eksperymenty. Marcin mieszka w Warszawie i nagrał swe poetyckie przemyślenia o Polakach. Wyszło bardzo ciekawie.

- A skąd w tytule „święty spokój”?
- Święty spokój to stan, który bardzo lubię. Osiągam go wtedy, kiedy wszystkie życiowe sprawy mam pozałatwiane i mogę poświęcić się tworzeniu muzyki. Jeśli obrazy wiszą na swoim miejscu, koszule są uprasowane, a marynarka w przedpokoju, mogę sięgnąć po gitarę i oddać się komponowaniu. Wtedy jestem szczęśliwy.

- Będą koncerty z tym materiałem?
- Tak – z moim kwartetem. To Grzesiek Górkiewicz na klawiszach, Waldi Gołębski na Akai EWI, Marcin Ścierański na perkusji i Krzysztof Ścierański na gitarach i basach. Daliśmy już kilka występów z tym materiałem i jest on bardzo dobrze przyjmowany. 27 października wystąpimy na festiwalu Jazz Jamboree, gdzie cały jeden dzień będzie poświęcony mojej twórczości. Zaprosiłem szesnaście osób do wspólnego grania – myślę więc, że ten wieczór będzie kolorowy i niezapomniany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto