Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kraków: Muse dał czadu na Coke Live Music Festival

Joanna Weryńska
Gigantyczne balony w kształcie gałek ocznych fruwające nad widownią, fantazyjne wizualizacje na scenie, światła laserów i… spadające gwiazdy. Takim spektakularnym show w wykonaniu brytyjskiej supergrupy Muse zakończył się w sobotę Coke Life Music Festival. Występ najbardziej pożądanej obecnie na świecie rockowej kapeli obejrzało ponad 40 tysięcy szczęściarzy. Jednym z nich byłam ja.

ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ z COKE LIVE MUSIC 2010

Piszę tak nie tylko dlatego, że jestem fanką Muse. Nie ukrywam zresztą , że nawet fryzurę mam podobną do twórczego nieładu, jaki widnieje na głowie wokalisty tej kapeli. Matthew Bellamy, Chris Wolstenholme i Dominik Howard dali po prostu w Krakowie show na najwyższym światowym poziomie. Trzej chłopcy z Wielkiej Brytanii pokazali polskiej publiczności swój niezwykły muzyczny świat. I była to czysta rozkosz dla miłośnika mocnego rocka ze szczyptą psychodelii i elektroniki.

Muzyków rozpierała energia. Howard wręcz znęcał się nad perkusją, Bellamy w ekstazie wydobywał ze swojej gitary ekstremalne dźwięki. Często kończył piosenki na kolanach albo siadał przy specjalnie na ten koncert sprowadzonym fortepianie ze szklaną klapą. Wolstenholme uśmiechał się szeroko, grając na gitarze, i machał głową jakoś intensywniej niż zwykle, widząc, co się dzieje pod sceną. Z tej rozkoszy zapalił nawet fajkę.

Wielotysięczny tłum, ze mną na czele, oszalał z radości. W kulminacyjnym momencie występu tej zwariowanej kapeli próbowaliśmy nawet z kumplem przejść pod scenę. Czując jednak na sobie złowrogie spojrzenia fanek seksownego wokalisty, które utworzyły pod sceną mur nie do przebicia, zrezygnowaliśmy.
Muzycy dali czadu, prezentując swoje największe przeboje. Oszołomiona publiczność nawet nie zorientowała się, kiedy dźwięki piosenki "Knights of Cydonia" zakończyły ten fenomenalny koncert.

Następnie ubrany w gustowne czerwone spodnie Bellamy, jak przystało na jednego z najseksowniejszych rockmanów, odwrócił się tyłem do publiczności, zakręcił ponętnie pupą, skłonił się szarmancko, a ze sceny buchnęła para. Muzycy rozpłynęli się w niej jak w pięknym śnie. W tym momencie z nieba zaczęły spadać gwiazdy. To nie był żart, tylko kapitalny pokaz sztucznych ogni, którym zakończył się Coke Live Music Festival. Takich koncertów chcę więcej! I na dodatek tak perfekcyjnie zorganizowanych.

Wielkie show Brytyjczyków było dopracowane od pierwszej do ostatniej sekundy. Efekt zapierał dech w piersiach. Nic więc dziwnego, że każdy wychodził z koncertu uśmiechnięty. Przyjemny nastrój udzielił się nawet panom z komunikacji miejskiej. Po wyjściu z terenu festiwalu, razem z pozostałymi uczestnikami imprezy, zaproszona zostałam do autobusów, które bezpłatnie odwiozły wszystkich chętnych do centrum!
Lekko ogłuszona tym niesamowitym wieczorem, czekam niecierpliwie na przyszły rok. Zwłaszcza że Mikołaj Ziółkowski, dyrektor Coke Live Music Festivalu, obiecał, że postara się ściągnąć do Krakowa grupę Coldplay! Trzymam go za słowo.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto