Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kraków: klienci Leoparda wciąż czekają na cud

Marta Paluch
Poszkodowani przez dewelopera Wojciech Wójcik (od lewej) i Łukasz Kuczmiński
Poszkodowani przez dewelopera Wojciech Wójcik (od lewej) i Łukasz Kuczmiński Anna Kaczmarz
Ponad 180 osób, które sześć lat temu zapłaciły spółce Leopard za mieszkania na Wierzbowej, usilnie i bezskutecznie stara się odzyskać choć część swoich pieniędzy. Syndyk masy upadłościowej, który teraz zarządza majątkiem Leoparda, w tym tygodniu wystawił mieszkania ludzi na sprzedaż. Niestety, żaden chętny do kupna lokali się jednak nie zgłosił.

- Jesteśmy już na skraju wytrzymałości nerwowej. Marzymy już tylko o tym, by dostać jakiekolwiek pieniądze i wynieść się stąd. Zawiodło nas prawo i ludzie, którzy powinni dbać o jego przestrzeganie - nie kryją rozczarowani klienci Leoparda.

Mówią, że utopili majątki życia, kupując mieszkania, których dalej formalnie nie mają. Niektóre zamieszkują na dziko i starają się wrócić do normalnego życia. Przez kłopoty z deweloperem kilku zapadło na choroby nerwowe, rozpadło się kilka małżeństw. Dobijają ich stres, beznadzieja i ciągnące się latami prokuratorskie śledztwo. Jedną z oszukanych kilka miesięcy temu wyłowiono z Wisły. Jej sąsiedzi snują przypuszczenia, że to mogło być samobójstwo...

Łukasz Kuczmiński, jeden z wielu poszkodowanych klientów Leoparda, nie chce, by ktoś się nad nim litował. - I denerwuje mnie to, że ludzie myślą o nas: idioci, którzy deweloperowi przynieśli pieniądze w zębach, a teraz się żalą - irytuje się mężczyzna. Bo on wszystkiego dopilnował. Jeździł na budowę, zapłacił dopiero, gdy blok był ukończony. To nie uchroniło przed wpadką. Przedtem ciężko pracował w USA - 13 lat jako kierowca ciężarówki. Wyjechał tam, gdy miał 18 lat. Gdy zmarł jego ojciec, czuł się odpowiedzialny za mamę i dwie siostry. Wrócił do Polski i w Krakowie kupił od Leoparda dwa mieszkania za 620 tys. zł. W jednym chciał zamieszkać z rodziną. Drugie chciał wynajmować turystom, których by woził po Krakowie.

Lokalizacja była świetna. Ul. Wierzbowa to w końcu 10 minut od Wawelu. - Miałem pomysł na biznes, tak się cieszyłem. Naiwnie myślałem, że wystarczy ciężko pracować, by do czegoś dojść - wspomina. Z biznesu i założenia rodziny nic nie wyszło. W 2008 roku po wpłaceniu pieniędzy, mieszkańcy Wierzbowej dostali klucze do mieszkań. Przy okazji dowiedzieli się, że ich mieszkania są obciążone hipoteką na rzecz funduszu Manchester. Niedługo potem spółka Leopard upadła.

Przy Wierzbowej trzy bloki są prawie gotowe, choć jeszcze nie dopuszczono ich do użytkowania. Ludzie wprowadzili się tu na dziko. Czwarty, największy blok jest nieskończony, nie nadaje się do zamieszkania. Nie ma przyłącza prądu, na klatkach straszą puste szyby wind. Tu swoje mieszkania kupił Kuczmiński. Teraz musi jeździć do Norwegii dorabiać jako kierowca - zostało mu jeszcze 100 tys. zł długu do spłaty. Mieszka u znajomych. Meble trzyma w garażu. - Kiedy patrzę na zakurzone sprzęty, coś mnie ściska w gardle. Czuję się jak rozbitek, cholerny Robinson Cruzoe - mówi.

Jego kolega prawnik, Wojciech Wójcik, miał więcej szczęścia. W 2009 r. wprowadził się do mieszkania, które kupił za 320 tys. zł. Mieszka z żoną i dwójką dzieci, ale co to za mieszkanie. - Gdy dwa lata temu była powódź, zalało garaże i półtora miesiąca nie było prądu. W moim mieszkaniu z sufitu sterczał jakiś pręt - opisuje. Osiedle wygląda jak wymarłe.

Większość ludzi podnajmuje mieszkania studentom, bo nie wiadomo, czy za chwilę nie będzie trzeba się wynosić. - Jest głośno, mało ciekawie. Slumsy się tu zrobiły - ubolewa Wójcik. - Gdy robi się ciemno, widać jak w oknach palą się najtańsze, papierowe lampy z Ikei. To symbol prowizorki, która tutaj panuje.

Od pięciu lat - mówi Barbara Mrózek, kolejna właścicielka z Wierzbowej. Ludzie, którzy wcześniej wybierali ładne kafelki, potem spotykali się w Castoramie przy stoisku z najtańszym linoleum. Byle tylko przykryć betonową podłogę. Pani Barbara nie inwestuje w mieszkanie. W łazience nie ma płytek, wanny nie zamocowała. Spłaca 400 tys. zł kredytu. Zostało jej jeszcze ponad 80 procent. - Zapłaciłam, wywiązałam się, a moje mieszkanie w każdej chwili może trafić na licytację, a mieszkań prezesów Leoparda nikt na licytację nie wystawia - Mrózek mówi z goryczą. Gdy dowiedziała się o oszustwie, chciała walczyć o sprawiedliwość. Dziś już w nią nie wierzy.

Mrózek, Kuczmiński i Wójcik działają w Stowarzyszeniu Poszkodowanych przez Deweloperów "Wierzbowa" i udzielają się na portalu "okradli.pl". Szukali pomocy w mediach, wysłali dwa tysiące listów z opisem sprawy do posłów, rzecznika praw obywatelskich, ministrów.

Spotkali się z politykami, m.in. Andrzejem Adamczykiem (PiS) i Ireneuszem Rasiem (PO). Ci niewiele jednak pomogli. W 2012 r. miał ich przyjąć w Warszawie minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Spotkanie odwołał, gdy byli w pociągu do stolicy...

W 2012 r. wywalczyli przed Sądem Najwyższym cofnięcie hipotek z mieszkań na rzecz funduszu Manchester. Nie jest on już uprzywilejowanym wierzycielem, co daje im nadzieję na odzyskanie części pieniędzy. Co z tego, skoro do dziś funduszu jakoś nie można wykreślić z księgi wieczystej...


Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z regionu. Zapisz się do newslettera!

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto