Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziś najbardziej brakuje mi ojca

Redakcja
O historii najstarszego polskiego festiwalu jazzowego, o muzycznych przyjaźniach i inspiracjach twórczych rozmawiamy z Jarkiem Śmietaną.

Od dawna jest pan związany z Krakowskimi Zaduszkami Jazzowymi?

Jestem krakowianinem z przekonania i urodzenia, a ten festiwal jest bardzo krakowski, więc podchodzę do niego z wielkim sentymentem. Występuję niemal podczas każdej edycji, odkąd pojawiłem się na scenie jazzowej, czyli od 1971 roku. Wtedy zagrałem z moim tworzącym się zespołem Hall i jako młody chłopak szlifowałem zawodowe umiejętności. Teraz to wydarzenie nie ma już takiej nośności. Obecny festiwal ma inną rangę, traktujemy go jako rzecz oczywistą.

A w tamtych czasach?

Ponieważ żyliśmy wtedy w takich, a nie innych realiach, to było muzyczne święto. W sytuacji, gdy wszystko było zabronione, nie mieliśmy dostępu do takiej muzyki na co dzień, festiwal traktowano w kategoriach czegoś wyjątkowego. Zresztą panująca na nim atmosfera magii, metafizycznej zawiesiny w powietrzu, zauważalna była również przez artystów z zagranicy i muszę powiedzieć, że w obecnych czasach to już nie może funkcjonować. Wtedy był to dla nas łyk świeżego powietrza.

Kto grywał na festiwalu?

Pojawienie się na nim było kluczem do kariery. Występowali głównie polscy muzycy, gdyż współpraca z muzykami z Zachodu nie była taka prosta, ale to wynikało z ówczesnej sytuacji ekonomiczno-politycznej. Przyjeżdżały do nas zespoły dzięki uprzejmości i przy wsparciu finansowym ambasady amerykańskiej, ale nie nazwałbym tego współpracą muzyków polskich i tych zza Wielkiej Wody.

Jednak udawało się zapraszać znanych muzyków?

Wtedy zawsze była jakaś gwiazda ze Stanów, zapraszano też zespoły z Europy. Nie wiem jednak, jak organizatorzy to robili, ponieważ wtedy gaże w dolarach przeliczone na złotówki stanowiły kwoty niemożliwe do wypłacenia, a zapraszano wtedy m.in. big band Woody’ego Hermana czy zespół Dextera Gordona, gwiazdy największego formatu.

W jakich miejscach odbywały się koncerty?

Festiwal dla mnie przewijał się pomiędzy Filharmonią Krakowską, Piwnicą pod Baranami i Krzysztoforami. Pamiętam cudowny festiwal w 1973 albo 1974 roku z udziałem zespołu Dona Cherry’ego, gdy występowałem z kwartetem gitarowym z moim nieżyjącym już przyjacielem Markiem Blizińskim, wybitnym gitarzystą jazzowym, właśnie w Krzysztoforach. Lecz dla mnie pierwszym miejscem kojarzącym się z tym festiwalem jest jednak Filharmonia Krakowska, gdzie odbywały się główne koncerty.


fot: Maciej Drewniak

Podczas festiwalu odbywa się msza św. jazzowa w kościele oo. Dominikanów. Bierze pan w niej udział? Tak, wielokrotnie. Pomysłodawcą był Janek Budziaszek w 1987 roku i jest to wspaniałe
wydarzenie, bardzo uduchowione i poświęcone pamięci wybitnych muzyków. W kościele pojawia się wiele osób, natomiast artyści grają wtedy zawsze za darmo, co też ma ogromne znaczenie.

Zaduszki to okres, w którym wspominamy naszych najbliższych. Którego z muzyków brakuje panu najbardziej? Najbardziej brakuje mi ojca, który nie był muzykiem, ale fanem tego, co robię. Zawsze
był opoką moich działań i służył pomocą w trudnych chwilach. Zmarł dwa lata temu. Natomiast z muzyków najbardziej mi brakuje Andrzeja Zauchy, który miał ogromny talent i możliwości. Rzadko spotyka się taki diament. Ponadto z pewnością należy wspomnieć o trębaczu Henryku Majewskim, z którym również często grywałem i wiele się od niego nauczyłem. Między nami panowała relacja, jak między ojcem i synem. Wspominam także Andrzeja Cudzicha, młodego i zdolnego artystę oraz oczywiście Zbyszka Seiferta, choć zmarł 30 lat temu.

Skoro mowa o Zbigniewie Seifercie, jaka była między Wami relacja?

Zbyszek był kilka lat starszy ode mnie, ale on już był okrzepłym muzykiem, a ja dopiero początkującym. Był jednym z moich pierwszych nauczycieli. Bardzo go lubiłem i ceniłem. Mogę powiedzieć, że dzięki niemu gram jazz. Tak bardzo mnie zachwycił swoim talentem.

14 listopada 1978 roku zagraliście wspólnie koncert w klubie Pod Jaszczurami, który został zarejestrowany i wydany na płycie Kilimanjaro. Jak do tego doszło?

Na początku lat 70. Zbyszek wyjechał do Niemiec, gdzie zaczął robić oszałamiającą karierę. Potrafił grać na skrzypcach rzeczy, których nikt nigdy wcześniej nie próbował. To był nowoczesny jazz, a do tego magicznie dotknięty muzyką Coltrane’a. Zbyszek tworzył nowy język gry. Polska była zamkniętym krajem, ale gdy tylko wyemigrował, okrzyknięto go rewelacją. Nagrał kilka płyt, które były fantastyczne, jeśli chodzi o poziom. Następnie został zaproszony zagrania koncertu w Capitolu w USA i tam nagrał dwie fenomenalne płyty. Podczas nagrywania tej drugiej, a był już bardzo chory, przyjechał do Polski i zadzwonił do mnie. Powiedział: „Jarek, zmontujmy zespół na trasę, zagrajmy kilkanaście razy, bo ja ten materiał będę nagrywał w Stanach. Chciałbym sobie go ograć na trasie”.

Jednak udało się zapisać ten materiał?

Tak, Antkowi Krupie udało się nagrać ten koncert, stąd powstała archiwalna płyta, która jest kultową w polskim jazzie. To była jego jedyna autorska płyta w Polsce. W tamtym czasie zagraliśmy całą trasę, o ile pamiętam, osiem koncertów, zorganizowaną przez znanego w Krakowie Grzegorza Tusiewicza.

Skąd pomysł na nagranie płyty Tribute to Zbigniew Seifert?

Po 30 latach od śmierci Zbyszka pomyślałem, że jestem mu coś winien. Chciałem skompletować zespół, który grał z nim w tamtym czasie. Udało mi się zaprosić Zbyszka Wegehaupta, Janusza Grzywacza, a zamiast ówczesnego perkusisty zagrał Adam Czerwiński. Stwierdziłem, że bardzo spektakularną rzeczą będzie, jeśli zaproszę plejadę polskich i zagranicznych skrzypków, aby każdy z nich zagrał jeden z utworów na płycie. Wśród nich są Jerry Goodman, Didier Lockwood, Mark Feldman, Christian Howes, Pierre Blanchard, Krzesimir Dębski, Mateusz Smoczyński, Adam Bałdych i Maciej Strzelczyk

Miał pan problemy z pozyskaniem ich do tego projektu?

Zadzwoniłem do każdego ze skrzypków i jak powiedziałem, że nagrywam płytę poświęconą Zbyszkowi Seifertowi, wszyscy wyrazili natychmiastową chęć wzięcia udziału w tym projekcie. Wiedzieli o bardzo ograniczonych funduszach, ale koszty nie grały dla nich roli. To była dla mnie wielka satysfakcja, bo wszyscy się zgodzili. Rzadko się tak zdarza. Wierzę, że w tym była jakaś metafizyka.

Gdzie powstawała płyta?

Podkłady w jednym miejscu, natomiast z oczywistych powodów muzycy dogrywali solówki w różnych studiach w Stanach, w Paryżu i Polsce.

W jednym z wywiadów powiedział pan o Zbigniewie Seifercie: „To jest człowiek, który z polskich muzyków najbardziej mnie zainspirował i najwięcej się od niego nauczyłem”. W takim razie dlaczego zdecydowanie bardziej jest znany poza granicami naszego kraju? Jego talent jest nie do przecenienia, ale w Polsce szerszemu gronu ludzi znana jest Doda. Codziennie dowiaduję się z radia i TV co robiła Steczkowska, gdzie była Kasia Cerekwicka ze swoim chłopakiem itd. Natomiast nikt nie mówi, że na przykład Rafał Blecharz nagrał nową płytę z muzyką Chopina, albo Gidon Kremer ze swoją orkiestrą Kremerata jest aktualnie w trasie koncertowej w Polsce. Takich informacji nie ma.

To chyba nie tylko problem radia komercyjnego?

Nawet w telewizji publicznej nikt się tym nie interesuje. Nie mówię tylko o sobie, ale na przykład o Karolaku, Namysłowskim, Ptaszynie. O czołówce polskich artystów. Ostatnio powiedziano mi w telewizji, że muzyka jazzowa jest niszowa, więc stanowi ok. 5 procent rynku muzycznego. Jeśli w naszym kraju żyje 40 mln ludzi, to liczba potencjalnie zainteresowanych tą muzyką widzów to 2 mln. Przecież to ogromna rzesza ludzi. Tylko jak możemy do nich dotrzeć, skoro nie mamy nawet szansy? Kto będzie oglądał koncert o 2 w nocy? Jeśli mamy 5 proc. oglądalności, niech nam dadzą tyle czasu w przedziale najlepszej oglądalności. Mówimy tutaj o 30 minutach dobrej muzyki dziennie.

W Krakowie organizowanych jest wiele wydarzeń jazzowych, jak choćby Letni Festiwal Jazzowy czy Starzy i Młodzi, Czyli Jazz w Krakowie. Czy odzwierciedlają one sytuację na rynku jazzowym? Budżetowa sytuacja jazzu w naszym kraju jest trudna. Opieka państwa nad tego rodzaju sztuką nie istnieje. Nie mówię tutaj wyłącznie o jazzie, ale również o wszystkim, co ma nieco wyższe horyzonty niż zwykła tandeta wciskana z uporem przez media. Jeśli coś wartościowego jednak powstaje, to za sprawą pojedynczych ludzi, pasjonatów i jednostek z dużą determinacją, którzy realizują swoje pasje w tych trudnych warunkach i dzięki nim coś się dzieje.

Czy ta sytuacja dotyczy wyłącznie artystów?

Nie, kluby także borykają się z problemami. Każda piwnica w obrębie Rynku, a jest ich wiele, nastawiona jest wyłącznie na zysk. Żąda się ogromnych czynszów od ludzi, którzy próbują prowadzić kluby. Na przykład od Janusza Muniaka, którego klub nie jest ukierunkowany na wielki zysk, lecz na dobrą publiczność, a ona niekoniecznie przychodzi na dwie butelki koniaku i 17 kotletów. Zamawiają dwie herbaty lub dwie kawy i chcą posłuchać w miłej atmosferze dobrej muzyki. Takie kluby nie mają pieniędzy, nie są dochodowe, ale popularyzują kulturę i muzykę na najwyższym poziomie, więc powinny być wspomagane. Władze powinny sponsorować takie miejsca. Nikt jednak im nie pomaga. Nawet Piwnica Pod Baranami miała problemy z czynszem.

Zatem sytuacja finansowa jest beznadziejna, ale…

Artystyczna kondycja jest wspaniała, bo artyści są natchnieni i robią wiele rzeczy wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale w Krakowie powinniśmy mieć kilka miejsc sponsorowanych przez miasto. Nie tyle, że nie powinny płacić czynszu, ale powinny otrzymywać dotacje, aby organizować kulturalne wydarzenia. Nie mówię tylko o jazzie. U nas praktycznie nie ma sceny dla młodych muzyków. Kształci się rzesze muzyków, ale oni nie mają gdzie grać.

Zatem co mają robić młodzi artyści? Jak mogą pozyskiwać fundusze?

Jestem pełen podziwu dla nich, bo w praktyce nie mogą liczyć na zbyt wielką pomoc. Ktoś deklarujący się jako wirtuoz fortepianu czy kontrabasu, powinien grając rzeczy wartościowe, móc utrzymać siebie i rodzinę za swoją pracę. W przypadku muzyków jest to niemal niemożliwe. Ludzie parają się wieloma rzeczami, zamiast uprawiać sztukę. Może ciągle zachłystujemy się kapitalizmem, ale u nas jest on bardzo bezwzględny. Ktoś kto nie przynosi zysku, spisywany jest na straty.

A jak pan sobie radzi?

Jestem muzykiem średniej generacji i mimo mojej ugruntowanej pozycji, ciągle muszę walczyć. Wcale nie jest mi łatwiej. Duże wytwórnie, które chciały podpisać ze mną kontrakty, proponują tak złodziejskie warunki, że nie mogę się na to zgodzić. W związku z tym, sam wydaję płyty, ale aby móc to zrobić, szukam sponsorów. Założyłem sobie, że jako człowiek twórczy i mający dużo pomysłów, będę wydawał co roku jedną płytę, a czasami nawet więcej. Za każdym razem postawiony jestem w pozycji żebraka, który chodzi po sponsorach prosząc o wsparcie. Mając 40 płyt autorskich na swoim koncie, powinienem mieć już inną pozycję. Sprawdziłem się jako człowiek twórczy i nie powinno się mnie sprowadzać do roli biedaka.

Jest aż tak źle?

Skłamałbym, gdybym powiedział, że sobie nie radzę, bo tak nie jest. Wynika to jednak wyłącznie z mojego charakteru, ale nie każdy jest taki jak ja. Wielu młodych, a nawet starszych artystów, wymaga pomocy, W obecnych czasach nie da się wszystkiego zrobić za darmo. Nagranie płyty, studio, reżyser dźwięku wydanie płyty, to wszystko kosztuje.

Zawsze pan podkreślał, że starał się grać z lepszymi od siebie, aby uczyć się od nich, czerpać inspirację. Czy młodzi artyści mogą liczyć na to samo? Tak, pod tym względem jest dobrze. Sytuacja, a nie jest to zasługa rządu, pozwala na zapraszanie muzyków np. ze Stanów, którzy grają u nas za podobne pieniądze. W związku z tym często przyjeżdżają i to jest świetna szkoła dla młodych artystów. Za moich młodzieńczych czasów tak nie było. Dla mnie oknem na świat były Krakowskie Zaduszki Jazzowe i Jazz Jamboree. W tej chwili, jeśli dobry koncert odbywa się w Berlinie, można tam pojechać. Dobrze planując podróż, można zapłacić za to niewielkie pieniądze.

Często pan grywa w Krakowie?

Dużo koncertuję, ale gdybym chciał oprzeć swój byt na graniu wyłącznie w Krakowie, to pewnie daleko bym nie zawędrował, ponieważ mamy tutaj za mało miejsc, gdzie mógłbym grać. Nie mógłbym się z tego utrzymać i dlatego gram w Krakowie sporadycznie. Staram się tworzyć tutaj i być regularnie na festiwalach np. Zaduszkach Jazzowych czy Letnim Festiwalu.

Ma pan swoje ulubione miejsce?

Tak, bardzo lubię grać w Filharmonii Krakowskiej i w klubie Harris. Także często przychodzę do Muniaka, choć tam nie grywam z uwagi na brak czasu. Ostatnio powstał nowy klub Dali, trochę oddalony od Rynku Głównego, bo na ul. Mazowieckiej, ale jest bardzo fajnie zrobiony i do tej pory udało mi się tam zagrać trzy razy, i zawsze było miło. Gorąco polecam to miejsce. Żałuję jednak, że padły tak kultowe miejsca w Krakowie jak klub Pod Jaszczurami, gdzie spędziłem moją młodość. Niestety zabito 45-letnią historię klubu.

Współpracował pan z wieloma muzykami światowego formatu, ale czy jest jeszcze ktoś z kim chciałby pan zagrać, a do tej pory jeszcze tego nie uczynił? Oczywiście, jest wielu wspaniałych muzyków z którymi z przyjemnością bym coś zrobił. Zawsze moim marzeniem było zagranie z Milesem Daviesem, niestety nie udało mi się. Za to spotkałem się z nim prywatnie, jako pierwszy polski muzyk, w jego domu w 1980 roku. Podczas tego 7-godzinnego spotkania niemal dotknąłem tego geniuszu, który był dla mnie wyznacznikiem nowoczesnego jazzu i muzyki.

Udało się Wam wspólnie zagrać?

Na miejscu tak, natomiast nigdy nie zostało to nagrane na płycie czy zarejestrowane.

A jeśli chodzi o współczesnych twórców?

Bardzo bym chciał zagrać z pianistą Herbiem Hancockiem, który według mnie jest geniuszem. Byłem już krok od tego, gdy miałem dobrego producenta, nawet wyjechałem do Stanów, gdzie mieliśmy przygotowaną sesję, ale akurat otrzymał Oscara i jego plany musiały ulec zmianie. Może jednak kiedyś się zdarzy, bardzo bym tego chciał.

Często pan grywa w zespołach pod nazwą Jarek Śmietana Special Project. Istnieje wymarzony skład? Muzyków dobieram w zależności od aktualnego pomysłu na muzykę. W moim przypadku, w przeciwieństwie do wielu moich kolegów, którzy wybrali sobie jeden wąski gatunek i są jego reprezentantami, chcę aby moja muzyka była barwna i kolorowa, chcę ją zmieniać. Stąd skrajnie różne projekty zawierające moją własną muzykę, standardy, klasyczny jazz, awangardowe utwory. Ostatnio zrobiłem sobie taką sentymentalną podróż do młodości i wydałem płytę z muzyką Jimiego Hendrixa. Teraz pojawił się krążek Tribute To Zbigniew Seifert. W przyszłym roku planuję płytę bluesową, bo na nim się wychowałem. Będzie zawierała aranżacje mojego autorstwa i Wojtka Karolaka.

Jednak ma pan swoich ulubionych muzyków?

Oczywiście. Od bardzo dawna moim ulubionym partnerem muzycznym jest Wojtek Karolak. Od wielu lat współpracuję także z perkusistą Adamem Czerwińskim, grywam z angielskim basistą Yaronem Stavim, często zapraszam amerykańskiego basistę Eda Schullera. Do moich ulubionych pianistów należą muzycy młodej generacji jak Piotr Wyleżoł i Paweł Tomaszewski. Ponadto staram się również zawsze włożyć jakiś rodzynek do tego ciasta, zaprosić kogoś oryginalnego.

Ciekawostką jest, że na niektórych płytach udziela się pan również wokalnie np. na Psychedelic… To rodzaj sentymentu do moich początków. Z moim pierwszym zespołem Hall grałem bluesa i Jimiego Hendrixa. Podczas powstawania tej płyty wpadłem na pomysł, że może nie tylko go zagram, ale i zaśpiewam. Nie chciałem zatrudniać nikogo znanego, choćby dlatego, że każdy ma swój styl, a chciałem mieć coś własnego.

Czy w najbliższych miesiącach będzie można posłuchać pana w Krakowie?

W najbliższym czasie wyjeżdżam do Stanów, później do Londynu, a w grudniu gram z Nigelem Kennedym. Będziemy realizować nasz wspólny projekt w Berlinie i Turcji. W Krakowie w tym roku raczej już nie wystąpię, ale może uda się jeszcze zagrać w jednym z klubów.






od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto