Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tragiczna śmierć deweloperów: zdradzamy kulisy

Katarzyna Janiszewska
Marka K. znaleziono na cmentarzu na Bielanach. Trzy godziny wcześniej policja odkryła ciało jego wspólnika - Leopollda J.
Marka K. znaleziono na cmentarzu na Bielanach. Trzy godziny wcześniej policja odkryła ciało jego wspólnika - Leopollda J. Wojciech Matusik
Marcin, syn tragicznie zmarłego krakowskiego dewelopera, do dziś nie może uwierzyć w to, co się stało. 12 kwietnia policja znalazła jego ojca z kulą w głowie. Prawdopodobnie wcześniej zastrzelił swojego wspólnika i przyjaciela, a potem popełnił samobójstwo.

Ta historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Powinna. Marek K. miał firmę, świetną reputację w branży, szczęśliwą rodzinę. Spełniał się jako ojciec, dziadek i biznesmen. Teraz mógłby właśnie spacerować z wnuczką po ogrodzie, albo przygotowywać się do kolejnej żeglarskiej wyprawy. Czy też po prostu biegać po budowie, doglądać robotników, być w wirze pracy - to lubił najbardziej.

Tragiczna śmierć deweloperów w Krakowie: zabił za 5 mln zł długu?

Najlepsi przyjaciele i partnerzy w biznesie

Historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby nie to, że ich poznał. Lucyna S. zawsze była raczej małomówna. Ale Leopold J. - po prostu dusza towarzystwa. Elokwentny, przeuprzejmy. To, co mówił, trafiało do ludzi. Miał dar przekonywania, negocjacji. Zostali najlepszymi przyjaciółmi i partnerami w biznesie. Razem założyli firmę, razem jeździli na wakacje. Wszystko, co wydarzyło się później, to wypadkowa niedociągnięć, złej organizacji, nieuczciwości, zrujnowanych marzeń, planów i braku nadziei.

A stało się tak: Kraków, wtorek rano. Marek K. wstaje jak zwykle, o godz. 6.30. Ubiera się, je śniadanie i wychodzi z domu. Tym razem jednak nie zjawia się w firmie. Jedzie na osiedle Klinek, gdzie razem ze wspólnikiem wybudowali osiedle. Ma z sobą pistolet. Skąd? Syn nigdy wcześniej nie widział u ojca broni. Marek K. był impulsywny, szybko podejmował decyzje. Czy już postanowił, co zrobi za chwilę?

Leopold J. jak co dzień wychodzi na spacer ze swoim wilczurem. Spotykają się przy ul. Hoborskiego. Możliwe, że wymieniają parę uwag, może J. próbuje wspólnika udobruchać? A może wszystko odbywa się bez słowa? Dokładnie o godz. 9.30 policja znajduje go z dwiema kulami w głowie. Trzy godziny później, na cmentarzu na Bielanach, Marek K. odbiera sobie życie. Taką wersję wydarzeń bada policja.

Kraków: szefowie znanego dewelopera zastrzeleni

- O wszystkim dowiedziałem się z radia - mówi Marcin, syn Marka K. - Najpierw powiedzieli, że znaleźli pana Poldka. Nietrudno było się domyślić, o kogo chodzi, podali nazwę firmy, inicjały. W pierwszej chwili pomyślałem, że mógł znaleźć się jakiś desperat, zdolny by zrobić coś takiego. A później powiedzieli, że wspólnik Leopolda J. też nie żyje.

Uwielbiał chodzić z plecakiem po górach

Marek K. był przedsiębiorcą od ponad 30 lat. Swoją pierwszą firmę zakładał jeszcze w latach 80. Było łatwiej, mniejsza konkurencja na rynku. Kilkanaście lat temu do spółki dołączył syn.

- Zawsze było wiadomo, że kiedy ojciec przejdzie na emeryturę, ja przejmę interes - podkreśla Marcin, syn dewelopera. - Firma była zarejestrowana na mnie, ale z racji doświadczenia zarządzał nią ojciec. Mieliśmy podział obowiązków: on doglądał wszystkiego na budowie, ja w biurze negocjowałem kontrakty. Jeśli czegoś nie wiedziałem, zawsze mogłem zadzwonić, zapytać. A teraz...

Praca była dla K. całym życiem. Do domu wracał późnym wieczorem. Nie lubił siedzieć bezczynnie. Strasznie go to denerwowało. Nawet urlop spędzał aktywnie. Zrobił niedawno patent żeglarski. Uwielbiał chodzić po górach. Kiedy tylko miał wolną chwilę, brał plecak i wyruszał na wyprawę.

- Pamiętam, jeszcze gdy byłem dzieckiem, pojechaliśmy do Zakopanego - wspomina syn zmarłego. - Tata stwierdził nagle, że idziemy na Giewont. Później przez trzy dni nie mogłem chodzić - uśmiecha się. - Mnie i siostrę trzymał twardą ręką. Nie dostawaliśmy w tyłek, ale wystarczyło, żeby popatrzył, i wiedzieliśmy, że mamy słuchać. Miał autorytet. Zawsze powtarzał, że najważniejsza jest nauka. Był otwarty, bezpośredni. Nie było tak zwanej grzecznej gadki. Lubił sobie dosadnie żartować. Gdyby to robił kto inny, ktoś mógłby się obraził. Ale ojciec to robił w taki sposób, że każdy to przyjmował.

Krach na rynku i koniec marzeń

Kilka lat temu Marek K. poznał swoich nowych wspólników: Lucynę S. i Leopolda J. Założyli firmę Luka-Pol. Wtedy na rynku nieruchomości panowała hossa. Mieszkania sprzedawały się na pniu. Zaczęli budować osiedle. Mieli już zadatkowanych kilka nowych działek. I coś zaczęło się psuć. Mieszkania potaniały, za to ceny materiałów budowlanych poszły w górę. Zaczęli dokładać do interesu.

Kraków: szefowie znanego dewelopera zastrzeleni (VIDEO)

Chcieli budować dalej, ale banki nie chciały dawać kredytów. Stali się niewypłacalni. Na dodatek gotowe już bloki nie dostały pozwolenia na użytkowanie. Co chwilę wychodziły nowe usterki, które trzeba było poprawiać. Nabywcy byli wściekli, wydzwaniali z pretensjami. Sprawę nagłośniły media. Ciągła presja, stres.

Pojawiały się pogłoski, że deweloperzy oszukali ludzi, że dorobili się na ich krzywdzie, a teraz się z nich śmieją.

- Ojciec był uczciwy i nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego - mówi pan Marcin. - Przez 30 lat ciężko pracował, a w trzy lata stracił nagle wszystko: firmę, pieniądze, szacunek, reputację. Naprawiał usterki, dokładał do osiedla, choć wiadomo już było, że nic z tego nie odzyska. Zawsze tak robił. Kiedy ktoś mu zalegał z pieniędzmi, odpuszczał. Gdy ktoś domagał się więcej, niż powinien dostać, machał ręką i wypłacał. Jakby to zsumować, drugie takie osiedle by wybudował.

Od dawna był smutny i przygaszony

Marcin widział się z ojcem dzień przed śmiercią. Rozmawiali o tym, co mają zrobić jutro, gdzie pojechać, z kim się spotkać. Normalnie. Nie było żadnych sygnałów, że coś złego może się zdarzyć.

- Ojciec był smutny i przygaszony, w depresji - przyznaje syn Marka K. - Ale nie zmienił się z dnia na dzień. Taki stan trwał już od jakiegoś czasu. Każdy wiedział, co się dzieje. Tata nigdy nikogo nie oszukał, wiele firm powstało dzięki niemu. Jednakże teraz, kiedy on był w potrzebie, nikt nie wyciągnął pomocnej dłoni - dodaje z wyrzutem.

Syn dewelopera K. mówi, że ojciec złożył doniesienie do prokuratury. Oskarżał wspólnika o podrabianie jego podpisu i wyprowadzenie pieniędzy z firmy. I przez ponad dwa lata nic w tej sprawie się nie działo. - Wspólnicy odpowiedzieli jakimiś śmiesznymi pomówieniami - mówi syn dewelopera. - W dwa miesiące był gotowy akt oskarżenia, później proces jeden, drugi. Sprawa została umorzona, ale ojciec powinien być uniewinniony. To też go podłamało.

Ta historia kończy się na cmentarzu na Bielanach. Marek K. zawsze mówił, że to piękne, urokliwe miejsce.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail.Zapisz się do newslettera!

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Kradł benzynę na angielskich numerach
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto