Sprzyjało im szczęście

Wielka radość wśród zawodników, działaczy i kibiców Grębałowianki zapanowała w środowy wieczór na stadionie Zwierzynieckiego po zakończeniu barażowego spotkania o awans do krakowskiej klasy okręgowej ze Skalnikiem Trzemeśnia. Wygrana 1:0 zapewniła drużynie z obrzeży Nowej Huty awans. Oczywiście wystrzeliły korki od szampanów. Przypomnijmy, że w półfinale wygrała 3:1 ze Strażakiem Kokotów.

- Sukces ten wcale nie przyszedł nam łatwo - twierdzi trener Grębałowianki Edward Bielewicz. - Przystąpiliśmy do niego w mocno osłabionym składzie. Za kartki pauzowali kapitan zespołu radosław Orlewicz i Grzegorz Strojek, a na wcześniej wykupione wczasy wyjechali: Bernard Łach i Tomasz Chodorski. Zaczęliśmy mecz z rozmachem i już po kilku minutach mogliśmy prowadzić 2:0, kiedy to Paweł Stachyra trafił w słupek, a po główce Mirka Bębna piłka poszybowała nad poprzeczką. Kiedy w 18 minucie Krystian Piłkuła uzyskał bramkę nasi zawodnicy przedwcześnie uwierzyli w awans i zaczęli myśleć o utrzymaniu korzystnego wyniku.

- Po zmianie stron byliście w niemałych opałach....

- Nie ukrywam, że tak. W 58 min sędzia podyktował przeciwko nam rzut karny. Na szczęście nasz bramkarz Piotr Kokosza znakomicie wyczuł intencje egzukutora Mariusza Dąbrosia. Zresztą stał się on bohaterem meczu, broniąc w końcówce kilka groźnych strzałów zawodników Skalnika. Ponadto ostatnie 20 minut graliśmy w dziesiątkę po wykluczeniu z boiska przez arbitra Mirosława Bębna.

- Na szczęście skończyło się dla Was wszystko szczęśliwie.

- Zawsze uważałem, że lepsze jest minimalne zwycięstwo po słabym występie, niż porażka po pięknej grze. Nie ukrywam, że było to jedno z naszych najsłabszych spotkań w rundzie wiosennej. Chłopcy byli niesłychanie spięci psychicznie, za wszelką ceną chcieli wygrać i cel udało się osiągnąć.