Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rower - mój środek transportu [cz. III]

laku82
laku82
Przedstawiamy kolejne opinie rowerzystów, którzy roweru używają na co dzień.

Przemek (Gdańsk)Rower to moje zbawienie- spędzam na nim nie tylko czas wolny. Jest moim codziennym środkiem transportu. Mieszkam w Gdańsku gdzie studiuję, pracuję i zajmuję się jeszcze mnóstwem całym innych rzeczy. W każde miejsce muszę jakoś się dostać. Rower jest doskonałą alternatywą dla samochodów i środków komunikacji publicznej. Do większości ważnych punktów na mapie miasta jestem w stanie dotrzeć w maksymalnie pół godziny od wyjścia z domu. Wychodzę wtedy kiedy chcę, a nie muszę biec na autobus/tramwaj/skm- w dodatku na przystanek i z przystanku trzeba jeszcze dojść. Rowerem wyjeżdżam z domu do samego punktu, w którym mam się znaleźć. Jesienią i zimą wystarczy, że się cieplej ubiorę i zapakuję ewentualnie jakieś ciuchy na przebranie- jeżdżę cały rok. Gdyby tylko odśnieżali ścieżki rowerowe zimą- byłoby dużo łatwiej. Ostatecznie przez zaspy śnieżne też da się jeździć- wystarczy zredukować przerzutkę.

"N" Pracuję i mieszkam prawie w samym centrum Krakowa, dlatego jakikolwiek inny środek transportu poza rowerem jest dla mnie niedorzeczny. Kiedy jeszcze nie miałam roweru, po prostu chodziłam na piechotę, zajmowało mi to 25 minut. Spokojna jazda na rowerze zajmuje 15 min i dodatkowo gwarantuję, iż bez bólu załatwię kilka rzeczy po pracy.

Jestem nauczycielką i rzeczywiście czasem spotykam się z niezrozumieniem, zwłaszcza że do pracy nie chodzę ubrana specjalnie sportowo, często jestem w spódnicy, czy marynarce albo na obcasach. Stykam się z różnymi reakcjami od sympatii do złośliwych pytań w stylu "a w tej kreacji też na rowerze?". Na początku ogromnie mnie to złościło, teraz się przyzwyczaiłam. Widzę też, że oprócz uczniów, mam kilku dojeżdżających na rowerach kolegów, ale wciąż za mało biorąc pod uwagę, że naprawdę jest niewiele miejsca na parkowanie w pobliżu. Przyznam że wyzwaniem dla mnie jako rowerzystki-nauczycielki jest codziennie rano kwestia "w co się ubrać na rower". Wiem że to może być bzdura, ale doszłam do perfekcji w kupowaniu szerokich czy luźnych spódnic (wąskie noszę kiedy jest ogromny deszcz i idę piechotą.

Jeżdżę niemal codziennie, ale przyznam bez bicia, że największym problemem jest dla mnie deszcz (kwestia makijażu i tego, ze mojej pracy muszę niestety jakkolwiek wyglądać, nie mam zbytnio czasu ani warunków na przebieranie i doprowadzanie się do porządku.) Nie jeżdżę też przy dużych mrozach, głównie dlatego, że wydaje mi się że mój rower jest na to za słaby, ale planuję nad tym popracować
Natomiast jeśli chodzi o kondycję- jest ona fatalna. Myślę, że po dwóch latach jeżdżenia wszędzie rowerem, pewnie się poprawiła i oceniam siebie za surowo, ale piszę to żeby udowodnić że w moim przypadku, rower nie oznacza pojazdu dla ludzi w typie sportowców.

Problemem na trasie są dla mnie głównie: irytujące kompletnie "zarośnięte" tkanką miejską "ścieżki rowerowe" (np na AGH gdzie parkują samochody), bezinteresowne wybuchy złości kierowców (bezinteresowne- w sensie, kiedy nie popełniam żadnego błędu). Spotkałam się dwukrotnie z wyzwiskami rzucanymi przez eleganckie panie w terenówkach, które akurat nie mogły mnie wyprzedzić - a jechałam prawidłowo. Czasem przeszkadza mi też strach. Nigdy nie przełamie się, żeby jechać alejami, czasem boję się też wjeżdżać na Karmelicką (raczej z powodu obaw przed niechęcią kierowców, którą rozumiem- od razu blokuje się tam cała ulica), a niestety to dla mnie dwie strategiczne drogi. Nigdy też nie mam "płynności" w poruszaniu się, kombinuję - tu kawałek chodnikiem, tu przejście. Mam poczucie winy (i staram się jechać wtedy jak najwolniej, używając dziękuje i przepraszam), ale jednocześnie poczucie że w tym mieście nie da się do końca jeździć bez łamania niektórych przepisów.
Czasem kiedy mam naprawdę dużą trasę do pokonania i się spieszę (np jadę na Kliny) często zostawiam rower w strategicznym punkcie, np na rondzie i przesiadam na autobus przypinam rower wszędzie, mam dobre u-zapięcie, dochodzę do wniosku że jego cena powinna być zbliżona do ceny roweru.

Nie mam koszyka, tylko bagażnik i jeżdżę z torbą lub plecakiem, ale czasem nie wystarcza więc planuje sobie sprawić. Z żadnymi zakupami nie mam problemu- wszystko da się elegancko przytroczyć, w ostateczności przewiesić przez kierownicę .
Polecam rower, mnie samą zmienił na lepsze, uważam ze używanie roweru czyni wrażliwszym na problemy miejskiej komunikacji i paradoksalnie- czasem pozwala też zrozumieć samych kierowców.

Sonia (Warszawa)
Jeżdżę do pracy na rowerze głównie z powodu korków (Aleje Jerozolimskie to koszmar w Warszawie). Jeżdżę ścieżką rowerową, po której niestety często chodzą piesi, mimo ze maja obok chodnik. Z rowerem nie rozstawałam się od dziecka, wiatr we włosach to coś co mnie maksymalnie relaksuje i odpręża. Kilka lat temu używałam tylko samochodu bo wydawało mi się ze tak będzie jeszcze szybciej, jednak okazało się ze w jeździe autem po mieście nie ma nic fascynującego, człowiek zamknięty z każdej strony, często sam... dla mnie to smutne. Rower daje przestrzeń i radość, słońce i wiatr dotykają nas bezpośrednio, świat jest na wyciągniecie ręki , jesteśmy w nim, to jest takie intensywne i dużo w tym otwartości do świata i ludzi. Zdecydowanie wole to podejście. Inna kwestia która decyduje o tym ze jeżdżę rowerem jest pojawiająca się nadwaga, kiedy 8 godzin siedzę w biurze. Nie zawsze jest czas na siłownie, a rower zmusza do ruchu i rano i po południu, i nic za to nie place :) Godzina jazdy rowerem z górki i pod górkę to niezły interwal. Świetna kondycja. Polecam. Rowerzyści mają więcej optymizmu i chęci do życia. Rower powinien być wykorzystywany w leczeniu depresj.

Adrian
Rowerem jeżdżę do pracy praktycznie od samego początku mojego pobytu w Krakowie. Staram się jeździć jak najczęściej, ale w zimie niestety rezygnuje, gdyż należę do osób ciepłolubnych. Na pewno jednak bez problemu w pozostałe pory roku można jeździć i nie potrzeba do tego większej filozofii - dobra kurtka i błotniki powinny w zupełności wystarczyć. Mam także samochód, ale biorąc pod uwagę sytuacje w mieście używam go tylko do wieczornych wypadów do hipermarketów lub po prostu poza miasto. Dla porównania mój czas dojazdu do pracy (ok 7km) to: samochód 30 min; MPK 20 min; rower 15 min - niezależnie od zdarzeń losowych. W przypadku dwóch pierwszych rozwiązań trafienie na wypadek lub dodatkowy remont wydłuża powyższe czasy znacząco ! Rowerem jestem w stanie wjechać wszędzie wiec załatwianie dodatkowych spraw po drodze nie jest specjalnie trudne.

Akurat w moim rejonie jest dobra siec ścieżek rowerowych wiec dojazd do pracy jest naprawdę przyjemnością. Szybko, bezstresowo i przyjemnie :) Jedynym minusem jest rezultat wysiłku czyli pot. Nie mniej na to tez są sposoby. W mojej pracy mamy łazienkę z prysznicem wiec zawsze można się ogarnąć po przyjeździe do pracy. Poza tym nie musze gnać na złamanie karku. Optymalna kondycja przychodzi szybciej niż myślicie. Nie wspominam także o aspekcie zdrowotnym - czuje się znakomicie a dodatkowo brak brzucha pozwala mi na degustacje czegokolwiek na co mam ochotę! Pracuje w biurze wiec z początku budziłem podziw łączony z niedowierzaniem. Szybko jednak okazało się ze nie jest to nic specjalnie nadzwyczajnego. Z czasem nawet doczekałem się naśladowców. Polecam rower wszystkim niezdecydowanym. Pamiętajcie tez ze każdy obrót pedałów to dłuższe życie - serce osób uprawiających ten sport jest naprawdę znacząco wzmocnione przy stałym wysiłku tego typu. Jest to lepsza inwestycja niż składki płacone przez nas co miesiąc na NFZ...

Ksawery (Warszawa)
Od kilku miesięcy z ciekawością obserwuję lobbing krakowskich rowerzystów za wprowadzaniem europejskich rozwiązań w zakresie transportu rowerowego. Sam mieszkam i pracuje w Warszawie i bardzo chciałbym aby tu i we wszystkich innych dużych miastach pojawiało się coraz więcej takich rozwiązań. Mam 30 lat i rower od zawsze był jednym ze środków transportu, który wykorzystywałem w dojazdach do pracy. Początkowo, czyli mniej więcej w latach 2001-2006 były to sporadyczne dojazdy (kilka razy w roku) w sezonie wiosenno-jesiennym. Używałem do tego typowego roweru górskiego bez błotników, wobec czego kiepska pogoda (deszcz, śnieg) skutkowała tym , że zarówno ja jak i pojazd byliśmy ubłoceni. W efekcie w takich warunkach pogodowych nigdy nie myślałem o korzystaniu z roweru. Ówczesna moja trasa z domu rodzinnego do pracy liczyła 9km - biuro znajduje się w centrum miasta przy Krakowskim Przedmieściu. W końcu roku 2006 firma zatrudniła kolejnego pracownika, który mieszkając 3km od biura nie miał dobrego połączenia transportem publicznym. Jeżdżenie samochodem było zaś dla niego problematyczne, gdyż [pod pracą] występował deficyt miejsc do parkowania. Wobec tego korzystał z roweru jako podstawowego środka transportu, co poskutkowało tym, że dyrektor firmy zaakceptował wprowadzanie rowerów do biura o ile nie ubrudzą ścian i podłóg i nie zajmują za dużo miejsca. Na jego przykładzie ja tez zacząłem się zastanawiać na coraz częstszym korzystaniem z roweru jako środka transportu. Był to okres kiedy przenosiłem się do własnego mieszkania, 300 m od stacji metra. Będąc od lat człowiekiem interesującym sie transportem publicznym i z niego korzystającym, zrezygnowałem przy kupnie mieszkania z miejsca parkingowego zakładając, iż częstotliwość z jako korzystam z samochodu pozwala mi oprzeć się na wynajmie miejsca, wtedy gdy jest to niezbędne.

Początkowo, jako że odległość od pracy wzrosła do 14 km, realna częstotliwość dojazdów rowerem do pracy nie była większa. Intensywniej wykorzystywałem go w dojazdach do mieszkania mojej dziewczyny oraz rodziców, gdzie miałem odpowiednio 6 i 8 km drogi. Przełomowym momentem był rok 2009, gdy latem zakupiłem kolejny rower - składaka na 20 calowych kolach. Rower ten, w przeciwieństwie do roweru
górskiego, posiada błotniki, osłonę na łańcuch, bagażnik, piastę wielobiegową. Początkowo planowałem używać go w dojazdach kombinowanych - najpierw do stacji metra, potem metrem z rowerem i następnie ostatnie1,5 km znów rowerem. Częstotliwość dojazdów do pracy rowerem wzrosła, wtedy do około 2 razy w tygodniu.
Nadal miałem jednak trochę obaw przed zostawianiem roweru gdzie indziej niż w biurze czy domach znajomych. Jeździłem w ten sposób do wigilii 2009. Potem opady śniegu połączone z ignorowaniem ruchu rowerowego przez miejskie instytucje (praktyka nie odśnieżania nawet głównych ciągów rowerowych) spowodowała, iż w styczniu i lutym ani razu nie pojechałem do pracy rowerem. Sezon 2010 zacząłem jednak juz w od początku marca, ponieważ DDR stały się wtedy choć trochę przejezdne. Od tamtego czasu coraz częściej wykorzystuję rower jako podstawowy środek transportu. Wiosną były to 3-4 dojazdy tygodniowo, od lipca zaś tylko kilka razy (4-5) pojechałem do pracy inaczej niż cala trasę rowerem. Zacząłem tez coraz śmielej parkować rower przy znakach, slupach, drzewach i innych "naturalnych" stojakach. W tej chwili około 90% podroży wykonuje rowerem, choć nadal ma stale wykupiony bilet miesięczny na transport publiczny.

Jeżeli chodzi o styl to pomimo małego roweru jeżdżę dość szybko i odważnie. Preferuje trasy, gdzie nie ma dróg rowerowych, gdyż są one w Warszawie w większości słabej jakości (kręte, kostkowe, itp.). Nie boje się jeździć dużymi ulicami za wyjątkiem bezkolizyjnych tras typu GP. Jeżdżę ok. 1m od krawężnika, zawsze mam sprawne oświetlenie, dzwonek. Przez cały rok spotkałem się raz z kierowcą, któremu nie pasowało, że nie może wyprzedzić korka prawym pasem, gdyż po nim jadę i reagował agresywnie. Poza tym naprawdę rzadko spotykam się z trąbieniem (może z 5 razy). Drażni mnie jedynie blokowanie przejazdów rowerowych przez kierowców, którzy nie umieją skręcić poprawnie w lewo lub prawo oraz ich brak uwagi na drodze. Dlatego tez uważam, że dużo lepsze są pasy rowerowe i jazda w ruchu ogólnym - dużo mniej niebezpiecznych sytuacji wtedy spotykam. W tym roku raz miałem naprawdę niebezpieczna sytuacje, gdyż bezmyślna kobieta za kierownicą zajechała mi drogę niecałe 5 metrów od skrzyżowania i tylko szybki manewr zapobiegł kolizji.
Ogólnie, mając 15 lat doświadczenia w jeździe po ulicach uważam, iż sytuacji zmienia się powoli na lepsze, ale nadal nie uczy się kierowców, że rower potrafi jeździć z prędkością 30-40km/h i nie zatrzymuje się w miejscu. Mam tez bardzo smutna refleksje, iż 80 proc. niebezpiecznych sytuacji powodują kierowcy - kobiety w wielu 25-50 lat, które jadą bez jakiejkolwiek wyobraźni odnośnie tego co może znajdować się na drodze.

Ewa
Mieszkam w Krakowie, który w godzinach szczytu jest całkowicie nieprzejezdny dla czterech kół. I zawsze żałuję, kiedy z jakiegoś powodu się złamię i jadę inaczej niż na rowerze. Żałuję stania w korkach albo na przystankach, żałuję tłuczenia się w ścisku, gorącu i często w smrodzie. I szkoda mi pieniędzy, kiedy sobie przypomnę, że cena benzyny/biletów to, comiesięcznie, cena roweru kupionego na giełdzie. Co miesiąc. Jeżdżenie na rowerze zawsze jest tańsze. I pobudza krążenie :) Jeżdżę od dwudziestu lat, od czasów liceum. Takiego, swoją drogą, w którym koledzy mieli do swojej dyspozycji awionetki ojca i ferrari mamy, a w mieście nie było pół ścieżki rowerowej, bo to "trzeci świat" był. Do szkoły miałam pół godziny na rowerze, pod stromą górkę, a jakże. Samochodem, co prawda nie ferrari, woziłam swoje ego po tej samej trasie pięć minut. Ale marna to była satysfakcja, w porównaniu z pokonaniem tej górki siłą własnych mięśni. Jeżdżąc po Krakowie, po ścieżkach, które znienacka kończą się krawężnikiem, po takich, które były, ale nagle zanikły wraz z odnowieniem stadionu Cracovii, i po tych wszystkich miejscach, gdzie nie ma jak, bez troski o życie, jeździć po ulicy, a chodnik zupełnie się nie nadaje (bo stoją na nim samochody i nawet piesi ledwie się mieszczą), myślę sobie, że przecież trzeci świat mam u siebie w kraju, u siebie w mieście, gdzie jeszcze parę tygodni temu nie było "rozwiązań prawnych" dla legalnego jeżdżenia pod prąd na rowerze, po i tak częściowo zamkniętym dla samochodów starym mieście, nie mówiąc już o masie odnowionych ulic, gdzie o ścieżkach czy stojakach nie pomyślano w ogóle.

I tak sobie przypominam Kopenhagę, dla rowerzystów świat pierwszy, bez dwóch zdań, gdzie wypożyczenie roweru to dwadzieścia koron, nic, wrzucasz i jedziesz, aż oddasz na inny stojak, bez skomplikowanego systemu informatycznego i mrowia niezaleczonych lęków ludzi z magistratu, gdzie rowerzyści mają pas ruchu, pas ruchu dla siebie, ludzie!, gdzie nikt nie chce mi pokazać, spychając moje dwa koła do rowu swoimi czterema, kto tu jest Prawdziwym Polakiem, Obrońcą Krz..., tfu, komu szosa się prawdziwie i niepodzielnie należy, bo tak. I tak sobie myślę, że może i u nas...? Może kiedyś...? Że skoro jednak nie Irlandia, to może chociaż Dania? ;) Przynajmniej pod względem stosunku do rowerzystów.

A wracając do meritum:
- obcasy i spódnica jak najbardziej! Na damce zupełnie nie wadzą. A w zimie bajka, buty zupełnie się nie niszczą tymi tonami soli, którą drogowcy hojnie poją nasze obuwie i korzenie drzew, wykańczając jedne i drugie szybko i skutecznie;
- jedno dziecko jeździ na dwóch kółkach do szkoły, towarzyszę mu na swoich, drugie wożę w siodełku do przedszkola. Wszędzie indziej, w granicach sił starszego dziecka i czasu do dyspozycji, też jeździmy na rowerach. Poza tymi granicami - samochodem;
- odpowiednio ubrana nie pocę się jeżdżąc na rowerze, a jeśli się spocę (bom i ja człowiek), to po jakimś czasie ostygam. Wodę w toaletach i dezodoranty też wymyślono dla ludzi, nawet dla rowerzystów;
- jeżdżę przez cały rok, kiedy pada deszcz wkładam coś nieprzemakalnego albo biorę parasol, kiedy jest zimno ubieram się cieplej i jeżdżę wolniej.
Zresztą co tu dużo mówić, już starożytni wiedzieli, że najdalsza nawet droga zaczyna się od pierwszego zakręcenia pedałem.

Szymon Furmaniak (Lublin) student/bibliotekarz
Jeżdżę rowerem na uczelnię i do szkoły, w której pracuję. Mam za sobą letnią pracę dorywczą jako kurier rowerowy. W zeszłym roku podjąłem próbę 'przejechania zimy', nie do końca się udało, złapała mnie grypa i nie mogłem zmienić pedałów z zatrzaskowych na zwykłe - półtorej miesiąca bez roweru. Teraz jestem już gotowy na mróz, pedały zmieniłem, dodatkowy chlapak samoróbkę zamontowałem. Trudności jakie napotykam to przede wszystkim deszcz i mróz, w połączeniu bardzo uprzykrzają podróż. Kurtkę rowerową kupiłem w lumpeksie, inną mam z czasów przechadzek po górach, strój rowerowy z lumpeksu - wszystko to dobrane do pogody pozwala mi na dobry dojazd. Do pracy mam niecałe 7km drogi, które pokonuje w około 20 minut
(niezależnie od ilości aut na drogach, remontów itp). Jeżdżę głównymi ulicami. Czuję się bezpiecznie, mam prawo jazdy, znam przepisy, wiem czego mogę się spodziewać po innych użytkownikach ruchu. Ścieżek rowerowych używam tylko z konieczności, zwykle je omijam.

Budowane z kostki brukowej są niekomfortowe i niebezpieczne. Wolałbym
zamiast nich widzieć BUS-BIKE-pasy. Zakupy robię w pobliskich sklepach, do których docieram pieszo. Na większe zabieram duży plecak i jadę rowerem. Na te długoterminowe, gdzie kupuję m.in. środki chemiczne wybieram się komunikacją miejską, a na powrót zamawiam taksówkę. Na samochód mnie nie stać, a chyba przydałby się na wyjazdy w Bieszczady. Teraz jeżdżę z dwoma przesiadkami. Około 250km w blisko 8 godzin - kiepska sprawa, ale póki co taki mam sposób. Czasem na powrót łapię stopa.

Przy rozmowie wstępnej z dyrektorem szkoły spytałem o możliwość skorzystania z prysznica przed pracą. Dostałem potwierdzenie takiej możliwości. Póki co nie jest to konieczne, zwykle mam strój na zmianę i przebieram się po dojechaniu na miejsce.
Czuję się dobrze, rzadko choruję, oprócz jazdy na rowerze od czasu do czasu pływam na basenie. Od małego jeździłem na jakimś rowerze, kiedyś miałem marzenie o rowerze szosowym i kilka lat temu ono się spełniło. W pierwszym zetknięciu z kurierką rowerową poznałem ludzi, dla których rower jest czymś naturalnym. Teraz sąsiedzi dziwią się widząc mnie bez roweru, a ja mając wiedzę o środkach komunikacji i podróżach rowerem retorycznie pytam z uśmiechem "to można inaczej?".

Andrzej Grzesik Na rowerze jeżdżę prawie codziennie, pomijając w tym roku kilka dni z temperaturami rzędu -20 i okazje, gdy wiem, że wieczorem wychodzę lub nie będę miał gdzie zostawić roweru. Poza tym bicyklem poruszam się praktycznie wszędzie, jeszcze od czasów liceum. Do pracy mam obecnie koło 12km, dojazd zajmuje 30minut i mam efekt kawy gratis, znaczy przyjeżdżam już obudzony.  W przypadku autobusu dojazd w jedną stronę trwa 30-60 minut + 5-10 minut spaceru + czekanie na autobus (jeśli się spóźni/nie pojedzie) + bagaż ciekawych doświadczeń użytkownika mpk. Niby jedna linia, w miarę wygodnie, ale rowerem lepiej i bez korków! Pracuję w biurze jako programista, po przyjeździe zwyczajnie się przebieram, ciuchy rowerowe wieszam w szafie.

Ola, studentka UJ
"Rowerem wzdłuż Wisły na co dzień" Od dwóch lat dojeżdżam na uczelnię rowerem. Mieszkam blisko Stopnia na Dąbiu, zajęcia mam w centrum - Krupnicza, Czapskich, Al. Mickiewicza. Większość trasy, którą pokonuję rowerem biegnie wzdłuż bulwarów wiślanych. Poruszając się tą drogą mogę cieszyć się zielenią, zerkać na skrzące się na rzece promienie słoneczne, a przede wszystkim sprawnie i wygodnie jechać. Nie dziwi więc chyba, że takie rozwiązanie wydaje mi się lepsze niż jazda zatłoczonym autobusem, zakorkowanymi ulicami, a do tego z co najmniej jedną przesiadką… Rower daje mi niezależność, wygodę - w przeciwieństwie do zmotoryzowanych nie mam większych problemów z parkowaniem - nie wspominając o korzyściach zdrowotnych i znacznej poprawie nastroju.

Dorota, studentka
Jeżdżę rowerem na co dzień, do szkoły, do pracy, na imprezę, na akcję już od około 7 lat. Chyba nigdy nie zastanawiałam się dlaczego jeżdżę - było to po prostu najwygodniejsze. Najpierw dojeżdżanie z mojej wsi do miasta do szkoły, później na studiach - jeżdżenie po Krakowie. Ostatnio zaczęłam jeździć na dłuższe dystanse (na razie po Polsce) i okazało się że jest to dużo przyjemniejsze niż jeżdżenie stopem. Wybiera się małe drogi, po drodze mija się urocze wsie, można w każdej chwili zatrzymać się, wykąpać w jeziorze. Wszystkie bagaże są na rowerze, więc w ogóle nie czuje się ich ciężaru.

Jeżeli chodzi o jeżdżenie po Krakowie to najszybciej i najprzyjemniej jeździ się właśnie rowerem. Zsiadam z roweru jedynie jeżeli jest ciężka zima i drogi są na tyle oblodzone, że ślizgają się na nich opony (to zaledwie tydzień w ciągu roku).
Dzisiaj biorę pod uwagę także kwestie ekologiczne. Samochody są w ogromnej mierze odpowiedzialne za zatruwanie środowiska. Spaliny, hałas...tak, jestem zdecydowaną przeciwniczką samochodów. Mam prawo jazdy, zrobiłam je po to by móc korzystać z niego jeżeli z jakiegoś powodu nie wystarczy mi rower (np jeżeli będę się przeprowadzać gdzieś daleko). Obecnie wystarcza mi rower i uważam że trzeba uwolnić nasz świat od samochodów.

Od autora:
Ja ze swojej strony dodam, że czekam na kolejne Wasze opinie.
Wysyłajcie je na adres [email protected] lub wpisujcie w komentarzu do tekstu.

Udostępnij artykuł na Facebooku



Zobacz na MM:Wywiady | Serwis motoryzacyjny | Photo Day - plenery fotograficzne | Ekstraklasa: Wisła i Cracovia | Zdrowie i uroda | Filmowy Kraków | MoDO | Inwestycje
od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto