Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Konflikt wokół książki o Tygodniku Powszechnym

Redakcja
fot. archiwum
Mamy dzisiaj w Krakowie sytuację bardzo podobną do tej sprzed trzech lat, kiedy toczyła się walka o wydanie książki "Księża wobec bezpieki" ks. Isakowicza-Zaleskiego. Teraz opiniotwórcze środowisko pod Wawelem rozpala konflikt dotyczący niewydanej książki o Tygodniku Powszechnym - pisze Marek Bartosik.

Książkę Romana Graczyka mało kto czytał, bo nie została dotąd wydana, a jednak emocje budzi już ogromne.

- Wolę być świętą krową, niż pospolitą świnią - mówi o autorze książki, robiąc aluzję do jego wypowiedzi, jeden z jej domniemanych negatywnych bohaterów. - Jeżeli on rzeczywiście napisze o człowieku, który przesiedział wiele miesięcy w stalinowskiej celi śmierci, że był TW, to nie wytrzymam i się odwinę - dodaje były minister i senator Krzysztof Kozłowski.

- Jeden z ludzi, o których piszę, zapowiedział mi, że idzie ze mną na wojnę - mówi z kolei Graczyk.

Graczyk napisał 1,2 miliona znaków o związkach z władzami PRL, jawnymi i tajnymi, najbardziej opiniotwórczego i wpływowego środowiska Krakowa, czyli ludzi związanych z Tygodnikiem Powszechnym, wydawnictwem i miesięcznikiem Znak oraz krakowskim Klubem Inteligencji Katolickiej.

Zobacz także: Grzegorz Turnau: twórca powinien być nienormalny

- Trzy lata temu wiadomo było, że niezależnie od tego, co ksiądz Zaleski napisał o współpracy księży z SB, to przecież Kościół dalej będzie istniał. W tym przypadku jest inaczej, bo Tygodnik co tydzień walczy o przetrwanie na rynku i wiarygodność u czytelników - przekonuje jeden z pracowników pisma. I jest jeszcze jedna zasadnicza różnica. Książkę ks. Zaleskiego "Księża wobec bezpieki" "Znak", po wahaniach, wydał. Tej wydać nie chce, choć jest jej zbiorowym bohaterem.

- Różni ludzie obawiają się, że heroiczny mit tego środowiska z czasów PRL zostanie tą książką nadwyrężony. Bo jednak włożono wiele wysiłku w to, by ten mit budować, a odwaga tych tych ludzi i historyczne znaczenie środowiska została wyolbrzymiona - dodaje Danuta Skóra, osoba tym środowisku ciągle nowa, bo związana z nim od 15 lat, a jednak bardzo ważna, bo dzisiaj w wydawnictwie "Znak" odgrywa rolę drugiej osoby, po prezesie Henryku Woźniakowskim.

Książka Graczyka roboczo zatytułowana jest raczej defensywnie: "Tygodnik wobec komunistów - komuniści wobec Tygodnika". Ma pokazywać - na podstawie dokumentów SB, ale także m.in. dokumentów z archiwum Jerzego Turowicza - zmienne koleje losu tego środowiska w PRL, a także uwikłanie w tamten system.

Nie tylko kierowcy ?

Graczyk zapewnia, że chciałby tego uniknąć, ale doskonale wie, że po ukazaniu się książki "będzie dym". Wywołają go nazwiska kilku tajnych współpracowników z kręguTygodnika, jakich ujawnienie w książce zapowiada. W dodatku zaznacza, że dotąd sądzono, iż SB uległ tylko tygodnikowy personel pomocniczy: kierowcy, sekretarki, pracownicy korekty. On dowodzi, że TW byli także w ścisłym kierownictwie redakcji z ul. Wiślnej.

W 2007, kiedy olbrzymi hałas wywoływała książka ks. Isakowicza-Zaleskiego, czterech najważniejszych ludzi z obecnej redakcji "Tygodnika Powszechnego" zdecydowało powierzyć zadanie przeanalizowania dokumentów SB dotyczących pisma i środowiska właśnie Graczykowi, wtedy współpracownikowi pisma, który akurat zaczynał pracę w krakowskim oddziale IPN.

Ks. Adam Boniecki dzisiaj mówi, że Graczyk był akurat wolny. Ale innym podejmującym tę decyzję wydawał się do tego odpowiedni, bo nieco wcześniej opublikował książkę "Tropem SB. Jak czytać teczki".

- To było już po mojej konwersji - według takiej cezury swe zawodowe życie dzieli dzisiaj Roman Graczyk. Ale nie chodzi mu o zmianę wyznania religijnego. Po rozpoczęciu ustawowej lustracji pod koniec lat 90. przeszedł na prolustracyjną stronę, a kropkę nad "i" w tej ewolucji postawiła sprawa Maleszki.

Jednak wcześniej, przez większość swej dziennikarskiej kariery, był przeciwnikiem zaglądania do archiwów dawnej SB. Takie przekonanie wyniósł właśnie z "Tygodnika Powszechnego".

Koniec studiów politologicznych i dziennikarskich na Uniwersytecie Jagiellońskim wypadł mu akurat w najostrzejszej fazie stanu wojennego.

- Ludzie studiujący wtedy te kierunki stali przed trudnym wyborem - opowiada. - Jeżeli nie chcieli uprawiać propagandy, a przyzwoicie wykonywać ten zawód w oficjalnym obiegu, to musieli szukać dla siebie nisz. Dla niego niszą wymarzoną był Tygodnik Powszechny.

- Do zespołu było bardzo trudno dostać się. Redakcja zachowywała ostrożność wobec ludzi nowych. Mnie pomogła rekomendacja dzisiejszego europosła Bogusława Sonika - wspomina. W 1984 r. zaczął formalnie pracę w Tygodniku. - Pieniądze zarabiało się niezłe, ale najważniejszy był ogromny prestiż. Jako młody człowiek jeździłem po Polsce na zaproszenia różnych ludzi, parafii itd. Wszędzie byłem przyjmowany prawie jak bohater, bo przyjechałem z Tygodnika. Miałem poczucie, że jesteśmy przez SB obserwowani, ale czułem nad nami parasol ochronny, bo stali za nami Jerzy Turowicz, kardynał Macharski. Później poznałem środowiska radykalne, robotnicze. Ci ludzie w porównaniu z nami naprawdę dostawali od władzy w d... My trochę konspirowaliśmy i świetnie się bawiliśmy. No i jeszcze mieliśmy to wspaniałe uczucie, że stoimy po słusznej moralnie stronie - opowiada.

Zobacz także: Grzegorz Turnau: twórca powinien być nienormalny

Zawodowo i ideowo ukształtowali go Krzysztof Kozłowski i nieżyjący Mieczysław Pszon - zastępcy Jerzego Turowicza, redaktora naczelnego, którzy stanowili mózg Tygodnika, ale również politycznej rozgrywki tego środowiska zmierzającej do relegalizacji "Solidarności", a potem do Okrągłego Stołu. W Tygodniku Roman Graczyk stał się ulubieńcem starszego pokolenia redaktorów. Przepracował 7 lat, był m.in. sekretarzem redakcji. W 1991 r. przeszedł na 2 lata do kierowanego wtedy przez Bronisława Wildsteina Radia Kraków, a potem do Gazety Wyborczej. Zajmował się polityką, pozycją Kościoła w nowej Polsce.

- O lustracji nie opublikowałem w tamtych latach chyba żadnego tekstu. Na szczęście, bo pewnie napisałbym bzdury - uśmiecha się. W tej sprawie przechodził powolną ewolucję poglądów, ale przełomowy był dla niego moment, kiedy w 2001 ujawniona została współpraca z SB Lesława Maleszki.

Redakcja i SB

W 2007 r. redakcja Tygodnika powierzyła mu badanie dokumentów na temat SB. - Wahałem się przez dwa tygodnie, przyjaciele mnie ostrzegali, żebym w to nie wchodził.

Było to to w okresie, kiedy Tygodnik zmieniał się. Po jego wejściu w związki kapitałowe z ITI do redakcji przyszło wielu nowych ludzi. Z tygodnika odeszli ostatni z dawnej gwardii: Krzysztof Kozłowski i Józefa Hennelowa.

Po trzech latach badania archiwów SB, dokumentów pozostawionych przez Jerzego Turowicza i zapomnianych tekstów drukowanych kiedyś w Tygodniku Roman

Graczyk miał gotowy tekst. Wcześniej rozmawiał też z ludźmi, którym zamierzał zarzucić współpracę z SB. Przeważnie odmawiali autoryzacji książkowych zapisów z rozmów.

W połowie wakacji Graczyk złożył książkę w "Znaku". Prezes wydawnictwa Henryk Woźniakowski w połowie sierpnia oznajmił mu, że książka nie zostanie wydana. Dzisiaj Woźniakowski tłumaczy, że przedstawiony w książce obraz środowiska nie odpowiada rzeczywistości i stąd jego decyzja.

Nad książką na kilka tygodni zapadła cisza. Trwała do momentu kiedy Graczyk zaczął mówić o książce w prawicowych mediach. - Ja nie poszedłem z tym do dziennikarzy. To oni dowiedzieli się skądś, że "Znak" nie chce wydać mojej książki i to był dla nich news - tłumaczy dziennikarz.

Niektórzy koledzy z Tygodnika uważają, że kieruje się motywami marketingowymi. W "Znaku" można usłyszeć, że popełnia biznesowy błąd, bo zaczął akcję promocyjną choć jeszcze nie podpisał umowy z kolejnym wydawcą.

Czułość i ostrożność

Publiczne wypowiedzi Graczyka, że środowisko "Znaku" wyparło z pamięci te fakty, które świadczyły o jego udziale w systemie władzy PRL, wywołują jednak oburzenie. Ale największe zapowiedzi ujawnienia nazwisk tajnych współpracowników. Józefa Hennelowa uważa, że na temat tamtych czasów powinny się ukazywać przede wszystkim prace zawierające dokumenty źródłowe, a nie osądy autora. Kozłowski jest oburzony, że Graczyk dokonał oceny środowiska i poszczególnych życiorysów w oparciu o wąską bazę źródłową, traktował fakt kontaktów z SB jako równoznaczny ze współpracą. Porównuje Graczyka do Pawła Zyzaka, autora głośnej książki o Wałęsie. Inni mówią o ipeenowskiej mentalności autora. - Dziwię się takim reakcjom. Romek napisał o tych ludziach z czułością, ostrożnością - twierdzi jednak Danuta Skóra, dyrektor "Znaku", która tekst przeczytała.

  • Po pracy nad tą książką jestem nadal przekonany, że Tygodnik odegrał fundamentalną rolęw latach PRL, zasadniczo zachował niezależność, choć wykonywał po drodze ruchy, których robić nie powinien. Ale od początku wiedziałem, że będzie z tego dym - powtarza Graczyk.
od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto