MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Moskal: Mam swój pomysł na to, jak funkcjonować ma Wisła

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Andrzej Banaś
- Jeśli zostałaby ta kadra, która jest, to powiedziałem w klubie, że na już potrzebujemy lewego obrońcy, środkowego obrońcy, środkowego pomocnika i napastnika. To jest czterech zawodników, których potrzebujemy na już - mówi trener Wisły Kraków Kazimierz Moskal.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- Rozmawiamy dzień przed ważną dla pana rocznicą. 39 lat temu, 8 czerwca 1985 roku zadebiutował pan w barwach Wisły Kraków w meczu z Górnikiem w Zabrzu. Teraz również w czerwcu wraca pan na Reymonta. Tych powrotów w czasie kariery piłkarskiej i trenerskiej było zresztą więcej. Można powiedzieć, że piosenka Zbigniewa Wodeckiego „Lubię wracać tam, gdzie byłem już”, którą klub wykorzystał w filmie przedstawiającym pana powrót do Wisły, wpisuje się idealnie w pańską karierę.
- Nie zastanawiałem się w ostatnim czasie, że to już tyle lat minęło od mojego debiutu i że to akurat wypada teraz. Sam występ, może bardziej dzień debiutu, bo trudno dziesięć minut na boisku określać mianem występu, pamiętam bardzo dobrze. To było dla mnie wielkie wydarzenie, choć w Wiśle nie działo się wtedy dobrze. Jej los był już przesądzony, spadaliśmy do ówczesnej II ligi. Żałowałem, że zaraz po meczu w Zabrzu musiałem wyjechać na zgrupowanie reprezentacji, bo miałem zagrać w turnieju reprezentacji GPS-ów, czyli Gwardyjskich Pionów Sportowych. W końcówce sezonu ligowego nie mogłem już jednak zagrać. W II lidze grałem już coraz więcej i więcej. A co do mojej prezentacji, to rzeczywiście idealnie ten film wpisał się w moją historię w Wiśle.

- Wisła, w której debiutował pan, choć spadła, to pełna była jeszcze mistrzów Polski z 1978 roku. W szatni miał pan okazję spotkać takie postaci jak: Andrzej Iwan, Piotr Skrobowski, Marek Motyka czy Leszek Lipka. Choć akurat pod koniec omawianego sezonu część z nich była już odsunięta od składu. Jakie to było przeżycie dla młodego chłopaka?
- Niesamowite. Można wymieniać kolejne nazwiska. Janusz Krupiński, Janek Jałocha czy Michał Wróbel. To byli ludzie, którzy dla mnie byli wzorem, idolami. Szczególnie takim idolem był dla mnie Andrzej Iwan. Patrząc na treningach, co on wyprawiał, jakie miał umiejętności, człowiek otwierał usta z podziwem. A później, gdy już dostałem szansę, że pojadę na mecz z pierwszym zespołem, to aż cały drżałem. Takie są początki młodych chłopaków. Fakt, że wchodziłem do zespołu, w którym były takie ikony, był dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Fakt, że znalazłem się dzięki kibicom obok tych legend w Jedenastce 115-lecia Wisły, jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Zawodników tej drugiej jedenastki, nazwanej „Złotej ery” traktuję jako kumpli. A ta pierwsza, w której jestem również ja, składa się z moich idoli.

- Jeśli rozmawiamy o symbolicznych sprawach, bo wiadomo, z jakimi oczekiwaniami wiąże się pana powrót do Wisły dzisiaj, to jeden awans do ekstraklasy pan już z „Białą Gwiazda” zrobił w 1988 roku jako piłkarz. Wtedy też po trzech latach na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. To też były bardzo trudne czasy dla Wisły.
- To prawda. Szczególnie atmosfera u nas, te wyburzone pół stadionu to było coś przygnębiającego. Przebieraliśmy się w szatniach w nowej hali, przechodziliśmy długą drogę do boiska. Nie było czuć tak mocno atmosfery dnia meczowego jak to ma miejsce teraz. Inne to były czasy, inne możliwości. Co do awansu, zrobiliśmy go po bardzo trudnych trzech sezonach w II lidze. To nie były łatwe lata. Szczególnie dla takiego klubu jak Wisła, w którym zawsze są duże oczekiwania, zawsze jest duża rzesza kibiców. Pamiętam awans, wywalczony po barażowych meczach z Górnikiem Knurów. Pamiętam wzruszenie trenera Aleksandra Brożyniaka, który nie był w stanie dokończyć wywiadu przed kamerą. Były to zupełnie inne czasy. Jako trener dzisiaj z perspektywy czasu inaczej odbieram mecze, w których grałem.

- Pan budował swoją pozycję w tamtym zespole, by w pewnym momencie stać się największą gwiazdą Wisły. Z przyczyn finansowych musiała ona pana sprzedać do Lecha Poznań, a później wracał pan na stadion przy ul. Reymonta w barwach „Kolejorza” czy jeszcze wiele lat później Górnika Zabrze. O te powroty chciałem właśnie zapytać, co pan czuł, grając przeciwko swojej Wiśle, bo kibice zawsze witali pana bardzo ciepło?
- Tak jak mówiłem ostatnio na konferencji prasowej. Zawsze, gdy pojawiam się na Reymonta, serce bije mocniej. I tak samo było, gdy przyjeżdżałem tutaj w barwach innych klubów. Gdy odszedłem do Lecha, to grałem w jego barwach cztery sezony, ale nie byłem w stanie strzelić gola Wiśle. To nie było oczywiście tak, że nie chciałem. Starałem się grać jak najlepiej, ale po prostu nie byłem w stanie strzelać goli Wiśle. Jak przyjeżdżałem z innym zespołem, z Górnikiem, to też te mecze nie były dla mnie łatwe. To jak byłem i jestem przyjmowany na Reymonta przez większość kibiców jest przede wszystkim wielką satysfakcją. Nie wszyscy muszą być zwolennikami mojej osoby jako piłkarza czy trenera, bo każdy ma prawo do swojej opinii, ale generalnie jestem witany w sposób, który sprawia mi satysfakcję. Nigdy w Wiśle nie czułem się jak gwiazda. Może dlatego, że były to inne czasy, w których nie było takiego szumu wokół zawodników. Nie było tylu agentów, mediów społecznościowych. Może piłkarze nie byli aż tak wystawiani na piedestał. Mnie to jednak odpowiadało. Myślę, że zawsze starałem się być skromnym człowiekiem. Byłem w stanie poświęcić się dla dobra drużyny i chyba taka postawa, taki całokształt spowodowały, że tak jestem odbierany w Wiśle.

- To, co wydarzyło się na przełomie wieków, gdy trochę przypadkowo wrócił pan do Wisły, by później zdobyć tutaj wszystko, co się da w Polsce, przerosło pana wyobraźnię w tamtym czasie?
- Gdy grałem w Izraelu, przyjechała tam za trenera Wojciecha Łazarka cała Wisła na obóz. Razem z nią również władze klubu, łącznie z panem Bogusławem Cupiałem. Odwiedziłem ich na treningu, a później zaprosiłem chłopaków do domu. Było ciasno, ale wszyscy się pomieściliśmy. Pamiętam kurtuazyjną rozmowę z Wojciechem Łazarkiem, który mówił mi, że jak skończę grać w Izraelu, to żebym wracał do Wisły. Oczywiście chciałem, ale gdy wróciłem, to tematu nie było. Przeobrażenia w klubie były tak duże, że ściągano zawodników, którzy byli reprezentantami Polski. Pomyślałem sobie, że nie ma szans, żebym jako zawodnik zagrał dla Wisły. Wracaliśmy jednak z rodziną z Izraela też z myślą o dzieciach, które miały iść do szkoły. Wybudowaliśmy dom i jasnym było, że chcemy już osiąść w Krakowie. Skoro nie Wisła, pozostawał Hutnik. Czułem się dalej na siłach, żeby grać i myślałem, że w tym klubie na dłużej znajdę swoje miejsce. Życie przynosi nam jednak różne niespodzianki. Trudna sytuacja w drugiej połowie 1999 roku w Wiśle przyniosła akurat mnie spełnienie marzeń. Pierwszym było kiedyś, żebym w ogóle mógł w tym klubie grać. Drugim, żeby zdobywać z nim mistrzostwo Polski, trofea, grać w europejskich pucharach. To wszystko mi się udało.

- Na jakim etapie swojej kariery wiedział pan już, że po jej zakończeniu zostanie trenerem?
- Jako piłkarz nie myślałem o tym. Grałem dosyć długo, bo praktycznie do 38 roku życia. Wtedy poświęcałem się cały temu, żeby wywiązywać się do końca jak najlepiej z roli zawodnika. Nie przygotowywałem się do przejścia na drugą stronę rzeki. Życie znów przyniosło mi niespodzianki. Moje sprawy rodzinne spowodowały, że gdy dostałem propozycję bycia asystentem trenera Wernera Liczki w Wiśle, to bez wahania przyjąłem tę ofertę, kończąc karierę piłkarską. Wtedy myślałem sobie tak, że będę tutaj już na zawsze. Będę blisko rodziny, będę pracował jak nie przy pierwszym zespole, to z młodzieżą. Byłem jednak asystentem jednego, drugiego, trzeciego trenera, a gdy w pewnym momencie przejąłem zespół, żeby dokończyć rozgrywki, to pomyślałem, że wcześniej czy później skończy się tak, że będę musiał odejść z Wisły. Chodziło o to, że nie mogę być cały czas asystentem, trenerem awaryjnym. I tak też się stało, choć zapewnienia były takie, że zawsze będzie w Wiśle dla mnie miejsce. W 2012 roku musiałem jednak odejść. Nie wiedziałem, co będzie dalej, bo przecież jako trener w różnych rolach pracowałem do tego momentu tylko w Wiśle. Wiedziałem, że znów zacznie się tułaczka po Polsce. Wszystko nabrało rozpędu i nie było już odwrotu od pracy w innej roli niż trenera. Jak się tego posmakuje na dobre, to jest niczym narkotyk. Czasami człowiek jest zmęczony, wyczerpany, potrzeba trochę oddechu, ale już za chwilę brakuje szatni, boiska.

- Ostatni raz pracował pan w Wiśle Kraków w 2015 roku. Co zmieniło się w panu jako trenerze przez te prawie dziewięć lat?
- Doświadczenie! To jest coś, co zdobyłem przez te lata. Jestem dzisiaj bardziej elastycznym trenerem, mam bardziej chłodną głowę. Może to ktoś odbierze jako nieskromne z mojej strony, ale uważam, że bardzo dużo nauczyłem się w tym czasie. Mocno się rozwinąłem w aspektach taktycznych. Mam swoje pomysły. Mam też pomysł jak chciałbym, żeby funkcjonowała Wisła w najbliższym sezonie. To są cenne rzeczy, ale każdy trener potrzebuje jeszcze jednego - szczęścia. Bez tego nic się nie osiągnie.

- Prezes Jarosław Królewski uciekał na konferencji prasowej od takiej otwartej deklaracji, że Wisła Kraków będzie grała o awans do ekstraklasy w nadchodzącym sezonie, ale pewnie zdaje pan sobie sprawę z tego, czego oczekują kibice? Traktuje to pan jako wyzwanie czy raczej będzie pan tonował nastroje. Tym bardziej, że wiemy, jak wygląda na razie zespół, z którego odeszło już ośmiu zawodników. Przynajmniej początek sezonu to będzie plac budowy i pewnie cierpliwość będzie wskazana.
- Mówiłem to już na konferencji prasowej, że na pewno początek będzie bardzo trudny i tak do tego trzeba będzie podejść, że będzie nas czekać budowanie drużyny. Ja jednak zawsze wychodzę z takiego prostego założenia, że im ciszej pewne rzeczy robić, tym dalej zajedziesz. Nie będę absolutnie narzucał w szatni presji, że my już tutaj za wszelką cenę musimy zrobić awans. Będę natomiast narzucał takie myślenie, że najważniejszy jest każdy najbliższy mecz. Będziemy się przygotowywać do każdego najbliższego przeciwnika, żeby go zdominować i osiągnąć jak najlepszy wynik. Oczekiwania zawsze będą tutaj duże, żeby zespół wygrywał, żeby walczył o awans. I to jest normalne, bo każdy kto uprawia sport, piłkę nożną, gra po to, żeby zająć jak najwyższe miejsce. Nikt przecież nie zakłada, żeby sobie spokojnie grać w środku tabeli bez presji. Mnie przynajmniej takie coś nie interesuje. Trzeba mieć swoje ambicje, podnosić sobie poprzeczkę jak najwyżej.

- Zapytałem pana na konferencji prasowej, co pana zdaniem było największym problemem Wisły w poprzednim sezonie? Odpowiedział pan, że brak regularności. Trudno się nie zgodzić. Moim zdaniem ten zespół miał problem mentalny, z którym nie do końca poradził sobie Radosław Sobolewski, a już zupełnie nie poradził sobie Albert Rude. Gdzie leży klucz do tego, żeby piłkarze mieli pełną świadomość, że najważniejsza jest liga? Bo przecież można sobie wyobrazić sytuację, w której w tygodniu pojedziecie do Amsterdamu na mecz z Ajaksem, ale ważniejszy będzie mecz w weekend w Siedlcach… Co zrobić, żeby zespół był tego świadomy?
- Regularność czy raczej jej brak to była jedna z głównych przyczyn, że Wisła miała taki sezon, a nie inny. Powiedziałem też, że Wisła miała dwie twarze. Jedną w lidze, drugą w Pucharze Polski. I ja chciałbym oglądać co tydzień taką Wisłę, jaka grała przeciwko Widzewowi czy Piastowi. To był zespół, który grał bardzo agresywnie, bardzo wysoko i odpowiedzialnie. Takich meczów trzeba rozegrać 34 w sezonie ligowym. Jak to zrobić? Takie rzeczy trzeba zacząć od szatni. Atmosfera w niej musi być dobra, nie może w niej być żadnego fermentu. Musimy też zdać sobie sprawę, że w klubie, nie tylko w zespole, nie ma osoby ważniejszej niż zespół. Wszystko, co będziemy robić, musi być podporządkowane dla dobra drużyny. Jeśli ktoś nie gra w jednym czy drugim meczu, to nie oznacza, że jest niepotrzebny w dłuższej perspektywie. I taki ktoś musi czuć się potrzebny. Zawodnicy muszą mieć świadomość, że aby coś osiągnąć, muszą się poświęcić. To, że my do takiego klubu jak Wisła chcemy sprowadzać zawodników, którzy mają wysokie umiejętności piłkarskie, to jest oczywiste i o tym nawet nikt nie dyskutuje. Przy tych umiejętnościach oni muszą sobie zdawać sprawę, że jest tylko jedenaście miejsc na dany mecz w podstawowym składzie. Mając jednak w kadrze kilkunastu zawodników, nie da się zrobić dobrego wyniku, musi ich być zdecydowanie więcej. Nie chcę skreślać z założenia obcokrajowców, ale będę robił wszystko, żeby w podstawowym składzie grało więcej Polaków.

- Bo mają większą świadomość, w jakim klubie grają?
- Tak, mają większą świadomość i dociera do nich więcej bezpośrednich bodźców. To nie jest tak, że obcokrajowcy dają z siebie mniej niż tyle, ile by mogli. Uważam jednak, że przebywanie w swoim naturalnym środowisku, w swoim kraju, gdzie na pewno więcej rzeczy jest dla nich oczywistych, ułatwia pewne sprawy. Obcokrajowiec angażuje się, ale może rozumieć pewne rzeczy inaczej. Dlatego powtórzę, chcę, żeby grało tutaj więcej Polaków.

- A jaki profil zawodnika będzie pan preferował? Pytam o to, bo wiemy jak ta liga będzie wyglądała. I tutaj taki przykład z ostatniego meczu z Katowicami, w którym Wisła została zmiażdżona nie tylko piłkarsko, ale też fizycznie. Czy zatem nie trzeba wzmocnić się również pod takim kątem, żeby po prostu wiślacy nie dali sobą tak poniewierać?
- Rozmawialiśmy o tym. Możemy zrobić profil piłkarza, który ma mieć takie czy inne umiejętności na daną pozycję, ale piłka nożna jest dyscypliną, w której trzeba biegać. Trzeba być fizycznie bardzo dobrze do niej przygotowanym. Jeśli chcemy grać wysoką obroną, to trzeba mieć takich ludzi, którzy będą mieć do tego predyspozycje i zdrowie. Tacy ludzie muszą potrafić nie tylko biegać do przodu, ale gdy dostaną piłkę za plecy, muszą wiedzieć, że trzeba wracać, bronić. Takich zawodników musimy mieć, bo tej ligi samymi umiejętnościami się nie wygrywa. To są oczywistości. Najważniejsza będzie też świadomość zawodników. To, co my zrobimy w trakcie treningów, odpraw, rozmów z zespołem, z poszczególnymi piłkarzami to jedno. A to, co oni będą robić po treningu, to są sprawy jeszcze ważniejsze. Bo to rzutuje na to, jak przygotują się później do kolejnych meczów. Wiemy, że to są młodzi ludzie. Mają często rodziny, małe dzieci. Żona piłkarza czasami też musi być wyrozumiała i wziąć więcej obowiązków na siebie. Jeśli zawodnik chce gdzieś dojść, coś zdobyć, to musi się poświęcić.

- Jeśli chodzi o transfery, będzie pan miał swoje propozycje?
- Padły dwa nazwiska przy okazji naszej rozmowy z działem sportu. Gdyby te dwa nazwiska - polskich piłkarzy dodam - udało się sprowadzić, to byłbym niesamowicie zadowolony.

- To są piłkarze, z którymi pan już pracował?
- Tak i nie…

- Klub też ma swoje propozycje. Są tam nazwiska, które chętnie by pan zaakceptował?
- Rozmawiamy o ewentualnych wzmocnieniach, natomiast jest paru zawodników, którzy są bardzo dobrze rozpracowani przed naszych skautów. To są akurat piłkarze zagraniczni. Będziemy się temu przyglądać i działać. Rozmawiamy o możliwościach, jakie mogą być.

- Ewidentnie musicie wzmocnić atak. Odeszło już czterech napastników, nie wiadomo, co będzie z Angelem Rodado…
- Jeśli zostałaby ta kadra, która jest, to powiedziałem w klubie, że na już potrzebujemy lewego obrońcy, środkowego obrońcy, środkowego pomocnika i napastnika. To jest czterech zawodników, których potrzebujemy na już! Jeśli coś się wydarzy, to trzeba będzie reagować. Mam też świadomość, że muszę poznać zawodników bliżej. Na ten moment wygląda to tak, że mamy duże możliwości, wybór wśród skrzydłowych. Mam tutaj na myśli liczbę zawodników na tę pozycję. Muszę ich jednak zobaczyć. Musimy podjąć decyzję czy np. nie trzeba szukać jeszcze skrzydłowego z lepszą lewą nogą. W środku pola też mamy spore możliwości, jest sporo młodych ludzi, na których będziemy zwracać uwagę i będziemy chcieli ich rozwijać. Trzeba jednak też trochę doświadczenia. Szczególnie w środku pola, bo to newralgiczne miejsce na boisku. Potrzeba tam kogoś, kto nie tylko będzie „czyścił”, ale dam nam też coś w grze do przodu.

- Wisła miała kilku zawodników wypożyczonych do innych klubów. Czy tacy piłkarze jak: Mateusz Młyński, Piotr Starzyński, Enis Fazlagić, Kacper Chełmecki, Arkadiusz Ziarko czy Patryk Letkiewicz mają zjawić się na pierwszym treningu 17 czerwca?
- Tak, oczywiście. Prosiłem, żeby mi przedstawiono całą listę zawodników wypożyczonych. Chciałem się temu przyglądnąć. Chełmecki czy Ziarko to młodzi zawodnicy, o których na razie niewiele wiem. Więcej mogę powiedzieć o Młyńskim czy Starzyńskim. Fazlagić to z kolei chłopak do środka pola, który może nam coś dać. Letkiewicz może zwiększyć rywalizację w bramce. Wszyscy oni jednak muszą mieć świadomość, że będą musieli się poświęcić i stanąć do rywalizacji. Ja o nich mogę powiedzieć w taki sposób, że mocno liczyłem np. na rozwój Starzyńskiego. To akurat chłopak, który ma wszystko, żeby się rozwijać i stać się nawet podstawowym zawodnikiem. Z każdym z nich będę chciał rozmawiać indywidualnie. Nawet jeszcze przed rozpoczęciem przygotowań, żeby później nie tracić czasu. Każdy z nich zasługuje na taką rozmowę, ale ja też chcę od nich jasno usłyszeć, co chcą w życiu osiągnąć.

- Macie krótki okres przygotowawczy. Ile chce pan zagrać sparingów w tym czasie, a po drugie czy potraktujecie mecze w eliminacjach do Ligi Europy jako element przygotowań do ligi?
- Tak to będzie musiało być potraktowane. Dla mnie największym problemem jest obecnie czas. To, że go nie ma. Na razie dogrywamy sparingi. Mamy już ustalony jeden - z Puszczą Niepołomice, chcemy jednak na obozie w Woli Chorzelowskiej zagrać jeszcze jeden. Czekamy na informacje, co z Superpucharem. Bo jeśli będzie on w weekend po powrocie z obozu, to nawet nie będzie terminu na kolejny sparing. Superpuchar też byłby jednak częścią przygotowań. Oczywiście wystawimy najmocniejszy skład, będziemy chcieli wygrać, ale musimy potraktować to jako część przygotowań. Nie ma innej możliwości. Bardzo mocno kładę nacisk na pracę na treningu. Nawet wolę zagrać czasami mniej sparingów, tylko chcę wykorzystać czas na pracę na boisku, na treningu, żeby każdy wiedział, czego od niego wymagam, jak chcemy grać. W meczach jest trudniej, bo nie przerwę sparingu, nie będę przestawiać zawodników, a w treningu mogę to zrobić.

- W naszej rozmowie trudno nie poruszyć sprawy pracy z danymi, na co w Wiśle mocno stawia się w ostatnim czasie. Trochę pan już na ten temat mówił na konferencji prasowej. Odebrałem to w taki sposób, że chce pan z tego korzystać w takim zakresie, który pomoże rozwijać zawodników i zespół?
- Dokładnie tak i trzeba z tego korzystać umiejętnie. Zawodnik może mi np. powiedzieć na odprawie pomeczowej, że miał sto kontaktów z piłką i podań. A dokładna analiza może pokazać, że na te sto kontaktów pięćdziesiąt było na swojej połowie i większość podań poszło do stopera albo bocznego obrońcy. To co mi z takiego środkowego pomocnika? Nic. Inny zawodnik mi może powiedzieć, że przebiegł trzynaście kilometrów w czasie meczu. Tylko, że ja dzisiaj jestem w stanie przebiec w godzinę dziesięć kilometrów, w 1,5 godziny pewnie zrobiłbym piętnaście. Tylko chodzi o tempo, w jakim się to robi. Chodzi o to, żeby biegać mądrze, na odpowiedniej intensywności. I to są rzeczy, które wynikają z analizy danych, które można wykorzystywać. Wiadomo, że na treningach też zawodnicy są monitorowani, możemy kontrolować ich pracę. Jeśli był np. intensywny trening, a ktoś pozostawał w swojej strefie komfortu, to znaczy, że się nie przykładał. I to są ważne rzeczy do pracy na danych. Nie można jednak z tym wszystkim przesadzać, koncentrować się na mniej istotnych sprawach. Analiza musi nam podpowiadać ważne rzeczy. Trzeba mieć też w sztabie ludzi, którzy potrafią odpowiednio to interpretować. Ja sam nie uważam, że wiem wszystko doskonale. Dlatego chciałbym się otoczyć ludźmi, którzy mi w tym pomogą.

- Jak będzie wyglądał ostatecznie sztab, będzie pan chciał do niego jeszcze kogoś ściągnąć?
- Chciałbym, ale zobaczymy. Wszystko wyjaśni się w najbliższych dniach.

- Jak wyobraża pan sobie współpracę z trenerami rezerw czy drużyn juniorów?
- Jako sztab, moi asystenci muszą być cały czas w kontakcie z trenerem drugiej drużyny czy juniorów. Ja też jestem do dyspozycji, ale nie chcę takiego trenera nadmiernie kontrolować, narzucać mu pewnych rozwiązań, bo taka praca ma służyć również jego rozwojowi. Rada tak, ale też pozostawione spore pole do popisu - tak to widzę. Współpracować będziemy. Co jakiś czas kogoś z drugiej drużyny weźmiemy do siebie na treningi. Chcę, żeby młodzi piłkarze też poczuli smak bycia w pierwszym zespole. Wiadomo, że takie regularne treningi mogą im pomóc.

- Wizja rezerwy będzie taka, jak do tej pory, czyli, że to ma być bardziej młodzieżowa drużyna?
- Jestem za tym, żeby ogrywali się w rezerwach młodzi piłkarze, ale to jest też zespół, który ma służyć pierwszej drużynie. Jeśli będą np. sytuacje, że ktoś będzie wracał po kontuzji czy nawet po prostu będzie potrzebował minut, to będzie grał w rezerwach. Ja mam zasadę i to powiemy zawodnikom, że to sztab będzie decydował, kto pójdzie grać w drugiej drużynie. To nie ma być kara, tylko czemuś ma to służyć. Jeśli ktoś nie będzie grał w pierwszej drużynie, to występ w rezerwach ma służyć utrzymaniu wysokiej dyspozycji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Mbappe nie zagra z Polską?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kazimierz Moskal: Mam swój pomysł na to, jak funkcjonować ma Wisła - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto