Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Grypę trzeba wyleżeć! [Prawdziwa historia]

Kini
Kini
Małopolska jest na jednym z ostatnich miejsc w kraju, gdzie mieszkańcy szczepią się na grypę. Domowe sposoby leczenia bywają skuteczne, jednak w obliczu powikłań mogą się one okazać niewystarczające. Tak, jak w przypadku Marcina Ryndaka.

Marcin Ryndak to 26-letni chłopak niczym niewyróżniający się na tle innych. Kiedy miał 19 lat powikłania pogrypowe zrujnowały jego życie. Przez zbagatelizowanie choroby był bliski śmierci.

Życie sielskie, anielskie

Marcin pochodzi z Zakopanego, gdzie prowadził sielskie życie. Kiedy skończył "mechanika", zaczął pracować w zawodzie. Planował uczyć się dalej w technikum, o tym samym profilu i wieść normalne życie. - Jak każdy, praca, dziewczyna, zabawa, sport... - wylicza. Funkcjonowałem jak każdy zdrowy, młody chłopak, nawet przeziębienia przechodziłem gładko i szybko - dodaje.

Zwykła grypka

Niestety miejsce pracy Marcina nie należało to luksusowych. Pracował w zimnej, nieogrzewanej hali remontowej, gdzie łatwo było o wyziębienie organizmu. Pewnego dnia wrócił do domu osłabiony. - Kto tam zwracał uwagę, wziąłem aspirynkę i rano poszedłem do pracy. Wiadomo, zależało mi na tym, żeby nie stracić pracy, każdy wie, jak z tym dziś jest - wspomina.

Kiedy przyziębienie nie ustępowało, a jego samopoczucie się pogarszało, postanowił pójść do lekarza, który zdiagnozował jedynie zapalenie górnych dróg oddechowych. Marcin kilka dni zażywał antybiotyki i z powrotem wrócił do warsztatu. Wciąż nie czuł się dobrze, był słaby i ciągle zmęczony.

Przy kolejnej wizycie u innego lekarza, nakazano już leżenie w łóżku. Już wtedy lekarz zwrócil uwagę na zbyt szybkie tętno Marcina. Konsultacja kardiologiczna wykazała powiększenie lewej komory. Nie było już wyjścia, trzeba było zostać w domu i brać leki.

Nie poprawiało się, czuł się coraz gorzej, nie mógł spać, męczył go byle wysiłek. - Czułem się jak stary, schorowany człowiek, moją jedyną rozrywką była "gazetka" i krótki spacer - wspomina Marcin. Okazało się, że to efekt niedotlenienia mózgu wskazujące na złą pracę serca.

Z Zakopanego do Krakowa po... serce

Kiedy pierwszy raz stracił przytomność, znalazł się już w zakopiańskim szpitalu. Tam krążył między kardiologią a intensywną terapią. Po wszystkich badaniach dowiedział się wreszcie, co mu jest. To było zapalenie mięśnia sercowego, będące powikłaniem po przebytej grypie.

- Bardzo mnie to zdziwiło, że taka zwykła choroba, może być tak groźna w skutkach - mówi Marcin.

Dwa miesiące po diagnozie chłopak nie może już nic, nawet oddychać. Wtedy odbywa swoją pierwszą w życiu podróż helikopterem - powietrzną karetką pootowia - spod Tatr na krakowskie Błonia. Jego krytyczny stan wskazywał na jak najszybszą operację serca. Przeszczep. Ale serca nie można kupić jak bułki w sklepie, trzeba było czekać...

Jest serce!

Po 14 dniach od diagnozy konieczności przeszczepu serca, dostał je od młodej dziewczyny. Kiedy ono jechało do Krakowa, jego własne już nie wytrzymało, umarło. Dzięki skomplikowanej aparaturze, udało się przytrzymać organizm Marcina przy życiu aż do zabiegu.

Po dziesięciu godzinach pracy lekarzy, okazało się, że praca nie poszła na marne. Chłopak oddychał, jego stan był już stabilny.

Pora na nowe życie...

- Trzeba jakoś wrócić do aktywności  - pomyślał. Kolejne lata to starania, żeby żyć normalnie. Wprawdzie leki będzie brał już do końca życia, żeby jego układ odpornościowy nie odrzucił nowego serca, jednak stara się żyć. Pomimo renty dorabia jako kierowca, czasami grzebie też w silnikach, w końcu to umie najlepiej. Ma przyjaciół i dziewczynę. Ze znajomym lekarzem chodzi w góry, a narty zamienił na deskę. Co kilka miesięcy wraca do szpitala im. Jana Pawła II na okresowe badania. To jego "drugi dom" - jak twierdzi. 

Cisza przed burzą

Po czterech latach spokoju coś się zepsuło. Marcin dostał gwałtownego krwotoku z nosa, miał wysokie ciśnienie i problemy z oddychaniem. Znów wrócił do szpitala. Okazało się, że to zakażenie krwi, mocznica. - To efekt łykania immnosupresantów - leków zopobiegających odrzuceniu przeszczepu. Muszę je brać, nawet kosztem niszczenia nerek - mówi z przykrością Marcin.

Zaczęło się kolejne zmaganie z chorobą. Marcin wciąż nie może wyjechać poza miejsce zamieszkania, gdzie do stacji dializ ma kilka kroków. Musi się poddawać dializie trzy razy w tygodniu. Ale nie zraża go to, jest zmotywowany i liczy na to, że wkrótce lekarze wymienią mu także nerki. Kiedy o tym mówi, rysuje się jego twarzy wielka nadzieja: w postęp medycyny, umiejętności lekarzy i dobro ludzi, którzy podpisują orzeczenie woli pozbawienia ich organu, który innym może dać nowe życie. Ciągle podkreśla to, jakie to ważne. - Takich ludzi jak ja jest w Polsce wiele - mówi. Ja miałem szczęście - dodaje i nawołuje, aby ludzie szczepili się na grypę, oraz aby chętnie podpisywali "orzeczenie woli"  - Wszyscy moi kumple już to zrobili - śmieje się.

Żyję, żeby żyć

- Swoją historią chciałbym pokazać innym, jak bardzo powinni uważać, aby nie przyziębić grypy. Nie lekceważyć choroby! Dużo musiałem przejść, na właśne życzenie, moje życie się zupełnie zmieniło. Kiedyś miałem wielkie plany, teraz żyję, żeby żyć...


Pomimo tego, że Marcin nie znajdował się w grupie podwyższonego ryzyka zachorował i przeszedł poważne powikłania. Świadczy to jedynie o tym, że może się ona przydarzyć każdemu, bez względu na wiek. Posłuchaj dr Niżankowskiego, który opowiada o tym, kto powinien w pierwszej kolejności zaszczepić się na grypę, by uniknąć przykrych zdrowotnych konsekwencji.

Zobacz też:







emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zmiany w rządzie. Donald Tusk przedstawił nowych ministrów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto