Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zuzanna Kurtyka: moje życie po Januszu

Marek Bartosik
Zuzanna Kurtyka
Zuzanna Kurtyka Wojciech Matusik
– Przed katastrofą moje życie sprowadzało się do pracy i rodziny. Po katastrofie takie moje życie przestało istnieć. Po prostu – mówi w rozmowie z naszym serwisem Zuzanna Kurtyka, krakowska kandydatka do Senatu popierana przez PiS, żona prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, który zginął w katastrofie lotniczej samolotu prezydenckiego w Smoleńsku.

Fakty24: Zobacz najświeższe informacje z Krakowa i Małopolski!

Czyta Pani internetowe opinie na temat swego wejścia do polityki?
Od czasu do czasu tak.

Co w nich Panią cieszy?
Przede wszystkim wyrazy poparcia i taka ciepła akceptacja tego co robię.

A coś w tych komentarzach boli?
A tak. Jest wiele opinii bardzo złośliwych, obrażających mnie. Bolesne są te, których autorzy uznają mnie za nienormalną, niepoczytalną.

Na czym polega przemiana, jaką Pani przeszła od 10 kwietnia 2010 r.? Ma ona jakieś pozytywne aspekty?
Nie. Prawdę mówiąc ta przemiana jest totalna. Przed katastrofą moje życie sprowadzało się do pracy i rodziny. Po katastrofie takie moje życie przestało istnieć. Po prostu.

Rodzina została...
Ale to już jest rodzina okaleczona. Dla mnie i dla Janusza miała bardzo dużą wartość. To, co się stało, generuje we mnie tylko głęboki ból.

A odnalazła Pani teraz w sobie coś, czego się Pani przed tą datą w sobie nie spodziewała?
Tak. Zawsze wydawało mi się i mówiłam to bardzo często, że nie będę mogła istnieć w momencie gdy mąż umrze, albo go przy mnie zabraknie. Stanowił fundament mojego funkcjonowania w świecie. Znaliśmy się ponad 30 lat, zawsze byliśmy z sobą i odkąd go znam dawał mi podstawowe poczucie bezpieczeństwa. Można się było na nim w stu procentach oprzeć. Mogłam być pewna jego reakcji, zachowań, wsparcia duchowego. Czułam się przy nim całkowicie bezpieczna. Bałam się, że jak stracę to poczucie bezpieczeństwa, to absolutnie nie poradzę sobie z dalszym życiem. Ale okazało się, że sobie radzę...

A nadzieja na to, że życie może jeszcze dać Pani radość, przyszła?
Jeżeli chodzi o życie osobiste, to nie.

O to nie ośmieliłbym się pytać. Chodzi mi o wiarę w sens życia.
Znalazłam sobie formułę funkcjonowania przez wyznaczanie sobie i spełnianie kolejnych, konkretnych zadań. To jest metoda na przetrwanie. Ale nadziei na to, że będzie dobrze, miło, wesoło nie mam.

Na rok przed Smoleńskiem w mediach ukazała się informacja o romansie Pani męża. Rozumiem, że jego śmierć przyszła w trudnym okresie waszego małżeństwa, które przedstawia Pani teraz jako olbrzymią wartość. Jak tamta historia z romansem wpłynęła na przeżywanie odejścia męża?
Nie wpłynęła w żaden sposób. Historia romansu Janusza została spreparowana, by go skompromitować. Tylko i wyłącznie po to.

Od początku w to Pani uwierzyła?
Od początku.

Teraz próbuje Pani mężowi coś udowodnić?
Udowodnić? Nie...

Jest Pani pewnie teraz taka, jakiej nigdy nie znał?
Myślę, że znał.

Taką energiczną, bezkompromisową, zawziętą?
Tak. Jestem pewna, że nie jest zdziwiony moim zachowaniem.

Jest Pani teraz niesłychanie aktywna publicznie. Czy sprawność, jaką Pani przy okazji wykazuje, zaskakuje także Panią?
Tak, choć mojej aktywności nie nazwałabym niesłychaną. Ale swoją odwagą i uporem jestem zdziwiona.

Łapie się Pani czasem na złych emocjach? Myśli Pani źle o innych ludziach?
Nie nazwałabym tego uczucia złością, wielu ludzi raczej sprawia mi przykrość. Nie mam wyidealizowanej wizji ludzi, wiele dobrego się po nich nie spodziewam. Zdaję sobie sprawę z ich wad i wiem, że warunki, w jakich żyją, sprawiają, że mało kto jest zdolny wyzwolić się spod życiowych konieczności czy nacisków otoczenia. Jestem w stanie to zrozumieć i staram się nikomu nie szkodzić.

Co Pani myśli o ludziach, którzy teraz, czyli po katastrofie smoleńskiej, zagłosują na PO?
Padną ofiarą braku informacji albo dezinformacji - o tym, co się w naszym kraju naprawdę dzieje.

A co im przeszkadza, by uzyskać wiedzę taką, jaką ma Pani? Dysponuje Pani źródłami informacji niedostępnymi dla każdego z nas?
Nie mam takich źródeł. Ja tylko inaczej selekcjonuję wiedzę. To wymaga trochę pracy nad sobą. Trzeba przejrzeć dokładnie to, co się pojawia na portalach w internecie, poczytać więcej, spotykać się z ludźmi, czytać właściwe książki, a nie ograniczać się tylko do oglądania telewizji.

Nie boi się Pani, że ból, gorycz ograniczają Pani pola widzenia?
Nie rozumiemy się. Ja mówiłam o bólu czy smutku, ale to nie oznacza, że mam do kogoś pretensje. Przechodząc przez to osobiste nieszczęście wypracowałam sobie taki stosunek do spraw śmiesznych czy małych, że znacznie łatwiej mi się dystansować, bo patrzę na nie z oddali. Na przykład strona materialna istnienia człowieka nie ma dzisiaj dla mnie żadnej wartości. Cenię sobie za to kontakt z ludźmi, przyjaźnie, jakie przetrwały 10 kwietnia. Wszystko inne jest bez znaczenia.

Pani synowie dojrzewają. Nie obawia się Pani, że ten już trudny dla nich przez śmierć ojca moment, zostanie przedłużony, kiedy Pani działalność publiczna będzie ciągłym rozdrapywaniem tej rany?
Dlaczego spodziewa się pan rozdrapywania?

Przecież PiS domaga się ponownego zbadania katastrofy. Nie wyobrażam sobie, żeby Pani jako senator w tym nie uczestniczyła?
Dzieciom ofiar należy się prawda o śmierci rodziców. Moi chłopcy są tego świadomi. To mądre dzieci i bardzo w ostatnim roku wydorośleli.

Czy polityka zdążyła Panią już poparzyć?
Polityka to brzmi bardzo pejoratywnie. Dla mnie to praca na rzecz dobra wspólnego. Takiej polityki się nie obawiam.

Ale w realnej polityce, na jej wyidealizowaną postać miejsca jest bardzo mało.
Tak, ale przez całe życie starałam się dystansować od zakulisowych rozgrywek w pracy, plotek, obmów. Mam ogromną nadzieję, że jeśli uda mi się wejść do Senatu, to zdołam zachować się podobnie i stanąć obok tego, co mnie obraża, zniechęca.

A da się stanąć obok?
Jeżeli mi się to nie uda, to odejdę z polityki.

Czy były argumenty przeciwko kandydowaniu, które musiała Pani pokonać?
Zastanawiałam się jak ułożę sobie życie rodzinne. Bo muszę zająć się Krzysiem, czyli młodszym synem, który kończy podstawówkę. A po drugie, nie wyobrażam sobie bym mogła przestać być lekarzem. Chciałabym nadal leczyć dzieci chore na mukowiscydozę, bo jeśli je zostawię, to w Krakowie zostaną bez lekarza. Wszyscy mi mówią, że to skandal, że nadal pracuję, a nie biorę się za kampanię. Jednak do tej pory i z jednym, i z drugim nieźle sobie radzę. Ani praca, ani kampania na tym nie cierpią. Mam mniej czasu dla Krzysia, ale potem mu to wynagrodzę z nawiązką. Liczę, że gdyby mi się udało wygrać wybory, to będę mogła wiele mojej senackiej pracy wykonywać tutaj w Krakowie.

Nie czuje Pani onieśmielenia, gdy w swym programie umieszcza stanowcze słowa na temat reformy służby zdrowia. Ma Pani opinię dobrego pediatry, ale żadnego doświadczenia w kierowaniu służbą zdrowia?
Jestem od lat tak głęboko wciągnięta w codzienną pracę kliniczną w służbie zdrowia, że mam pełne prawo do takiego formułowania swych postulatów. Doskonale wiem z zawodowej praktyki jak to wszystko działa. Nie czarujmy się: menedżer tak naprawdę pojęcia o funkcjonowaniu szpitali czy przychodni specjalistycznych mieć nie może. A leczenie chorych wymaga bardzo głębokiej wiedzy i żaden menedżer nie jest w stanie ustawić tego leczenia tak, jak może zrobić to lekarz. Służba zdrowia to nie fabryka, bank.

Teraz ministrem zdrowia jest lekarz. W rządzie PiS był nim kardiochirurg, w rządzie SLD psychiatra. A jednak żadnemu z nich nie udało się doprowadzić do zmian, które by także Panią zadowalały. W czym jest Pani lepsza od nich wszystkim?
Mam swoje poglądy, potrafię ich bronić. A jeżeli ktoś próbuje mnie zmusić do ich zmiany jestem w stanie powiedzieć "dziękuję" i odejść. Moja przewaga jest w bezkompromisowości.

Chce Pani by pieniądze do służby zdrowia szły za pacjentem. To hasło, które słyszymy od kilkunastu lat. Nikomu, włącznie z rządami PiS, nie udało się tego zrobić. Wie Pani dlaczego?
Nikt się za to nie wziął, nawet nie spróbował. Zostało to tylko hasłem. Bo żeby je zrealizować trzeba ogromnej pracy i poświęcenia się tylko tej sprawie. I wcale nie jest powiedziane, że społeczeństwo skutki takiej zmiany zaakceptuje. Bo jego większość ciągle przyjmuje postawę, że mu się należy i już. A na efekty reform trzeba czekać.

Akceptuje Pani prywatyzację szpitali?
Na pewno nie klinicznych, prowadzących leczenie najbardziej skomplikowanymi, kosztownymi metodami. To nigdzie na świecie się nie udało. Podczas mojego stażu w świetnym szpitalu w Bostonie widziałam na każdym boksie na intensywnej terapii plakietki z nazwiskami fundatorów. Zaawansowane procedury wymagają tak kolosalnych pieniędzy, że żaden prywatny inwestor nie udźwignie podobnych wydatków.

Wygląda na to, że gdyby nie kwestia smoleńska i sprawy tradycji niepodległościowej, to z takimi poglądami mogłaby Pani należeć do PO.
Nie należę do partii i myślę, że tak zostanie. Nie planuję wstąpienia do żadnego ugrupowania.
Chce Pani likwidacji gimnazjów, twierdząc, że ich wprowadzenie do systemu oświaty doprowadziło do wzrostu agresji i patologii wśród dzieci. Skąd Pani czerpie wiedzę o skali tego problemu?
Z własnej codziennej pracy z dziećmi i ich rodzicami, a także z prasy... To codzienne doniesienia. Choćby dzisiaj czytałam w internecie historię 13-letniej dziewczynki, którą zamknięto w szpitalu dla psychicznie chorych, bo rzucała się z nożem na koleżankę.

Nie pamięta Pani, że w naszych starych, ośmioklasowych podstawówkach podobne sytuacje też się zdarzały?
Wady charakterów, namiętności mogą być w zależności od warunków albo wyciszane lub pogłębiane, wzmacniane lub osłabiane. Dawna podstawówka dawała dzieciom poczucie bezpieczeństwa, wspólnoty. Autorytet nauczyciela, którego znali od początku, miał szanse na nie wpłynąć. Dzieci z klas starszych opiekowały się młodszymi.

Idealizuje Pani.
Nie. Nie zdarzało się, żeby klasy starsze istniały w szkole oddzielnie. I jeszcze jedno.... Po 1989 roku Polska zaczęła nadrabiać zapóźnienia wobec Zachodu. Przejęliśmy tamtejszy styl życia, a razem z nim przyszło wiele patologii społecznych i ogólne przyzwolenie na nią, które najlepiej widać w mediach.

Pamięta Pani czasy, kiedy media nie pokazywały zła? Czy wtedy go w Polsce nie było? Czy ono przychodzi do szlachetnego polskiego narodu tylko z zewnątrz?
Mówię tylko o jednym fragmencie życia...

Ale czy nie szuka Pani zbyt prostych, jak na przyszłego parlamentarzystę, diagnoz i rozwiązań?
Rozwiązania proste są najlepsze. Wikłając się w skomplikowane analizy i programy ryzykujemy, że wszystkie problemy staną się nierozwiązywalne.

Gdyby Pani miała wymienić powody, dla których zdecydowała się Pani kandydować...
Najważniejsze byłoby to, że staram się zbudować sobie nowe życie służąc ludziom i sprawom, które są dla mnie ważne. Jeżeli komuś pomogę, będzie to dla mnie zwyczajnie ważne. Dotąd satysfakcję dawało mi leczenie dzieci, zwłaszcza że one są bardzo wdzięczne. Każdemu życzę by mógł odczuć taką wdzięczność. Ideę służby dla państwa, dla historycznych wartości, wyznawał mój mąż. Czuję się zobowiązana, może nieudolnie i znacznie mniej skutecznie niż on, jakoś pomagać środowiskom niepodległościowym, które jemu zaufały, a teraz odwołują się do mnie.

Trzydzieści lat temu Pani kolegą z roku na Akademii Medycznej w Krakowie, a pewnie i z NZS był Bogdan Klich, który po raporcie Millera odszedł ze stanowiska ministra obrony. Kontaktowaliście się od czasów studenckich?
Nie, spotkaliśmy się przypadkiem na którejś uroczystości jakieś trzy lata temu

A po Smoleńsku?
Nie.

Jak Pani o nim teraz myśli?
Zastanawiam się, dlaczego tak bardzo się zmienił.

Jakim go Pani pamiętała, a jakim się teraz okazał?
Bogdan był bardzo sympatycznym kolegą, który prowadził nasz uczelniany NZS. Wydawało mi się, że takie wartości jak walka z komuną, walka o suwerenną Polskę to były dla nas rzeczy ewidentnie wspólne. Teraz Bogdan zachowuje się tak, jakby te wszystkie wartości przestały być dla niego ważne.

To znaczy Polska, walka z komuną itd?
Dokładnie w tym sensie.

Żałuje Pani, że nie dojdzie między wami do wyborczego pojedynku?
Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.

rozmawiał Marek Bartosik

Małopolska Wybory 2011: Zobacz wszystkich kandydatów do Sejmu i Senatu

Mieszkania Kraków. Sprawdź nowy serwis

Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z Krakowa. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto