Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Witkacowskie portrety Beksińskiego

Urszula Wolak
Po wielu latach oczekiwania ukazał się album dokumentujący fotograficzną twórczość Zdzisława Beksińskiego, zatytułowany "Foto Beksiński". Malarz fantasta i surrealista daje się w nim poznać jako świetny artysta fotografik. Wydaje mi się, że jego dorobek można by prezentować w słynnej galerii Muzeum Ludwig w Kolonii, obok takich światowych sław fotografii jak Man Ray czy Brassai.

Czytaj także:

Fotograficzny album Beksińskiego odsłania przed nami nieznaną w szerszych kręgach twarz artysty - szalonego i spontanicznego żartownisia. Twórca podobnie jak kilkadziesiąt lat wcześniej Witkacy (którego dokonań Beksiński podobno - przynajmniej tak twierdził - nie widział) pozował, wcielając się w różne postaci: marynarza, kmiecia, podróżnika, szalonego samobójcy, a także Jamesa Deana, Chaplina czy Humphreya Bogarta. Przeistaczał się nawet (tego nawet by Witkacy nie wymyślił) w... mandolinę!

Jednak nie wszystkie zdjęcia są tak pogodne. Inny charakter mają te, które przedstawiają Sanok. Beksiński, trzy lata po ukończeniu studiów architektonicznych w Krakowie, wrócił do rodzinnego miasta. Tam w latach 50. i 60. tworzył pierwsze dzieła. Poszukująca wyobraźnia rozwijającego się twórcy potrafiła wykorzystać elementy zaśniedziałego i bezbarwnego krajobrazu Sanoka, który pomógł mu stworzyć uniwersalne metafory. Widać to szczególnie na przykładzie zdjęć z minimalistycznej serii pt. "Prowincja", na których m.in. płot z desek urasta do rangi symbolu - zamknięcia i braku perspektyw.

Wieś w obiektywie Beksińskiego jest niewątpliwie mroczna, nasycona jakąś metafizyczną tajemnicą. To wieś, gdzie na wakacje z chęcią przyjechałby Franz Kafka z Charlesem Mansonem. Pewnie Edgar Allan Poe też byłby zachwycony tym dziwnym miejscem, którego wizytówką na jednym ze zdjęć staje się łeb czarnego konia, uwięzionego jakby między butwiejącymi deskami.

Fotografie Beksińskiego pokazują, że artysta potrafił też oderwać się od bezbarwnego świata, który go otaczał - pustych ulic, po których mieszkańcy przechadzają się w gumiakach i odrapanych murów. Widać to szczególnie na intrygujących i odrealnionych portretach najbliższych - dziadka o szalonym spojrzeniu jak u Van Gogha, groźnych rodziców i oczywiście ukochanej żony Zofii. I to właśnie na przykładzie jej portretów uzewnętrznia się zmysł Beksińskiego - filmowca, którym zawsze chciał zostać.

Zofia przypomina na zdjęciach jego autorstwa zapomnianą aktorkę z okresu kina niemego. A to czaruje zalotnym spojrzeniem spod słomkowego kapelusza, a to z rozmarzeniem patrzy w skrzące się od słońca jezioro.

Obok pełnych sentymentów i nostalgii obrazów w albumie znalazły się także odważne akty, na których nagie ciało modelki Beksińskiego zostało obwiązane sznurkiem i przypomina mięso w masarni. Pięćdziesiąt lat temu widownia była zaszokowana, dzisiaj może być już tylko zakochana w tej delikatnie perwersyjnej, drażniącej zmysły erotyce.

Beksiński z minimum dostępnych środków uczynił maksimum treści i formy, którą doprowadził do perfekcji. Jedyną wadą omawianego albumu jest jego objętość, która nie wyczerpuje liczącego kilka tysięcy zdjęć dorobku artysty. Czekam więc z niecierpliwością na drugą część fotograficznego tomu.

Najnowsze wyniki wyborów 2011: PO i PiS

Mieszkania Kraków. Zobacz nowy serwis

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto