Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wisła wynosi się do Katowic. Co ze stadionem?

Bartosz Karcz, Piotr Tymczak
Budynek przy ul. Francuskiej 36 w Katowicach - śląska siedziba Wisły Kraków
Budynek przy ul. Francuskiej 36 w Katowicach - śląska siedziba Wisły Kraków Marzena Bugała
Piłkarska spółka Wisła przenosi swoją administrację ze stadionu w Krakowie do Katowic, a zawodnicy mają trenować poza miastem. Stadion przy ul. Reymonta klub ma wynajmować tylko na mecze. Jeśli do tego dojdzie, miastu zostanie praktycznie pusty obiekt, którego utrzymanie kosztuje ok. 5 mln zł rocznie.

W minionym tygodniu prawie wszyscy pracownicy administracji Wisły otrzymali maile, w których poinformowano ich, że w poniedziałek mają się stawić w pracy nie przy ul. Reymonta 22, ale w Katowicach, gdzie od kilku miesięcy ma siedzibę Tele-Fonika, firma właściciela "Białej Gwiazdy" Bogusława Cupiała. Wczoraj rano, zgodnie z wytycznymi, kilkanaście osób pojechało na Śląsk. Pokazano im biura, gdzie mają pracować, po czym osoby te... wróciły do Krakowa.

- Część administracji rzeczywiście została przeniesiona do Katowic - przyznaje wiceprezes Wisły Janusz Kozioł. - Jednak nie wszyscy zatrudnieni w klubie będą tam pracować. Analizujemy też, czy rzeczywiście konieczna jest przeprowadzka niektórych spośród osób, które znalazły się na pierwotnej liście do przeniesienia - dodaje.

Negocjacje się ciągną

Nawet jeśli na razie jest tak, jak mówi Kozioł, to nie można wykluczyć, że wkrótce administracja klubu całkiem zniknie z Reymonta. Wszystko związane jest z zasadami, na jakich Wisła wynajmuje stadion. Przypomnijmy, że cały czas ma to miejsce na podstawie starej umowy, która była podpisywana jeszcze przed budową nowego obiektu. Później, wraz z powstawaniem kolejnych trybun, podpisywane były aneksy. Zarówno Wisła, jak i miasto twierdzą od lat, że potrzebna jest nowa umowa, ale pat w tej sprawie trwa już bardzo długo.

Ostatnio wszystko wydawało się zmierzać w kierunku podpisania umowy. Klub płaciłby ok. 7 milionów zł rocznie za wynajem i utrzymanie stadionu, ale w praktyce Wisła wydawałaby połowę tej sumy. Pozostała część miała być rozliczana z miastem w barterze, a klub reklamowałby Kraków na koszulkach i bandach reklamowych. W tę stronę zmierzały rozmowy prowadzone przez wiceprezesa Kozioła i Ryszarda Pilcha, byłego prezesa Wisły, ale ciągle mającego sporo do powiedzenia przy Reymonta, jako członek zarządu Tele-Foniki.

Ta umowa byłaby korzystna z punktu widzenia klubu, choć mogłaby wzbudzać wątpliwości, czy miasto w takiej sytuacji nie dopłacałoby do utrzymania stadionu. Rozwiązaniem mogłoby być znalezienie firmy, która "weszłaby" do nazwy stadionu i pokryła różnicę w utrzymaniu obiektu. Takie rozmowy są prowadzone.

Na razie zarówno Wisła, jak i miasto zachowują się tak, jakby nic złego wokół umowy o wynajem stadionu się nie działo.
- Prowadzimy negocjacje z miastem. Czekamy obecnie m.in. na przejęcie obiektu przez Zarząd Infrastruktury Sportowej, co będzie jednym z elementów planowanego porozumienia - informuje Janusz Kozioł.

- Po przejęciu stadionu przez ZIS rozmowy z Wisłą mając być kontynuowane. Nic nam nie wiadomo, aby Wisła nie była już zainteresowana zarządzaniem stadionem - dodaje Monika Chylaszek, rzeczniczka prezydenta Krakowa.

Fakty jednak temu przeczą, a wspomniane przenosiny administracji klubu są na to najlepszym dowodem. Skąd zatem całe zamieszanie? Z naszych informacji wynika, że w pewnym momencie ktoś podpowiedział Bogusławowi Cupiałowi rozwiązanie inne niż stały wynajem stadionu. Wiele wskazuje na to, że tą osobą jest Krystian Rogala - były prezes Ruchu Chorzów, od wielu lat doradca Cupiała.

Czy Wiśle się opłaci?

Ten nowy pomysł ma polegać na tym, że Wisła wychodzi z Reymonta z całą administracją. Docelowo to miejsce mieliby opuścić również piłkarze, którzy na co dzień mają trenować w ośrodku poza miastem - prawdopodobnie w Myślenicach. Zespół przy ul. Reymonta rozgrywałby tylko mecze. Jednak krótkie podliczenie wydatków jasno pokazuje, że Wisła poniosłaby w takiej sytuacji o wiele większe koszty. W klubie liczą, że za pojedynczy mecz "Biała Gwiazda" płaciłaby miastu 200 tysięcy złotych. To dość optymistyczna perspektywa, bo miasto może sobie zażyczyć kwoty nawet dwukrotnie wyższej i postawić klub pod ścianą.

Nawet jednak pozostając przy 200 tys. na mecz, wyjdzie całkiem spora suma. Zakładając, że Wisła rozegra w roku około 20 spotkań na swoim stadionie, mamy już 4 miliony złotych, a to dopiero początek. Klub nie miałby bowiem do dyspozycji skyboksów (ekskluzywnych lóż). Te pozostałaby w gestii miasta. Wisła musiałaby zatem płacić nawet za wynajęcie głównego skyboksa dla właściciela klubu. Jeśli doliczyć do tego również dwa mniejsze skyboksy, które obecnie stale pozostają w gestii Wisły, rocznie klub musiałby się liczyć z dodatkowym wydatkiem około miliona złotych. Nie miałby przy tym zysków z pozostałych skyboksów. A tylko przez pierwszy kwartał br. Wisła zarobiła z tego tytułu 600 tysięcy złotych. W klubie roczny zysk z tego tytułu obliczają na poziomie 1,2 miliona zł. Tych pieniędzy w razie omawianego scenariusza zabrakłoby w kasie.

To jeszcze nie koniec, bo Wisła musiałaby również odprowadzać procent do miasta z zysku, jaki osiąga z biletów i reklam na stadionie. W tym przypadku trudno jednoznacznie określić kwotę, bo zależy ona od frekwencji. Na razie jest ona najgorsza od lat i ledwo przekracza 10 tysięcy osób na mecz. Po odliczeniu kosztów organizacji (w Wiśle twierdzą, że granicą opłacalności jest poziom 5 tysięcy widzów), klub musiałby odprowadzać procent do miasta, zapisany w umowie. Śmiało można założyć, że to kolejne minimum kilkaset tysięcy złotych, które Wisła straci.

Pokazać władzom miasta

Gdzie zatem w tym wszystkim jest logika? Trudno ją dostrzec, choć w Wiśle można usłyszeć, że stoi za tym taktyka, która ma na celu pokazanie miastu, że za chwilę zostanie samo z problemem utrzymania stadionu. Ta strategia ma w efekcie zmiękczyć władze miasta i doprowadzić do wypracowania korzystniejszej umowy dla klubu. Tylko że biorąc pod uwagę, że w ostatnim czasie udało się wreszcie ocieplić stosunki na linii klub - miasto, dziwne jest, że ktoś znowu próbuje mocno je schłodzić.

Być może związane jest to z tym, co się ostatnio dzieje w Wiśle. Nie tylko z przeprowadzką części administracji do Katowic, ale również z drastycznymi cięciami kosztów i pewnego rodzaju bezwładem zarządu. Jak inaczej wytłumaczyć np. sytuację, w której zwolnionych zostało dziewięć osób, w momencie gdy p.o. prezesa Jacka Bednarza nie było w klubie, a z trzech pozostałych członków zarządu, dwóch było przeciwko redukcjom etatów?

To nie koniec cięć, bo w klubie mówi się o kolejnych zwolnieniach, zamrożone zostały również premie dla pracowników. Dla części z nich stanowią one pokaźną część wynagrodzenia.

Kolejne zmiany

O tym, że w Wiśle cały czas trwa ogromne zamieszanie, przekonują kolejne zmiany w zarządzie.
Na początku roku już doszło do zmian, gdy zarząd Wisła Kraków SA został powiększony do czterech osób. Teraz zostanie on zredukowany do... jednej osoby, prezesa Jacka Bednarza. Propozycję utrzymania stanowiska wiceprezesa (choć już nie w zarządzie) otrzymał Janusz Kozioł. Inny dotychczasowy wiceprezes Rafał Smalcerz będzie pracował w klubie w randze dyrektora, a czwarty członek zarządu, wiceprezes Mirosław Pałyga, ma z Wisły odejść w ogóle.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto