Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków. Dawid Abramowicz: Brakuje nam bardzo kibiców na trybunach

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Dawid Abramowicz trafił do Wisły Kraków latem i szybko wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie
Dawid Abramowicz trafił do Wisły Kraków latem i szybko wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie Anna Kaczmarz
- W każdym wieku można się rozwijać. Nie tylko jako piłkarz, ale również w innych aspektach życia. Studia np. nie są tylko dla młokosów, mogą je kończyć również starsi ludzie. Tak samo podchodzę do swojej kariery. Może nie mam już jako piłkarz wiele czasu, ale staram się chłonąć wszystko, co mnie otacza, żeby zniwelować błędy, które się pojawiają w mojej grze - mówi Dawid Abramowicz, piłkarz Wisły Kraków.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- Gdy rozmawialiśmy ostatnio, był pan świeżo po przyjściu do Wisły Kraków i mówił pan o swoich nadziejach, związanych z grą w ekstraklasie. Dzisiaj jest pan już po kilku rozegranych spotkaniach. Jakie przemyślenia po zetknięciu z ekstraklasą?
- Zadowolenie, szczęście związane z debiutem w ekstraklasie już minęło, bo nie jestem osobą, która zadowala się szybko. Te kilka meczów, które już zagrałem, traktuję raczej w kategoriach jeszcze większego bodźca do pracy. Chcę udowadniać przede wszystkim sobie, że wywalczyłem miejsce, w którym jestem, ciężką pracą na treningach.

- Obserwując pana grę można dojść do wniosku, że są naprawdę dobre momenty, ale są i takie, gdy zderza się pan z ekstraklasą. Tak było choćby w meczu z Lechią Gdańsk, czy w spotkaniu z Rakowem Częstochowa, w którym Marcin Cebula napsuł panu sporo krwi. Pan też ma takie przemyślenia?
- Oczywiście, że tak. Gdy tylko kończy się mecz, proszę trenerów o analizę i wycinki mojej gry. Jestem świadomy swoich rezerw, dlatego mocno pracuję nad tym, żeby nie powtarzać błędów. Chodzi przede wszystkim o to, żeby poprzez moje błędy, potknięcia nie cierpiał zespół, bo jego dobro jest w tym wszystkim najważniejsze.

- Skoro wspomniał pan o analizie, wycinkach pana gry, które pokazują panu trenerzy, to Artur Skowronek mówi, że podoba się w pana podejściu do gry, że mimo zaawansowanego wieku, jak na piłkarza, wciąż chce się pan bardzo uczyć, robić postępy.
- W każdym wieku można się rozwijać. Nie tylko jako piłkarz, ale również w innych aspektach życia. Studia np. nie są tylko dla młokosów, mogą je kończyć również starsi ludzie. Tak samo podchodzę do swojej kariery. Może nie mam już jako piłkarz wiele czasu, ale staram się chłonąć wszystko, co mnie otacza, żeby zniwelować błędy, które się pojawiają w mojej grze.

- Ma pan ostatnio na środku obrony tak doświadczonych piłkarzy, jak Michal Frydrych i Maciej Sadlok. Piłkarz, który wchodzi dopiero do ekstraklasy może pewnie czerpać garściami?
- To prawda, jeśli gra się z takimi zawodnikami, to nie pozostaje nic innego, jak słuchać ich wskazówek. To piłkarze, którzy w swoich karierach rozegrali masę meczów na wysokim poziomie. Ich wnioski, przemyślenia są dla mnie bezcenne. Podobnie jak np. Kuby Błaszczykowskiego, który jest wręcz encyklopedią wiedzy piłkarskiej. Słucham, podpatruję i pracuję z pełną pokorą.

- Jakub Błaszczykowski jest rzeczywiście w waszej szatni taką postacią, która udziela wam codziennie rad, co można poprawić, co można zrobić lepiej?
- To jest taki człowiek, który na co dzień nie wychyla się ze swoją wiedzą, nie popisuje się, nie wyręcza trenerów. Każdy z nas jest jednak świadom, że jeśli tylko mamy jakiś problem do rozwiązania, to prócz trenerów można się z tym udać do Kuby. I w takich sytuacjach on nie pozostawia nikogo bez cennej rady. Mając takiego kogoś w szatni, grzechem byłoby nie słuchać jego uwag.

- Pan z kolei ma za sobą mnóstwo meczów na poziomie I ligi. Gdy dzisiaj porównuje pan jej poziom z ekstraklasą, to do jakich wniosków pan dochodzi?
- Jest jedna podstawowa różnica między I ligą, a ekstraklasą. W tej ostatniej czasu na podjęcie decyzji ma się zdecydowanie mniej. Są momenty, gdy trzeba działać, grać na zasadzie automatyzmów, a nie analizowania w czasie meczu, co może się wydarzyć. Jest też zdecydowanie większa, lepsza analiza gry przeciwników. Każdy rywal dokładnie nas analizuje, stara się wyciągać wszystkie mankamenty, żeby uderzyć w nasze czułe punkty. My staramy się oczywiście robić to samo.

- Mówiąc o analizie mankamentów, chce pan powiedzieć, że udało się to np. Lechii Gdańsk, która rzeczywiście znalazła wasze czułe punkty i wykorzystała to do bólu?
- Dwie bramki w tym meczu straciliśmy w wyniku kontrataków. Czy to była nasza bolączka nie jestem w stanie stwierdzić jednoznacznie. Przecież trzy wcześniejsze mecze byliśmy bardzo dobrze zorganizowani w obronie, zagraliśmy „na zero” z tyłu. Najbardziej w tym meczu z Lechią bolało to, że bardzo dużo czasu poświęciliśmy na stałe fragmenty gry. Wiedzieliśmy, że akurat u tego rywala to jest bardzo mocna broń i że Lechia strzela dużo goli po rzutach rożnych i wolnych. A jednak nie zdołaliśmy się obronić, bo rywale pierwszego gola strzelili po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Dopiero dwie kolejne bramki były wynikiem naszych błędów w ustawieniu i przegrywania pojedynków w kulminacyjnych momentach.

- To skoro poruszył pan już sprawę gola dla Lechii po rzucie wolnym, to pan krył Michała Nalepę, który trafił do siatki…
- To prawda. Byliśmy ustawieni w strefie, tak jak przy każdym stałym fragmencie gry. Niestety, Nalepa stał w mojej strefie. W analizie widać było ewidentnie, że przegrałem z nich walkę o górną piłkę. Biorę tego gola na siebie. Uważam, że powinienem zachować się w tej sytuacji lepiej.

- A trzeci gol w tym meczu?
- Karny był następstwem tego, że to my mieliśmy sytuację. Carlos Silva próbował dograć piłkę w pole karne, Lechia wyszła z kontrą i sytuacja błyskawicznie przeniosła się pod naszą „szesnastkę”. Ja zbyt łatwo dałem się ograć Haydary’emu i Maciek Sadlok został zmuszony do tego, żeby pójść w ciemno z blokowaniem strzału. Pechowo się to ułożyło, bo został trafiony w rękę.

- W poprzednim sezonie Wisła punktowała przede wszystkim u siebie. Teraz jest odwrotnie, a trener Artur Skowronek tłumaczy to tym, że na wyjazdach gracie bardziej odpowiedzialnie w obronie. U siebie idziecie natomiast mocno do przodu i rywale wykorzystują później przestrzenie, które powstają na waszej połowie. Pan podpisałby się pod taką analizą?
- Fakty są niestety nieubłagane. Z czterech meczów, które graliśmy w roli gospodarza, w trzech straciliśmy po trzy bramki. Może to wynikać też z tego, że chcemy jak najszybciej narzucić rywalom swoje warunki, zamknąć mecz, a okazuje się później, że nie jest to takie proste. Trzeba sobie powiedzieć szczerze, że drużyny, które wywoziły w tym sezonie punkty z Krakowa wykazywały się większym piłkarskim cwaniactwem i wykorzystały naszą niefrasobliwość.

- Porozmawiajmy o tym, co czeka was w najbliższej przyszłości. Zagracie z Wartą Poznań, a pan dobrze zna ten zespół jeszcze z rywalizacji w I lidze. Zapytam trochę prowokacyjnie - to będzie dla Wisły tak łatwy i przyjemny mecz, jak te, które ostatnio graliście z dwoma pozostałymi beniaminkami?
- W poprzednim sezonie grałem przeciwko Warcie trzy razy. W barwach Radomiaka zagrałem przeciwko tej drużynie dwa razy w normalnym sezonie, a później jeszcze w finale baraży. Nie mam z tych spotkań miłych wspomnień, bo wszystkie przegraliśmy. Warta to na pewno zespół przewidywalny, który ma wypracowane schematy przez trenera Piotra Tworka. Gdy oglądałem ostatnie mecze Warty, czy ich skróty, to widziałem, że niewiele się zmieniło w porównaniu do tego, co ten zespół prezentował w I lidze. Dalej jest to drużyna konsekwentna w swojej grze. Są mocni w kilku aspektach, ale mają też swoje słabsze strony. Jestem pewien, że nasz sztab dokładnie przeanalizuje grę Warty i dostaniemy informacje, gdzie możemy szukać swoich szans w konfrontacji z tym zespołem.

- Warta do ekstraklasy awansowała po barażach, ale na razie z beniaminków prezentuje się najlepiej. Pan podpisałby się pod tą opinią?
- Przede wszystkim są bardziej zdecydowani i konsekwentni w swoich poczynaniach. Odnoszę wrażenie, że bardzo dobrze zdają sobie sprawę z faktu, że są beniaminkiem. To prawda, że na razie Warta wygląda zdecydowanie lepiej od Stali Mielec czy Podbeskidzia Bielsko-Biała, ale byłbym ostrożny z wyciąganiem daleko idących wniosków już teraz, bo za kilka tygodni może się to wszystko zmienić. My przed meczem z Wartą musimy przede wszystkim bardzo twardo stąpać po ziemi. Nie może być nawet cienia myślenia, że to będzie dla nas łatwy mecz. Spodziewam się bardzo trudnej przeprawy. Trzeba się przygotować do tego spotkania jak najlepiej, wyjść z maksymalną koncentracją i wtedy nasze szanse na sukces będą zdecydowanie większe. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że skoro gramy na wyjeździe, to nasze notowania przed meczem w Grodzisku Wielkopolskim rosną…

- Powoli poprawia się wasza sytuacja kadrowa. Wracają piłkarze do treningów. Pole manewru trenerowi Arturowi Skowronkowi się zwiększy. Pan jest pewny swojego miejsca na lewej obronie?
- Pewnym można być tylko tego, że trzeba zapłacić podatki… Mnie nie pozostaje nic innego, jak każdego dnia starać się przekonać trenera do swojej osoby. Jeśli podczas treningów będę wyglądał lepiej od konkurentów do miejsca w składzie, to będę grał. Jeśli przegram rywalizację, to będę pracował jeszcze mocniej, żeby wrócić jak najszybciej do gry.

- Patrząc na cały zespół, wciąż nie znamy odpowiedzi na pytanie, o co tak naprawdę Wisła będzie grała w tym sezonie. Mecze dobre czy nawet bardzo dobre, przeplatacie słabszymi. Pan może powiedzieć, na co tak naprawdę was stać?
- Chyba nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Żyjemy w takich czasach, gdy dominuje duża niepewność dookoła nas. Musimy cieszyć się przede wszystkim z tego, że możemy grać w piłkę, że rozgrywki mimo trudności, jednak się toczą. Nie chcę jednak składać górnolotnych deklaracji, bo to nie zawsze się sprawdza. Uważam, że trzeba patrzeć na każdy kolejny mecz, próbować się sprawdzać, walczyć o każdy punkt. Wierzę oczywiście, że będziemy wysoko, ale nie jestem w stanie dzisiaj przewidzieć, co nam życie przyniesie.

- Ostrzy pan sobie już apetyty na grudniowe, prestiżowe mecze z Cracovią, Legia i Lechem? W takich spotkaniach nie miał pan jeszcze okazji zagrać.
- Pewnie, że tak, ale najbardziej w tym wszystkim brakuje mi kibiców na trybunach. Gdy w poprzednim sezonie grałem w Radomiaku, mieliśmy na stadionie Broni Radom co mecz komplet. Ale to było około 4 tysięcy widzów. Przed przyjściem do Wisły bardzo dokładnie sprawdziłem pojemność stadionu w Krakowie i ostrzyłem sobie apetyt na grę przy tak licznej publiczności. Oglądałem skróty meczów z poprzednich sezonów, widziałem i słyszałem, jak wspaniała atmosfera panowała na Reymonta. Brakuje nam teraz bardzo tego dwunastego zawodnika. Wiem, że kibice Wisły są bardzo oddani swojemu klubowi i chciałbym poczuć w czasie meczów ich wsparcie. Każdy piłkarz powie, że to najpiękniejsza sprawa w tym zawodzie grać przy wypełnionych trybunach. Pozostaje nam wierzyć, że pandemia skończy się jak najszybciej i tak jak w wielu innych aspektach, również pod tym względem życie wróci do normalności.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Dawid Abramowicz: Brakuje nam bardzo kibiców na trybunach - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto