Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wczasy w PRL: lody Bambino i domek z dykty. Pamiętacie?

Redakcja
Do szczęścia wystarczyło trochę wody, trawy i świeże powietrze
Do szczęścia wystarczyło trochę wody, trawy i świeże powietrze archiwum Dziennika Zachodniego
Jechaliśmy na wakacje koleją albo maluchem przez całą Polskę, bo domki z dykty nad morzem były prawie za darmo - pisze Teresa Semik.

Czytaj także: Moda z Krakowa? Czemu nie

Było skromnie, ale każdy się cieszył, że jest na wakacjach. Do szczęścia wystarczył las, trochę wody i świeże powietrze. Teoretycznie na wakacje z Funduszem Wczasów Pracowniczych za peerelu mógł wyjechać każdy. Grzegorz Poloczek (artysta ze znanego kabaretu Rak) ruszał wtedy w Bory Tucholskie.

- We wsi Okoniny Nadjeziorne mieszkaliśmy w domkach z dykty. Łazienek nie było. Myliśmy się pod chmurką w korytku z kranami i chodzili do wspólnej ubikacji z dala od tych domków - wspomina. - Do najbliższego sklepu było 7 km, a do dyspozycji był tylko rower. Atrakcją było jezioro z rybami, piaskownica i las.

Posłanka Maria Nowak wyjeżdżała z rodzicami do wsi Żelazno koło Kłodzka albo Osłonino koło Pucka - ośrodków Zakładów Azotowych. - Nie było telewizora, więc ludzie ze sobą dużo rozmawiali - wspomina. - Nasi ojcowie przeważnie całymi dniami grali w karty w skata, a mamy zbierały się w innym miejscu. Jedne wyszywały, inne robiły na drutach, na szydełku.

Kaowiec (kulturalno-oświatowy) pojawiał się tylko w dużych ośrodkach wypoczynkowych, by dbać o odpowiedni poziom rozrywki. Dziś powiedzielibyśmy, że był animatorem kultury. Kaowiec organizował potańcówki, czy jak kto woli - wieczorki zapoznawcze. W latach 50. pobyt na wczasach częściej przypominał sceny znane z zakładu pracy niż radosne wakacje.

Wczasy z pogadanką

Wypoczynek był pod kontrolą politycznych agitatorów. Codziennością dwutygodniowego turnusu były pogadanki propagandowe, nauka pieśni rewolucyjnych, spotkania z miejscowymi przodownikami pracy. Dbałość o kulturę została wpisana w status socjalistycznego przedsiębiorstwa, a wypoczynek podlegał regułom centralnego planowania. Zakłady pracy miały obowiązek zapewnić go swoim pracownikom, zorganizować kolonie dla ich dzieci.

Przedsiębiorstwa budowały też własne ośrodki, w potęgę rósł w latach 70. Fundusz Wczasów Pracowniczych - magiczna instytucja, która za symboliczne pieniądze oferowała wczasy dla całej rodziny. I jeszcze za podróż zwracała. Nie była to, bynajmniej, całkowita darmocha. Na ten fundusz obligatoryjnie zabierano pracownikom część poborów. Teoretycznie jeździli więc za swoje. Człowiek, nie wiedząc, ile traci pensji na te luksusy, cieszył się tym, co ma.

Urlop dla przodownika

Wczasy w pierwszej kolejności przysługiwały przodującej klasie robotniczej wielkoprzemysłowego regionu, liderom socjalistycznego współzawodnictwa pracy oraz tak zwanej inteligencji pracującej, młodym małżeństwom, weteranom ruchu robotniczego. Reklamowano je jako jedno z największych osiągnięć realnego socjalizmu.

Potem spotykali się przy jednym stole zakładowego ośrodka - dyrektor i sprzątaczka, inżynier i robotnik. Razem w pracy, razem na wczasach. - Mojemu mężowi zaczęło przeszkadzać właśnie to, że nawet w czasie urlopu spotyka tych samych ludzi, a ze względów higienicznych dobrze jest od siebie odpocząć. Dlatego przestaliśmy wyjeżdżać na zakładowe wczasy - mówi Maria Nowak. - Szukaliśmy ciszy w Istebnej czy Zawoi. Dla Grzegorza Poloczka wczasy w starym dobrym gronie nie były przeszkodą.

Jak w rodzinie

- Owszem, znaliśmy się z pracy, czasem także z podwórka, ale były to znajomości bez wielkich zażyłości. W Borach Tucholskich żyliśmy jak w jednej rodzinie. Co roku umawialiśmy się na ten sam turnus w następne wakacje - wyjaśnia. - Zawsze można było poznać kogoś innego, bo ośrodki przeważnie lokalizowano blisko innych zabudowań - dodaje Jolanta Kopiec. - Najważniejsze, że ludzi stać było na tanie wakacje. Dziś fundusz socjalny nie rekompensuje wypoczynku czteroosobowej rodzinie.

W latach 60. wypoczynek stracił nachalną polityczną otoczkę i stał się elementem socjalistycznego dobrobytu.

Oj, namiocik ważył...

Maluchem nad morze z czteroosobową rodziną? Cóż za problem. Na dach fiacika rodziny pakowały czteroosobowe namioty z tropikiem, które ważyły ponad 20 kilogramów. Większość podróżowała jednak pociągiem, wtedy taki namiot musiały dźwigać dwie osoby. A pociągi jeździły zapchane do granic możliwości... No, akurat tutaj wielkiej zmiany nie ma.

Nie tęsknimy za PRL-em. Tamte marzenia są dziś na wyciągnięcie ręki, tylko fundusz socjalny się skurczył. Te szare czasy pozostają dla wielu Polaków okresem najpiękniejszych młodzieńczych przeżyć. Dlatego do nich powracamy.

Zostań Miss Lata Małopolski 2011!**Czekają fantastyczne nagrody. Zgłoś się już dziś!**

Kochasz góry?**Wybierz najlepsze schronisko Małopolski!**

Urządź się w Krakowie!**Zobacz, jak to zrobić!**

Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z Krakowa! Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto