Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Walczymy o siedzibę Zarządu Dorzecza Wisły w Krakowie

Katarzyna Kojzar
W związku z podjętą przez rząd reformą administracji wodnej, w miejsce dotychczasowych kilkunastu urzędów mają powstać dwa: Zarząd Dorzecza Odry we Wrocławiu i Zarząd Dorzecza Wisły w… no właśnie, gdzie? Przyzwyczajeni do centralizmu biurokraci z rozpędu proponują Warszawę, ale dlaczego siedzibą tej ważnej instytucji nie ma być Kraków?

Za Krakowem przemawia wiele merytorycznych argumentów. Przede wszystkim, większość kluczowych zagadnień związanych z gospodarką wodną (np. ochrona przeciwpowodziowa) dotyczy terenów górskich. To tutaj mają miejsce największe opady i to tu tworzy się fala powodziowa, która później spływa na tereny nizinne. Na wysokości Warszawy możemy już tylko przeciwdziałać skutkom, a nie zwalczać przyczyny powodzi. Dlatego właśnie Wisłą i jej dorzeczem należy zarządzać z Krakowa, który leży u podnóża Karpat, a nie z oddalonej od gór stolicy.

Druga kwestia, to spójność całego systemu. Skoro siedzibą podległemu Warszawie urzędu ds. Odry ma być Wrocław, to analogicznie siedzibą siostrzanego urzędu do spraw Wisły powinien być właśnie Kraków. Tak jest logicznie i taki układ gwarantuje sprawne współdziałanie. Zauważmy też, że Kraków ma z Wrocławiem bardzo dobre stosunki i jest z tym miastem świetnie skomunikowany (przejazd autem zajmuje tylko 3,5 godziny). A to bardzo ważne, bo oba urzędy (wiślany i odrzański) będą musiały między sobą ściśle współpracować w sprawach związanych np. z budową Kanału Śląskiego, który w przyszłości połączy dorzecze Wisły i Odry.

Trzeci argument na rzecz Krakowa – to istniejąca w tym mieście kadra świetnych specjalistów z zakresu gospodarki wodnej, inżynierii hydrotechnicznej i ochrony środowiska wodnego. To przede wszystkim Politechnika Krakowska, AGH i Uniwersytet Rolniczy z ogromnymi osiągnięciami i potencjałem w tym zakresie. Nie chcę przez to powiedzieć, że na Politechnice Warszawskiej czy SGGW nie znają się na rzeczy, ale mimo wszystko możliwości i potencjał Krakowa jest pod tym względem o wiele większy.

Czwarta sprawa – to silne tradycje żeglugowe, żeglarskie i wręcz (jakby to paradoksalnie nie brzmiało) morskie pod Wawelem przy równoczesnym ich braku w stolicy. Tak to już bywa, że ciągnie nas do tego, co dalekie, w danym wypadku ciągnie krakusów do morza. I to widać chociażby w zwykłym wymiarze hobbistycznym i sportowym. To niewiarygodne, ale w Krakowie jest niewyobrażalna wręcz ilość klubów żeglarskich (nawet więcej niż w Gdyni), a ich zawodnicy zajmują pierwsze miejsca na ogólnoświatowych regatach, zawstydzając zawodników znad morza i z Mazur. Największy w Polsce festiwal muzyki szantowej odbywa się właśnie pod Wawelem, to tutaj znajduje się kultowa knajpa „Stary Port”, to w Krakowie mieszkają pasjonaci, którzy co roku organizują spływy historycznymi tratwami po Wiśle, kultywują dawne flisackie tradycje, interesują się rzeką. W Warszawie tego nie ma, w każdym razie nie na taką skalę.

Po piąte, Kraków historycznie był miastem, w którym od wieków tworzono politykę morską i żeglugową. Tak było na dworze królewskim, ale także w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości, gdy dopiero podjęto decyzję o budowie Gdyni. Odrodzona po rozbiorach Polska niemal nie miała kadr morskich, wyjątkiem była właśnie Galicja, skąd wywodzili się marynarze, wcześniej służący we flocie austro-węgierskiej. To skądinąd ciekawy temat na osobną dyskusję, na którą tu nie ma miejsca – w każdym razie Kraków wbrew pozorom ma duże tradycje żeglugowe, do których warto nawiązać.

I rzecz być może najważniejsza. Otóż przy tej okazji warto w ogóle rozpocząć ogólnokrajową debatę na temat potrzeby większej decentralizacji naszego kraju. Dysproporcje w poziomie zarobków i możliwości rozwoju zawodowego między stolicą a resztą kraju osiągają już rozmiary typowe dla krajów latynoskich czy poradzieckich, co nosi znamiona patologii. W wielu przypadkach okazuje się, że dla młodych ludzi jedyną możliwością zrobienia kariery jest wyjazd do stolicy albo emigracja za granicę. To jest chore i nie jest dobre nawet dla samych warszawiaków: poprzez zbyt dużą imigrację przybyszów z prowincji Warszawa traci swój niepowtarzalny charakter, staje się snobistyczną sypialnią „korpoludków”, którzy nie czują związku z tym miastem, nie znają i nie szanują warszawskich tradycji i robią temu miastu złą opinię. Te zjawiska społeczne prowadzą do wielu uciążliwości dla rdzennych warszawiaków (korki, drastyczny wzrost kosztów życia, dzika urbanizacja) i są przyczyną niepotrzebnych napięć między stolicą a resztą kraju. Najwyższy czas, by śladem Niemiec czy Szwajcarii zerwać z tą sowiecką tradycją totalnej centralizacji i rozrzucić siedziby urzędów centralnych po całej Polsce. Oczywiście niech w Warszawie pozostanie siedziba Prezydenta, parlamentu, rządu i ministerstw, ale np. siedziba NBP i Giełdy mogłaby być zlokalizowana np. w Poznaniu, Instytut Pamięci Narodowej – w Gdańsku, Ośrodek Studiów Wschodnich – w Lublinie, telewizja Bielsat – w Białymstoku, siedziba Poczty Polskiej – w Łodzi, Rzecznik Praw Obywatelskich – we Wrocławiu itp. Taka reforma decentralizacyjna to oczywiście poważna sprawa, wymagająca osobnej debaty publicznej. Nie ulega wątpliwości, że przeniesienie już istniejących instytucji wiąże się z kosztami (być może zbyt wysokimi) i zamieszaniem, ale skoro w danym wypadku rząd od podstaw tworzy zupełnie nowy urząd, to nie wykorzystanie tej okazji i bezmyślne zlokalizowanie tej instytucji w stolicy byłoby po prostu głupie. W porządku, stawiając na decentralizację niekoniecznie róbmy rewolucję i nie wyprowadzajmy ze stolicy tych instytucji, które już się w Warszawie zasiedziały – ale tworząc nowe urzędy, choćby z poczucia przyzwoitości lokalizujmy już ich siedzibę poza stolicą.

I na koniec ostatni argument – finansowy. Akurat koszt funkcjonowania urzędu w Warszawie, z jej horrendalnie wysokimi czynszami, cenami nieruchomości i usług, jest nieporównywalnie wyższy niż w Krakowie. Dotyczy to również zarobków. Dla Warszawy 3000 złotych to jest nic i żaden ceniący się specjalista ds. gospodarki wodnej nie będzie za takie pieniądze pracować, bo po prostu koszty życia w stolicy są zbyt wysokie. Jak na realia krakowskie te same 3000 złotych to może nie szczyt marzeń, ale na pewno dość przyzwoite pieniądze, za które można zatrudnić prawdziwych specjalistów. Jednym słowem, jeżeli w czasach kryzysu na poważnie traktujemy hasło o oszczędzaniu na administracji, to siedzibę Zarządu Dorzecza Wisły po prostu musimy zlokalizować w Krakowie lub innym mieście poza drogą stolicą. Tak będzie nie tylko taniej, ale i o wiele sprawniej i sprawiedliwiej.

źródło : http://porteuropa.eu/port/morski-krakow/5058-wisla-dla-krakowa
autor: Jakub Łoginow

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto