Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szpital dla odważnych

Jolanta Grzelak-Hodor
Średnio 80 złotych kosztuje wizyta w prywatnym gabinecie lekarza specjalisty. Tyle też, bez mrugnięcia okiem, płaci się na ogół za zaplombowanie zęba. Ani prywatne przychodnie, ani praktycznie całkowicie sprywatyzowane ...

Średnio 80 złotych kosztuje wizyta w prywatnym gabinecie lekarza specjalisty. Tyle też, bez mrugnięcia okiem, płaci się na ogół za zaplombowanie zęba. Ani prywatne przychodnie, ani praktycznie całkowicie sprywatyzowane usługi stomatologiczne w naszym kraju nie budzą niczyich sprzeciwów.

Tymczasem prywatyzacja szpitali wywołuje fobie zarówno wśród pacjentów, jak i wśród pracowników służby zdrowia, a decydenci o niej w ogóle nie mówią. Ludzie boją się ograniczenia dostępu do świadczeń w szpitalu, który przecież "własnymi rękami wybudowali", a teraz ktoś chce uwłaszczyć na nim doktorów. Doktorzy i siostry boją się utraty pracy i wyzysku przez właściciela krwiopijcę. Władza boi się prywatyzacji, bo niechybnie straciłaby głosy swoich wyborców. Tymczasem prywatyzacja lub raczej "odpublicznienie" publicznych szpitali - wiecznie niedofinansowanych, zrujnowanych, z kolejkami pacjentów, skorumpowanymi lekarzami i strajkowymi transparentami, może mieć ludzki wizerunek. A skoro rząd sobie ze szpitalami nie radzi, może to jest recepta na wiele problemów.

Jak w prywatnym...

- Czuję się tu jak w prywatnym szpitalu. Każdy spieszy z pomocą, wszyscy są mili, leżę sobie w pięknej sali, pod nowiutkim, kolorowym kocem, obok mam łazienkę, jakiej we własnym domu bym sobie życzyła. A za nic nie płacę - wylicza pani Ewelina, pacjentka Szpitala Na Siemiradzkiego w Krakowie. Wszystko się zgadza z wyjątkiem jednego. To jest prywatny szpital - Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej, spółka pracownicza - spółka z o.o., czego pacjentki zwykle nie są świadome.
Cztery lata temu ten szpital był, jak wszystkie, samodzielnym, publicznym zakładem z długami, odpadającym tynkiem, połamanymi łóżkami, bez nowoczesnej aparatury. Jedyne, co go wyróżniało, to uznanie pacjentek - od wielu lat to jeden z najlepiej ocenianych szpitali ginekologiczno-położniczych w Małopolsce. Atmosfera zawsze była tu dla kobiet przyjazna. I może ten dobry duch pomógł załodze podjąć decyzję, by zamiast godzić się na likwidację placówki, błagać poprzedniego właściciela, czyli województwo i marszałka o ratunek, lepiej wziąć sprawy we własne ręce. - Na początku było bardzo ciężko. Nie mieliśmy nic, a chcąc konkurować na tym rynku musieliśmy postawić przede wszystkim na jakość usług, poprawić warunki leczenia, kupić aparaturę. Nie mieliśmy żadnej pomocy, więc wszyscy zmniejszyliśmy sobie pensje - od salowej po dyrektora - wspomina doktor Antoni Marcinek, dyrektor Szpitala Na Siemiradzkiego.
Dziś szpital długów nie ma, pensje są tu wyższe niż w innych szpitalach, a jak ktoś chce dorobić, nie bierze koperty tylko dodatkowy dyżur. Pacjentki także nie wypytują znajomych, ile dały położnej czy lekarzowi, lecz za dodatkowe świadczenia - wybór własnej położnej czy znieczulenie przy porodzie ("na życzenie", a nie z przyczyn medycznych, które jest bezpłatne) płacą według oficjalnego, wiszącego na ścianie cennika, w szpitalnej kasie.
- Jeśli zdecyduję się na następne dziecko, też chciałabym je tu urodzić - mówi pani Emanuela tuląc w ramionach swego kilkudniowego synka.
Na taką opinię trzeba jednak ciężko zapracować.
- Chyba najtrudniej było zmienić mentalność wszystkich pracowników, rutynowy stosunek nie tylko do własnego miejsca pracy, teraz naprawdę własnego, ale też do pacjenta, który jest przecież klientem - wyznaje Beata Marzec, przełożona położnych.
Dyrektor Marcinek wierzy, że kiedyś uda się także zmienić finansowe warunki funkcjonowania szpitala. Ponad 90 procent przychodów pochodzi z kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia. A ten płaci, jak płaci, czyli za mało. Czy warto więc było brać sobie szpital na głowę?
- Mamy satysfakcję, że jesteśmy na swoim, a szpital funkcjonuje znacznie lepiej niż przed prywatyzacją - mówi dyrektor. Poza tym nic się nie zmieniło - szpital leczy, jak leczył.

Zmiany bez zmian

Jak dawniej, tylko nowocześniej, sprawniej leczy też Szpital Bonifratrów w Krakowie, który 10 lat temu stał się pierwszym prywatnym szpitalem w kraju. W 1997 roku oddano go prawowitemu właścicielowi - zakonowi bonifratrów.
Nie obyło się bez problemów. Były zwolnienia, protesty związków zawodowych - w ramach restrukturyzacji, czyli uzdrawiania organizacji i finansów szpitala pracę straciło 15 procent personelu. Były obawy, których dziś nikt już jednak nie pamięta. Chorzy natomiast pamiętają, iż zawsze mogą tu liczyć na pomoc. Szpital jest m.in. centralnym ośrodkiem chirurgii naczyniowej w Małopolsce, jako jedyny pełni w tej dziedzinie całodobowy ostry dyżur dla naszego regionu.
- Jesteśmy w pełni związani z publicznym systemem opieki zdrowotnej. 80 procent przychodów pochodzi z kontraktu z NFZ. I bilansujemy się. Jak każdy szpital musimy ograniczać koszty, ale nie kosztem pacjentów. Nie możemy na przykład odmawiać wykonywania zabiegów czy badań, które są przez Fundusz finansowane poniżej rzeczywistej wartości - podkreśla Marek Krobicki, dyrektor "Bonifratrów" w Krakowie.
Obawy przed ograniczeniem dostępu do świadczeń to najczęściej podnoszony argument przeciw szerszej prywatyzacji polskich szpitali. Przykłady krakowskie napawają optymizmem. Jednak nie gwarantują, iż tak będzie w każdym przypadku.
- Niestety, słyszałem niedawno wypowiedź dyrektora jednego z przygotowywanych do prywatyzacji szpitali na Dolnym Śląsku. Cieszył się, że niedaleko działa inny, większy szpital publiczny, do którego będzie mógł odsyłać bardziej kosztownych pacjentów. Popieram prywatyzację, ale pod pewnymi warunkami. Jednym z nich jest właśnie gwarancja utrzymania dotychczasowego zakresu świadczeń. Sprywatyzowany szpital nie może sobie wybierać tylko tych pacjentów, których leczenie się opłaca. Prywatyzacja nie może być więc oderwana od zmian w całym systemie - finansowanie opieki zdrowotnej powinno być takie, by w żadnym przypadku leczenie chorego nie wpędzało szpitala w długi. Wszystko powinno się zmienić, nie tylko forma własności szpitali - dodaje dr Jerzy Friediger, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie.

Listy do ministra

O większej samodzielności marzy każdy bardziej kreatywny, odważniejszy dyrektor SPZOZ. Pomysły częściowej prywatyzacji miał między innymi Krzysztof Kłos, dyrektor jednego z największych polskich szpitali, placówki od lat borykającej się z długami - Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Rydygiera w Krakowie.
- Publiczny zakład opieki zdrowotnej mógłby na przykład mieć podwykonawców dla poszczególnych oddziałów, w postaci niepublicznych zakładów utworzonych przez lekarzy. Taki NZOZ wykonywałby kontrakt z NFZ, ale też usługi odpłatne, oczywiście przy gwarancji realizacji świadczeń opłacanych przez Fundusz. Szpital po prostu odpłatnie użyczałby mu dany oddział. Oczywiście taka forma działalności mogłaby objąć tylko niektóre oddziały, bo szpital to nie jest budynek z pomieszczeniami do wynajęcia - tłumaczy dyrektor Kłos.
Niestety, projektem jak dotąd nikt z ministerstwa się nie zainteresował, choć propozycję przedstawiono już dawno. Bez odzewu pozostają też postulaty przekształcenia szpitali w spółki.
- Ale nie w w spółki użyteczności publicznej, o czym mówiono za rządów SLD, lecz w spółki prawa handlowego. Po komercjalizacji szpitali właścicielami udziałów, akcji w takich spółkach powinny być samorządy, które dziś są organami założycielskimi większości polskich szpitali. Samorząd, czyli lokalna społeczność, decydowałby czy dopuścić do takiej spółki prywatny kapitał, czy też nie. Byłby jakiś wybór, byłaby możliwość pozyskiwania dodatkowych pieniędzy - mówi Krzysztof Kłos.

44 wyzwolonych

Przekształcenia publicznego szpitala w spółkę prawa handlowego nikt nie zabrania. 44 samorządy powiatowe w kraju (żaden w Małopolsce) zdecydowały się już na taki krok.
- Doświadczenie uczy, że to dobry kierunek, nie jest to taka klasyczna prywatyzacja, jakiej wielu się obawia. Właścicielem szpitala pozostaje lokalna społeczność - gmina czy powiat, ale zupełnie inne jest zarządzanie tym majątkiem. Przede wszystkim zarząd spółki ma większą odpowiedzialność niż dyrekcja "zwykłego" szpitala. Musi lepiej prowadzić ten zakład, bo ponosi większe konsekwencje błędów. A już samo przekształcenie wiąże się z bardzo głęboką restrukturyzacją. Niestety, zwykle oznacza ona też poważne redukcje zatrudnienia. Jednak coś za coś. Choć często przy tych przekształceniach zwalniano nawet jedną trzecią pracowników, teraz zarobki w spółkach są średnio dwa razy wyższe niż w innych szpitalach - informuje Adam Kozierkiewicz z Instytutu Zdrowia Publicznego Collegium Medicum UJ.
I w tych szpitalach strajku nie ma. Pacjenci też stoją w kolejkach, bo dostęp do świadczeń uzależniony jest od Narodowego Funduszu Zdrowia, jednak gdy nie chcą czekać, mogą w tym samym szpitalu zrobić badanie nie za łapówkę, lecz za legalną zapłatę. Podstawą działalności niepublicznych samorządowych szpitali jest jednak świadczenie usług medycznych finansowanych przez Fundusz. Zyski z tzw. prywatnych usług stanowią tam (w małych, niebogatych miejscowościach) przeciętnie kilka procent przychodów.
- Gdyby tak przekształcić szpital w Krakowie czy Warszawie, dochody byłyby pewnie nieporównywalnie większe. Ale tylko w małych i biednych powiatach samorządy decydują się na tak radykalne kroki. Duża gmina zawsze znajdzie jakieś środki, by ratować szpital przed upadkiem - dodaje Adam Kozierkiewicz.

Polityczna (nie)wola

Oddać za długi, sprzedać, wydzierżawić, stworzyć spółkę użyteczności publicznej - pomysłów na zmianę zasad funkcjonowania publicznych szpitali było już wiele.
- Przekształcanie szpitali w niepubliczne samorządowe zakłady - spółki prawa handlowego to sposób prywatyzacji akceptowany politycznie nawet przez największych socjalistów. Wśród samorządowców cieszy się zainteresowaniem. Jednak brakuje poparcia ze strony rządu - podkreśla dr Kozierkiewicz. Dla Ministerstwa Zdrowia problem nie istnieje, choć np. wiceminister Jarosław Pinkas prywatyzację - "rozsądną" - osobiście popiera, a przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego wydaje mu się jedną z lepszych propozycji.
- Trzeba poddać to debacie publicznej, pokazać te sprywatyzowane już szpitale i może pójść tą drogą. Jest już bardzo dużo dobrych przykładów. Ale czy wszystko musi robić rząd? - powiedział nam minister Pinkas.
Resort w ogóle nie zajmuje się więc, przynajmniej na razie, przekształceniami szpitali.
- Brakuje woli zmian i słowa zachęty, choćby stwierdzenia ministra zdrowia, że w takiej prywatyzacji nie ma nic złego. Wiele biedniejszych samorządów chętnie sprywatyzowałoby szpital, ale się boją, bo jak 100 czy 200 ludzi w gminie traci pracę, władza traci popularność - podkreśla Adam Kozierkiewicz. Ten sam mechanizm wydaje się jedynym wyjaśnieniem postępowania kolejnych rządów w naszym kraju.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto