Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Siostry Szydłowskie: Dzięki "The Voice Senior" uwierzyłyśmy w siebie

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Siostry Szydłowskie wygrały pierwszą edycję programu „The Voice Senior”. Teraz ukazuje się ich pierwsza płyta. Z tej okazji rozmawialiśmy z jedną z nich – Jolantą.

Marzenia można spełniać w każdym wieku?
Oczywiście, że tak. W naszym przypadku przerosło to wszelkie oczekiwania. Każde kolejne wydarzenie, które jest konsekwencją udziału w „The Voice Senior”, jest dla nas jak gwiazdka z nieba. A album zatytułowany po prostu "Siostry Szydłowskie", to namacalny dowód, że marzenia spełniają się niezależnie od wieku! Zwłaszcza, że znalazło się tu osiem utworów, które mają ważny dla nas trzech, wspólny, kobiecy mianownik. Oprócz znanych już "Sing, Sing, Sing", "Winter Wonderland", czy „Kwiatu jednej nocy”, które śpiewałyśmy w programie, jest tu choćby moja ulubiona piosenka z repertuaru Dolly Parton - "Jolene".

Nagrywanie piosenek w studiu okazało się trudniejsze niż występy na scenie?
Ja akurat mam doświadczenie w pracy w studiu. Niedługie, ale intensywne. I właśnie nagrywanie piosenek sprawiało mi największą przyjemność. Kiedyś to była żmudna praca, ale bardzo satysfakcjonująca. Teraz się zmieniło, bo technika poszła naprzód. Ale satysfakcja z tego, że z minuty na minuty powstaje coś z niczego, jest taka sama.

Dwie z pań mieszkają w Łodzi, a jedna – w Lublinie. Logistyka nie była problemem przy pracy nad płytą?
Wszystko wymaga poświęceń. Krysia przyjeżdżała do Łodzi i mieszkała u mnie. Spotykałyśmy się codziennie i ćwiczyłyśmy kolejne piosenki. Sąsiedzi nie pukali w ścianę – myślę więc, że im się podobało. Nagrania wymagały dobrego przygotowania. Co prawda w studiu wychodziły drobne niedoróbki, ale można to było poprawić. Ja miałam trochę więcej pracy, bo starałam się ułożyć głosowo te piosenki. To jednak nie był problem, bo to ogromna frajda.

Wokalne harmonie są największą ozdobą płyty. Trudno ułożyć głosy, by tak imponująco zabrzmiały?
Głosy spokrewnionych osób mają podobną barwę. Kiedy odsłuchiwaliśmy nagrania, nie miałam pewności, czy to ja śpiewam czy któraś z moich sióstr. Dzięki temu trochę łatwiej było mi układać te harmonie. Mam za sobą występy w grupie wokalnej – dlatego słyszę harmonicznie. Oczywiście co innego zagrać akord na pianinie, a co innego – zaśpiewać go. Ale nam się jakoś udało.

Śpiewacie panie na płycie na swingową modłę. Taki styl jest paniom najbliższy?
Wychowałyśmy się na takiej muzyce. Zainspirowały nas siostry Andrews. Za ich czasów swing królował w muzyce. Spróbowałyśmy – i okazało się, że nasze głosy też dobrze brzmią w tego rodzaju utworach.

Czym kierowałyście się, dobierając piosenki na płytę?
Głównie sięgnęłyśmy po utwory, które wykonałyśmy w "The Voice Senior". Z tego nas ludzie kojarzą i pamiętają. To było więc naturalne. Reszta to też piosenki znane i lubiane. To wszystko covery – a jak mówi klasyk, ludziom najbardziej podobają się piosenki, które już znają. To był oczywiście jakiś consensus: dobrałyśmy takie utwory, które pasowały i nam, i producentowi.

-Chciałybyście panie kiedyś śpiewać własny repertuar?
Oczywiście. Każdy wokalista pragnie mieć taki repertuar. Cóż: apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedyś nie myślałyśmy o własnej płycie, a dzisiaj już ją mamy. Może podobnie będzie ze swoim repertuarem.

Zdarzały się między paniami jakieś konflikty podczas pracy nad płytą?
Pewnie, że każda z nas ma swoje zdanie. Siostry były jednak na tyle "rozsądne", że zdały się na mnie. Moja najstarsza siostra mówi, że kiedy zdaje się na tę najmłodszą, to dobrze na tym wychodzi. (śmiech) Tak było i tym razem. Siostry mi zaufały, wielkie nazwiska chwaliły to, co robiłam, więc zgrzytów nie było. Aczkolwiek jak w każdym rodzeństwie, zdarzały się kłótnie. Miały one jednak konstruktywny charakter. Czasem ta dyskusja trwała krócej, a czasami dłużej. Zawsze jednak dochodziłyśmy do porozumienia.

Zadedykowałyście panie tę płytę mamie. Dlaczego?
Mama to serce naszej rodziny. Ona od dawna marzyła, abyśmy śpiewały razem. Zaczynałyśmy już za najmłodszych lat, popisując się swoim śpiewem u cioci na imieninach. To bardzo cieszyło mamę i tatę. Nasza mama sama pięknie śpiewała i przekazała nam miłość do muzyki. Wierzymy, że patrzy teraz na nas z nieba i kibicuje nam w tych wokalnych poczynaniach. Może ma tam „chody” i to ona załatwiła nam zwycięstwo w "The Voice Senior"?

Jak to się stało, że zdecydowałyście się panie wziąć udział w tym programie?
To była zmowa córek Krysi i Eli. Ponieważ internet nie ma dla nich tajemnic, odszukały gdzieś informację, że startują precastingi do "The Voice Senior". I zdecydowały, że koniecznie muszą pojechać. Ja jednak nie chciałam. Wybrały się więc tylko we dwie – i wzbudziły sobą zainteresowanie organizatorów. Powiedziały jednak, że jest jeszcze jedna siostra. Wtedy organizatorzy zaczęli naciskać na nasz wspólny występ. "Mowy nie ma. Ja już mam życie poukładane. Nigdzie z wami nie pojadę" – zaprotestowałam.

Dlaczego pani miała takie opory?
Kiedyś śpiewałam w grupie wokalnej i wiem, że potrzeba dużo ciężkiej pracy, by zharmonizować głosy. Tymczasem my miałyśmy dosłownie kilkanaście dni, by przygotować jakąś piosenkę. Moim zdaniem to było nierealne. "Mamy jechać po to, by się ośmieszyć?" – mówiłam. Siostry przeciągnęły jednak na swoją stronę mojego męża i synów. Tym samym postawiły mnie pod ścianą – więc wreszcie powiedziałam: "Dobrze. Zrobię to dla was". No i wzięłyśmy się do roboty. Powiem panu szczerze, że zadecydowała zwykła ludzka zazdrość. Pomyślałam sobie bowiem w pewnym momencie: "Co będzie, jak one pojadą we dwie i odniosą sukces? Ja będę sama siedziała w fotelu i patrzyła na to?" (śmiech) To mnie przekonało.

Wcześniej miałyście panie okazję gdzieś razem występować?
Zaczęłyśmy występować razem w 1973 roku. Ale Krysia szybko zdecydowała, że wybierze inną drogę. Nauczyciel, który kształcił nasz śpiew, stwierdził że ona ma świetny głos, by zająć się operą i operetką. I tak się też stało: Krysia zdała do Akademii Muzycznej. Była więc profesjonalistką i nie mogła z nami śpiewać razem. Ja z Elą śpiewałam jeszcze przez jakiś czas amatorsko na scenach festiwali w Kołobrzegu i Zielonej Górze. To trwało kilka lat – a potem zajęłyśmy się czymś innym. Dlatego początkowo nie wierzyłam, że uda nam się wrócić do wspólnego śpiewania. Niby nie zapomina się tego, jak jazdy na rowerze, ale po kilkunastu latach przerwy, nie jedzie się przecież od razu na Tour De France, tylko blisko domu. (śmiech)

Jak się panie poczuły, kiedy po tak długim czasie znowu zaśpiewałyście razem?
To była tak wielka przyjemność, że od razu zaczęłyśmy się zastanawiać jak to jest możliwe, że wcześniej tego nie zrobiłyśmy. Zadanie, jakie postawiono przed nami, było jednak bardzo trudne. „Kwiat jednej nocy” Alibabek to majstersztyk na siedem głosów – a my musiałyśmy skompilować te głosy do trzech. Tymczasem po takiej przerwie trema była ogromna. Do tego oczywiście dochodziła odpowiedzialność za siebie i za siostry. Nasz występ na przesłuchaniach w ciemno nie był najlepszy – przynajmniej w moim odczuciu. Ale na szczęście się udało.

Długo przygotowywałyście się do tego występu?
Trzy tygodnie. Śpiewałyśmy dzień w dzień.

Musiałyście zrezygnować z codziennych zajęć?
Moje siostry są na emeryturze i nie musiały się skupiać na niczym innym, tylko na śpiewaniu. Ja natomiast prowadzę bufet na Wydziale Elektroniki, Elektrotechniki, Informatyki i Automatyki na Politechnice Łódzkiej. Dlatego po ośmiu godzinach pracy biegłam do domu, żeby ćwiczyć z siostrami. Całe szczęście akurat zaczęły się wakacje i miałam wolne od pracy zawodowej.

Jak mąż i dzieci reagowały na pomysł pani występu w telewizji?
Mąż najpierw był niechętny. On też jest muzykiem – ma więc pojęcie jakie są oczekiwania od wykonawców. Nic w tym dziwnego: w naszym wieku człowiek sobie myśli: "Ja już wszystko zrobiłem. Dzieci są odchowane. Nie mam się więc czym już przejmować". A tu tymczasem okazuje się, że nie wszystko się kończy, kiedy człowiekowi stuka sześćdziesiątka. Kiedy przyszły pierwsze sukcesy, zrobił się wokół nas szum, mąż zaczął więc być ze mnie dumny. Najbardziej byłam zaskoczona, że moi synowie mnie wsparli. To młode chłopaki, mają zupełnie inne spojrzenie. A tu dostałam od nich pełne wsparcie. Mało tego: również ich koledzy nam kibicowali. Najbardziej jednak obawiałam się reakcji studentów z Politechniki. Już widziałam oczami wyobraźni memy na swój temat. A tu okazało się, że wstawili nasze zdjęcie na swojego Facebooka i namawiali do głosowania na nas. Z kolei wykładowcy śmiali się, że jestem większą gwiazdą na wydziale niż oni. Podobnie zresztą moja siostra Ela, która była nauczycielką – też dostała duże wparcie od swoich uczniów.

Jakie wrażenie zrobiło na paniach takie wielkie telewizyjne show, oglądane od środka?
Logistycznie wszystko było zorganizowane naprawdę w punkt. Do tego przy produkcji pracowali wspaniali ludzie, którzy bardzo nas wspierali. To było potrzebne, bo w programie brali udział seniorzy – czyli ludzie, którzy uważają, że w ich wieku już się im nic od życia nie należy. Dzięki temu show uwierzyłyśmy w siebie – że jesteśmy w takim miejscu swego życia, iż możemy jeszcze coś fajnego zrobić i pokazać.

"The Voice Senior" oglądało średnio 3 miliony widzów. Wiedziałyście panie, że jest takie zainteresowanie?
Dochodziły do nas takie słuchy. To zapierało dech w piersiach. Nakręcałyśmy się z odcinka na odcinek i starałyśmy się, żeby wszystko było jeszcze lepsze.

Macie panie jakiś sposób na tremę?
Nie ma takiego sposobu. Podstawą jest wyrównanie oddechu. To daje wewnętrzne uspokojenie. Na planie programu była nawet pani psycholog – i ona nam bardzo pomogła. Zwłaszcza w finałowych odcinkach, kiedy emocje sięgały zenitu. Oczywiście nie uniknęłyśmy problemów. Ja w finale trochę zachrypłam – i nie wiem, czy to było przeziębienie, czy efekt stresu. Robiłam jednak wszystko, aby nie było tego słychać.

To właśnie finał był dla pań najtrudniejszy?
Raczej przesłuchania w ciemno. To był pierwszy krok w programie. Nie wiedziałyśmy co nas dalej czeka. Brałyśmy przecież udział w pierwszej edycji "The Voice Senior". Miałyśmy oczywiście jakieś wyobrażenia ukształtowane na podstawie oglądania innych programów tego typu, ale co innego oglądać coś z fotela w domu, a co innego uczestniczyć w takim show. Tutaj trzeba było wyjść na scenę, spojrzeć w kamery, dobrze zaśpiewać, zmierzyć się z oceną. Jurorzy w "The Voice Senior" są bardzo łaskawi, ale zawsze jest tam jakaś krytyka, która może podciąć skrzydła.

Mocno odczuwały panie rywalizację z pozostałymi uczestnikami?
Na pewno każdy z uczestników po cichu liczył na sukces. W końcu to był konkurs, który miał na celu wyłonienie najlepszego. Organizatorzy potrafili jednak stworzyć fajny klimat zabawy i przygody, dzięki czemu nie odczuwało się jakichś negatywnych emocji. Poza tym myślę, że w "The Voice Senior" jest trochę mniejsze parcie na szkło, niż w innych tego typu programach, ze względu na wiek uczestników. Było więc w miarę spokojnie.

Dlaczego wybrałyście na trenerkę Urszulę Dudziak?
To wyjątkowa osoba. Ona ma taką energię, że liczyłyśmy, iż obdzieli nas nią w dwójnasób. I rzeczywiście tak było – Urszula bardzo nas pobudziła. Alicja Majewska też jest wspaniałą osobą, ale bardziej spokojną i stonowaną. A nam potrzeba było afirmacji, która pozwoli nam uwierzyć w siebie. Ona ciągle nam powtarzała: "Dziewczyny, jesteście wielką inspiracją dla wszystkich w waszym wieku. Mało tego: pokazujecie młodym ludziom, że nie tylko im się wszystko należy". Nie mogło się więc nam nie udać.

A od strony wokalnej?
Na pierwsze spotkanie z Urszulą przyjechałyśmy bardzo dobrze przygotowane. Ja sobie po prostu nie wyobrażałam, że możemy mieć coś niedopięte. Dlatego, kiedy zaśpiewałyśmy swój utwór, Urszula powiedziała: "Ja nie mam tutaj nic do powiedzenia". (śmiech) Tak naprawdę jednak potem dała nam wiele cennych wskazówek. Pokazywała swoje sposoby na śpiewanie, ale też na utrzymanie spokoju i równowagi ducha przed występem.

Jak świętowałyście panie zwycięstwo?
Byłyśmy w kompletnym szoku. Naprawdę o tym nie marzyłyśmy. Już sam fakt, że wstałyśmy z kanap i zaczęłyśmy coś robić, wiele dla nas znaczył. Zwycięstwo było wspaniałym zwieńczeniem ciężkiej pracy, jaką włożyliśmy w każdy występ w programie. Dlatego po finale był szampan – ale bez jakiegoś wielkiego szaleństwa.

Nagroda już się rozeszła?
Pieniądze mają do siebie to, że są i ich nie ma. (śmiech) Tak naprawdę bardzo mi się one przydały: w marcu wybuchła pandemia i dowiedziałam się, że mój bufet zostaje zamknięty. Wygrana trochę mi uratowała życie. Pandemia spowodowała też, że odsuwa się w czasie druga nagroda – wycieczka marzeń na Bali. Biuro turystyczne Albatros Travel jest jednak na tyle wyrozumiałe, że ciągle przekłada nam ten wyjazd.

Pandemia przyhamowała też trochę pań karierę?
Zdążyłyśmy przed jej wybuchem zaśpiewać na "Sylwestrze marzeń" w Zakopanem i dać kilkanaście koncertów. A potem koniec. Mogłyśmy jedynie pokazywać się w internecie. Nie straciłyśmy jednak tego czasu. Pandemia stworzyła nam okazję, by na spokojnie przygotować materiał na płytę i nagrać go. Działałyśmy więc cały czas – tylko bez udziału publiczności.

Jak pani wspomina te koncerty, które się odbyły?
Najbardziej zaskakujący był występ w Zakopanem. Scena ogromna, wielka widownia, przed estradą i przed telewizorami. Przyjechałyśmy tam niemal prosto z finału "The Voice Senior". Inni wykonawcy, którzy występowali na tym sylwestrze, przyjęli nas bardzo serdecznie i gorąco nam gratulowali zwycięstwa. Było więc miło.

Miała pani okazję poznać polską estradę w latach 70. i 80. Bardzo różniła się od tej obecnej?
Kiedyś mniejsze znaczenie miała technika. Dawniej trzeba było podczas nagrań zaśpiewać całą piosenkę od początku do końca. Dzisiaj komputery sprawiają, że wystarczy jeden refren, a potem się go przenosi na zasadzie "kopiuj-wklej". Dlatego kiedyś wymagało się od wykonawcy warsztatu z prawdziwego zdarzenia. Żeby cokolwiek zarobić, trzeba było się najeździć po Polsce i zagrać dużo koncertów. Również tzw. "chałtury" – czyli imprezy "z okazji" i "ku czci". Poziom wykonawczy był jednak zawsze taki sam, na każdym koncercie dawaliśmy z siebie wszystko.

Wspomniała pani o występach w Kołobrzegu i Zielonej Górze. Co to było?
Śpiewałam w zespole wokalnym Primo Voto, który towarzyszył gwiazdom piosenki podczas ich występów na scenie. To była ciężka harówka. Gwiazda wpadała tylko na chwilę, śpiewała piosenkę – i szła na plażę, żeby się opalać. A my śpiewaliśmy od rana do wieczora. Satysfakcja była jednak ogromna, bo występowaliśmy z największymi – Violettą Villas, Mieczysławem Foggiem, Jackiem Lechem, czy Krzysztofem Krawczykiem. I oglądała nas cała Polska – bo były tylko dwa programy w telewizji. (śmiech)

Nie chciała pani rozpocząć solowej kariery wokalnej?
W 1989 roku wszystko zdominowała polityka. Estrada wtedy padła. A zegar biologiczny tykał. Chciałam mieć dzieci i rodzinę. I na tym się skupiłam. Przez pewien czas jeszcze śpiewałam, ale kiedy miałam już dwójkę dzieci, nie potrafiłam sobie wyobrazić, że je zostawiam w domu i jadę na kilka tygodni na koncerty. Czułam, że byłabym złą matką. Dlatego odłożyłam karierę na bok.

Synowie nie przejęli pani miłości do muzyki?
- Ponieważ szybko odczytałam umiejętności obu, zapisałam ich do szkoły muzycznej. Starszy syn robił furorę – śpiewał od małego, grał na fortepianie, wygrywał konkursy i rokował wielkie nadzieje. Ale kiedy podrósł, choć skończył dwustopniową szkołę muzyczną, śpiewanie i granie pozostawił w sferze hobby. Ja zrobiłam co mogłam – reszta była w ich rękach. Kto wie: może podobnie jak mama spróbują wrócić do muzyki, kiedy będą na emeryturze? Mam nadzieję, że wtedy będzie jeszcze "The Voice Senior". (śmiech)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Siostry Szydłowskie: Dzięki "The Voice Senior" uwierzyłyśmy w siebie - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto