Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ryszard Niemiec na barykadach futbolu i nie tylko. Sport uznawał za piękno i dobro [WSPOMNIENIE]

Krzysztof Kawa
Krzysztof Kawa
Ryszard Niemiec zmarł 17 marca 2023 roku w Krakowie
Ryszard Niemiec zmarł 17 marca 2023 roku w Krakowie Wojciech Matusik
Ryszard Niemiec odszedł w wieku 84 lat. We wspomnieniach tych, którzy go poznali, jawi się jako postać charyzmatyczna, pełna pasji, gotowa do podejmowania wielkich wyzwań i potrafiąca zjednywać sobie ludzi.

- Ostatnie posiedzenie kapituły Kalos Kagathos było wyznaczone na piątek 17 marca - opowiada prof. Józef Lipiec z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Dzień wcześniej próbowałem się do Ryśka dodzwonić, żeby dowiedzieć się, czy będzie na tym posiedzeniu. Wtedy już nie odbierał. No a rano powiedziano mi, że zmarł w nocy. Parę godzin później kapituła rozpoczęła obrady i na początku rektor UJ prof. Jacek Popiel poprosił nas o powstanie i minutę ciszy. Byliśmy pierwszymi, którzy uczcili jego pamięć. Było w tym coś symbolicznego, że odszedł właśnie tego dnia, bo przecież Kalos Kagathos to było jego „dziecko”.

Kalos Kagathos (z greckiego dosłownie „piękny i dobry”) to medal przyznawany wybitnym zawodnikom, którzy osiągali sukcesy także poza sportem.

- To był rok 1984, gdy Ryszard Niemiec odbył słynną rozmowę z ówczesnym rektorem UJ prof. Józefem Gierowskim i obaj doszli do wniosku, że trzeba wprowadzić do sportu coś, co by zmieniło jego postrzeganie, a równocześnie dało zawodnikom nadzieję na to, że koniec kariery może być wstępem do czegoś nowego – kontynuuje prof. Józef Lipiec. - Do dzisiaj odbyło się kilkanaście edycji Kalos Kagathos, co parę lat zbiera się kapituła, zawsze z aktualnym rektorem UJ w roli przewodniczącego. Niezmiennie członkami kapituły byliśmy Rysiek i ja, jako prezes Polskiej Akademii Olimpijskiej, która patronuje odznaczeniu. Miałem okazję raz wyłączyć go z prac w kapitule, ale tylko z tego powodu, że postanowiliśmy jemu samemu ten medal przyznać.

Miał rozmach, kompetencje, poczucie humoru

W rzeczy samej - Ryszard Niemiec był znakomitym przykładem sportowca, który osiągnął status zawodnika pierwszoligowego, a za metą stał się postacią nawet jeszcze bardziej znaczącą.

- Zaczął grać w koszykówkę po przeprowadzce rodziny z Bażanówki do Przemyśla – wspomina Janusz Bończak z niewielkiej miejscowości w powiecie sanockim, którego babcia była siostrą Kazimierza Niemca, ojca Ryszarda. - Gdy jeszcze tu mieszkali, ojciec Ryśka powtarzał przy stole, by dolewać mleka Ryśkowi i jego bratu Markowi, bo muszą urosnąć i zostać koszykarzami. I tak się rzeczywiście stało. Marek był graczem Lublinianki, a Ryszard, gdy ich ojca mianowano kierownikiem w Polonii, zawodnikiem przemyskiego klubu. Potem kontynuował karierę w Krakowie.

- Pojawił się w Starcie Stare Miasto i z tą drużyną zdobył mistrzostwo Polski juniorów. Gdy Cracovia w 1957 roku weszła do zrzeszenia Start, nastąpiło połączenie obu klubów i stał się graczem Cracovii – opowiada 93-letni Jerzy Łudzik, były świetny koszykarz „Pasów”. - Ja akurat wtedy skończyłem grać, więc na parkiecie razem nie występowaliśmy, ale zostałem w klubie, wkrótce wszedłem do zarządu sekcji. On z zespołem po roku awansował do I ligi, a gdy Cracovia nie obroniła się przed spadkiem, przeniósł się do Sparty Nowa Huta. Po kilku latach został ściągnięty przez Resovię.

- Wtedy w Rzeszowie był szał na koszykówkę – podkreśla Janusz Bończak. - Jako junior trenowałem piłkę nożną w Resovii, a gdy chciałem pójść na mecz koszykówki, to Ryszard załatwiał mi bilety. Hala mieściła tylko tysiąc widzów, dostać się na trybuny graniczyło z cudem.

- Z Ryśkiem byliśmy kolegami ze studiów, mieszkaliśmy w „Żaczku” w sąsiednich pokojach. On studiował na Wydziale Filozoficzno-Historycznym, nasze losy ciągle się przeplatały – snuje opowieść prof. Józef Lipiec. - Był typem przywódczym, co dla nas, jego kolegów, stało się szczególnie widoczne w studium wojskowym. Miał rozmach, kompetencje, poczucie humoru et cetera. Gdy wybrano mnie na rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie, to Rysiek był jedyną osobą, którą znałem w tym mieście, więc znów często się spotykaliśmy. On tam doszedł do medalu mistrzostw Polski i skończył karierę. Zaczął się zajmować dziennikarstwem (pracował dla „Nowin Rzeszowskich”, „Sztandaru Młodych”, „Trybuny Ludu” - przyp.) i parę lat później został zarekomendowany na naczelnego „Dziennika Polskiego”.

W „Tempie” niczym selekcjoner

- W 1981 roku, gdy na fali demokratycznych przemian zespół redakcyjny „Dziennika” mógł sobie wybrać szefa, delegacja dziennikarzy pojechała do Rzeszowa, by zaproponować mieszkającemu tam wówczas Ryszardowi fotel naczelnego. Był to gest zaufania i wiara, że ten wybór przyniesie redakcji impuls nowej energii, że będzie to lider na miarę wyzwań, jakie stały przed redakcją w tym gorącym czasie - przypomniał na naszych łamach kulisy tego wyboru Leszek Rafalski, były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”, wcześniej czołowy publicysta „Tempa”, gazety sportowej, której Ryszard Niemiec został szefem w 1983 roku.

- Początkowo Rysiek był felietonistą „Tempa”, podobnie zresztą jak ja – wyjaśnia prof. Józef Lipiec. - Jego felietony drukowano w poniedziałki, a moje w czwartki. Konkurowaliśmy w ten sposób, ale ja zawsze miałem przekonanie, że jego teksty są dużo lepsze. Wydrukowałem też raz czy dwa jego reportaże na łamach „Zdania”, którego byłem pierwszym naczelnym. To był kwartalnik Wydawnictwa Literackiego, a następnie Krajowej Agencji Wydawniczej, który po wprowadzeniu stanu wojennego na pewien czas zamknięto.

Jako naczelny Ryszard Niemiec, nagradzany reportażysta i dwukrotny laureat Złotego Pióra, przeprowadził w „Tempie” prawdziwą rewolucję, uczynił z niego pismo ambitne, skrzące się publicystyką, zatrudniające autorów wysokich lotów.

- Poznaliśmy się osobiście 43 lata temu, gdy jako już w całej Polsce znany autor „Startów i falstartów” oraz sławnej „Czarnej listy” zawitał do „Tempa", w którym właśnie zaczynałem pracę – wspomina Ryszard Kołtun, szef „Tempa”, a następnie „Dziennika Polskiego”, od 2021 roku prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. - Gdy został naczelnym, bardzo szybko uczynił z niej najlepszą gazetę sportową w Polsce. Zaprosił na łamy najlepszych felietonistów w kraju, rozkwitła twórczość reporterska i publicystyczna, a w latach 90. na najwyższy poziom wskoczyła informacja. Staliśmy się gazetą kompletną. Często sam wymyślał tematy, ale trafił też na podatny grunt. Zbudował zespół, który miał ogromny potencjał i ambicje, by stać się tytułem opiniotwórczym, najlepszym. Był z nas dumny, czuł się trochę jak selekcjoner, który ma drużynę gotową do zdobycia mistrzostwa świata. Obruszał się do cna, gdy ktoś, nie doceniając jego i nas, określał nas dziennikarzami sportowymi. Nie uznawał takiego podziału. Mógł iść o każdy zakład, że bez problemu poradzilibyśmy sobie redagując dzienniki regionalne, podczas gdy odwrotna zamiana skończyłaby się klęską…

Tu zasmakował kwaśnego mleka

Ryszard Niemiec osiadł w Krakowie na stałe, tu zamieszkał z rodziną. Ale o miejscu, z którego pochodził, nigdy nie zapomniał.

- Gdy przyjeżdżał, zatrzymywał się w naszym domu, byliśmy przecież rodziną – wspomina Janusz Bończak. - On był trzynaście lat ode mnie starszy, ale jak jeszcze się uczył w „ogólniaku” w Przemyślu, to spędzał u nas wakacje, zabierał mnie na stawy kąpać się, chodziliśmy po lesie. A gdy w trakcie studiów miał wypadek na motorze i uszkodził nogę, to tu dochodził do siebie, wspólnie trenowaliśmy, biegaliśmy.

- U nas zawsze się dobrze czuł – potwierdza Jan Ciepiela, inny z mieszkańców Bażanówki. - Tutaj, jak to na wsi, nie było kawiarni, tylko mała świetlica, i w niej w latach 60. były organizowane spotkania dla mieszkańców. Pamiętam, jak pan Ryszard przyjechał do nas z okazji igrzysk w Tokio. To było wielkie wydarzenie, bo wiedzieliśmy, jaką robi karierę w koszykówce. Wie pan jak to jest, gdy znany człowiek z miasta przyjedzie… A on powtarzał z satysfakcją, że urodził się w Bażanówce, że tu zasmakował kwaśnego mleka. A jak on opowiadał! Ubierał swoje wypowiedzi tak pięknie, artystycznie, one prawdziwie barwne były. Wspominał, jak w piłkę z kolegami tu kopał. Taką prawdziwą, szmacianą, bo przecież innej u nas nie było. Dopiero później pojawił się lepszy sprzęt, właśnie dzięki panu Ryśkowi, bo przywoził nam koszulki, korki, których bogatsze kluby się pozbywały.

- Miłość do piłki w pełni ujawniła się u Ryśka, gdy rodzina przeniosła się do Brzozowa. To jakieś 13 kilometrów stąd, częściowo przez las. I on wtedy, jako nastolatek, ruszał piechotą, żeby pokopać w LKS Orzeł Bażanówka. Jak rozmawialiśmy dwa tygodnie temu, to już słaby był, ale śmiał się, wspominając: Ile to ja się nachodziłem, żeby mecz zagrać! - dodaje Janusz Bończak.

- Kiedyś mieliśmy tu nawet IV ligę, piłka łączyła, dzięki niej ludzie byli blisko ze sobą. Pan Ryszard był z pokolenia, które ceniło i kultywowało te stosunki – podkreśla Wacław Wójcik, sołtys Bażanówki.

- Gdy przyjeżdżał z okazji Wszystkich Świętych, to jak tylko spotkał kogoś w bramie cmentarza, od razu przystawał, zagadywał, gadu, gadu, po chwili się wokół niego grupa zbierała i końca rozmowy nie było widać. To były bardzo miłe spotkania – dodaje Jan Ciepiela.

Przekonanie, że choć sporo od innych wymagał, to zarazem traktował ich z szacunkiem, potwierdzają także ci, z którymi pracował.

- Byłem tym, który już na początku swojej przygody z dziennikarstwem znalazł się pod jego skrzydłami. Zacząłem pisać do „Tempa” jako student i na dzień dobry usłyszałem od niego, żebym sobie dał spokój z nauką, bo to strata czasu. Miałem pisać teksty, a on miał sprawić, że będę dostawał za to zaliczenia. Był jakiś limit materiałów na piątkę, czwórkę itd., no i oczywiście brak zaliczenia, jeśli nic nie napiszę – wspomina Janusz Kozioł, pełnomocnik prezydenta Krakowa ds. rozwoju kultury fizycznej, były naczelny „Krakowskiej”, a wcześniej wieloletni szef działu sportowego w czasach, gdy jej szefem był Ryszard Niemiec. - Uważam, że był dziennikarzem najwyższej klasy. Oczywiście, jak to w pracy, nie zawsze mieliśmy taki sam pogląd na pewne sprawy, ale zawsze były to dyskusje merytoryczne. On oczekiwał argumentów i jeśli je dostawał, to był gotowy przyznać rację. Najważniejszą rzeczą, jaką wspólnie zrobiliśmy, było uruchomienie dodatku „Piłkarz” w latach 90. Sport był wtedy traktowany po macoszemu, ale udało mi się redaktora Niemca do tego pomysłu przekonać, a on z kolei przekonał ludzi z zarządu francuskiego koncernu, który był właścicielem gazety. I tak powstał pierwszy w grupie, a pewnie i w Polsce dodatek sportowy do gazety lokalnej.

Dziennikarzy, którzy dziś mogą szczycić się mianem wychowanków Ryszarda Niemca, jest wielu. Miał talent do wyszukiwania właściwych ludzi, większość z tych, na których postawił, wciąż funkcjonuje w zawodzie. Wśród nich jest także... jego wnuk.

„Zabrałeś na stadion, podsunąłeś pod nos pierwszą gazetę, z pasją opowiadałeś o historii i polityce, pchnąłeś do dziennikarstwa. Byłeś wspaniałym człowiekiem, moim największym autorytetem i kochanym dziadkiem. Dziękuję” – napisał w pożegnalnym tweecie Rafał Miżejewski, były pracownik redakcji „Faktów” RMF FM, obecnie reporter radia ZET.

Zarządzał po arcymistrzowsku

Odejście z „Tempa” w pierwszej połowie lat 90. zbiegło się z zaangażowaniem w rolę działacza. Ryszard Niemiec stanął na czele okręgowego związku piłkarskiego w Krakowie i pełnił tę funkcję przez 28 lat! W tym czasie był kilka razy wybierany do zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Jego zjazdowe wystąpienia zawsze były żywo komentowane, tym bardziej, że niektórym działaczom wysublimowane uwagi mogły pójść w pięty.

I na tym forum ujawniły się jego zdolności przywódcze. Przekonał się o tym Zbigniew Boniek, którego mundialowe popisy na boisku redaktor Niemiec opisywał w barwnych korespondencjach z Meksyku. Wiele lat później doszło do zderzenia w działalności związkowej, po którym „Zibi” zrozumiał, że wojenka z małopolskim „baronem” (tym mianem uszczypliwie ochrzciła prezesów lokalnych związków stołeczna prasa), do niczego mu nie posłuży. Koniec końców zawarli sojusz, który przetrwał lata, choć prezes z Krakowa nie miał skrupułów, by karcić prezesa centrali w swoich felietonach, jeśli uznał, że słowa prawdy przysłużą się sprawie.

Wydaje się, że znacznie bliższe relacje w środowisku, nie tylko z uwagi na sentyment do Podkarpacia, utrzymywał z Grzegorzem Lato, słynnym napastnikiem Stali Mielec, ostatnim przed Bońkiem szefem PZPN.

- To prawda, z Ryśkiem często się spotykaliśmy, zapraszał mnie do Krakowa i gdy tylko mogłem, to do niego zaglądałem, albo toczyliśmy długie rozmowy przy okazji zjazdów w Warszawie - potwierdza król strzelców mistrzostw świata z 1974 roku. - To przecież w dużej mierze jemu zawdzięczam pomysł wystawienia mojej kandydatury w wyborach na prezesa. To były ciężkie czasy, wszedł przepis o ściganiu korupcji, w którą zamieszani byli sędziowie, trwała nagonka na PZPN, były podchody, podsłuchy, do rządzenia związkiem wtrącali się politycy. Ryszard był temu przeciwny, więc debatowali na zarządach, kogo by tu takiego wystawić, kogo nie ruszą i nic na niego nie znajdą. Ryśkowi wyszło, że to mogę być ja, a z jego zdaniem się liczono. Wywodził się ze środowiska koszykarskiego, ale to w futbolu zdziałał najwięcej – kwituje Grzegorz Lato.

Pełnienie przez tyle lat roli prezesa pozostawiło w osobach, z którymi współpracował, trwały ślad.

- W "Tempie" przez kilka lat byłem jego zastępcą, a gdy odszedł do "Gazety Krakowskiej" jego następcą. Nie myślałem nigdy, że historia się powtórzy 20 lat później, gdy siła przyciągania zetknęła nas w Małopolskim Związku Piłki Nożnej, któremu szefował siedem kadencji - snuje opowieść Ryszard Kołtun. - W trakcie tej ostatniej jako wiceprezes chłonąłem od niego, prezesa, wiedzę o futbolu, a przede wszystkim podziwiałem umiejętność zarządzania ludźmi, całym środowiskiem piłkarskim. Robił to po arcymistrzowsku. Wiedział doskonale, jakich użyć argumentów w sporach, jak nikt umiał zjednywać sobie ludzi. Rozmowy z ludźmi go pasjonowały. Naszą współpracę cechowała komplementarność, która dla nas obu była szalenie wygodna i komfortowa. Zawsze mówiłem, że tym naszym duecie on jest ideologiem, a ja technokratą. Mieliśmy do siebie w tym podziale ról absolutne zaufanie.

- Słynął z tego, że potrafił z ludźmi rozmawiać – potwierdza Jerzy Łudzik. - Umiał z wszystkimi nawiązywać kontakt, żył sportem. Został członkiem Rady Seniorów Cracovii, gdy ja byłem jej przewodniczącym, ale przecież utrzymywał też dobre relacje z osobami z Wisły (w latach 90. pełnił funkcję członka Rady TS Wisła – przyp.). Ja to ceniłem, bo sam nie jestem z tych zajadłych kibiców, mam też wielu znajomych, albo wręcz przyjaciół z drugiej strony Błoń. Byłem regularnym czytelnikiem jego felietonów od czasów „Tempa”. Nie zawsze się z ich treścią zgadzałem, ale zawsze podziwiałem wyjątkowy styl. Pisał o wielu dyscyplinach, a jeśli było coś o Cracovii, to wycinałem i wklejałem do kroniki naszego klubu.

- W MZPN-ie przegadaliśmy w gabinecie czy podczas wspólnych wyjazdów setki godzin – uzupełnia Ryszard Kołtun. - Wysłuchałem dziesiątków fantastycznych opowieści - o nim samym, o jego karierze sportowej i trenerskiej, o kulisach różnych decyzji w świecie prasy i mediów, o ludziach sportu, kultury czy polityki, których znał, o wydarzeniach, w których uczestniczył, o wszystkim, czego doświadczył działając w futbolu... Wiele razy namawiałem go, by to wszystko spisał, napisał książkę, jedną, drugą. Odkładał ten plan, bo zawsze było coś ważnego, co działo się tu i teraz. Kochał felietony, twittera, kochał kontakt z ludźmi, lubił się nawet pokłócić, pospierać. Felietony pisał prawie do końca. Był prezesem, ale - jak mi mówił - zawsze jego pierwszą rolą zawodową było bycie redaktorem. To był prawdziwy zaszczyt znać Redaktora Ryszarda Niemca. A jeszcze większy z Nim współpracować.

Chwila, która zdefiniuje nasze pokolenie

Za podsumowanie bogatej kariery musi wystarczyć to, co napisał wcześniej. Powstało pięć książek, w tym ostatnia, wydana w 2010 roku, stanowiąca zbiór felietonów o jakże znamiennym tytule „Na barykadach wojen futbolowych”.

- Miałem okazję na jego prośbę napisać do niej wstęp i tam jest, że tak powiem, zawarta cała moja wiedza oraz sympatia i przyjaźń do niego – mówi prof. Józef Lipiec. - Tak się złożyło, że z pierwszej czwórki, w której maszerowaliśmy podczas przysięgi w kieleckiej Bukówce, gdzie UJ miał swoje studium wojskowe, byliśmy do niedawna jeszcze my dwaj: Rysiek i ja. Teraz zostałem już sam. Bardzo opiekował się swoją Stasią, a ostatecznie przyszło mu odejść pierwszym.

„Za nami trudny czas jego choroby, ale czas, w którym najwięcej gadaliśmy, dokończyliśmy wszystkie rozmowy… To pierwsza najbliższa memu sercu osoba, z którą przyszło mi się pożegnać, więc jemu przypada anielskie nade mną czuwanie. I wiem, że zabiera się do roboty… Tatku, do zobaczenia. Zagramy w kosza, obiecuję… A teraz odpoczywaj. Kocham Cię!” - napisała w poście na Facebooku córka Agata Niemiec.

- Może to mniej lub bardziej świadomie wiedzieliśmy, ale tak naprawdę to sobie uświadomiliśmy w pełni 15 lutego tego roku podczas spotkania byłych dziennikarzy i pracowników dawnego „Tempa”, do jakiego doszło w siedzibie MZPN. Gdy słabym głosem do nas przemówił, zapadła cisza jak makiem zasiał. Chłonęliśmy każde słowo, jakby przeczuwając, że to wyjątkowa chwila, która już się nigdy nie powtórzy. Chwila, która zdefiniuje nasze pokolenie. Nawet zmęczony okrutną chorobą nie przestał być oratorem, jak za najlepszych czasów szukał niezrównanych metafor, posługiwał się wyszukanym językiem. Zrozumieliśmy, że jest naszą legendą, że wszyscy wychowaliśmy się na wartościach, jakie wynieśliśmy ze wspólnej pracy w „Dzienniku Polskim”, „Gazecie Krakowskiej” i „Tempie” - puentuje Ryszard Kołtun.

Krzysztof Kawa

Tekst w wersji drukowanej ukaże się w magazynie "Dziennika Polskiego" i "Gazety Krakowskiej" w piątek 24 marca 2023 r.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto