Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rok po lawinie

HAK
Fot. Halina KRACZYŃSKA
Fot. Halina KRACZYŃSKA
- Byliśmy już prawie pod szczytem i nagle poczuliśmy wstrząs, jakby trzęsienie ziemi i takie huknięcie straszne! Góry się poruszyły i zaczęliśmy spadać. Usłyszałam jeszcze gdzieś obok mnie krzyk mojej koleżanki...

- Byliśmy już prawie pod szczytem i nagle poczuliśmy wstrząs, jakby trzęsienie ziemi i takie huknięcie straszne! Góry się poruszyły i zaczęliśmy spadać. Usłyszałam jeszcze gdzieś obok mnie krzyk mojej koleżanki... - opowiadała rok temu w zakopiańskim szpitalu, gdzie trafiła ze złamaną ręką, 16-letnia Luiza. Była jedyną osobą, która się uratowała. W lawinie, która zeszła 28 stycznia ubiegłego roku spod ściany Rysów, śmierć pod zwałami ponad pół miliona ton śniegu poniosło siedmiu licealistów z Tych i ich opiekun. Był to najbardziej tragiczny wypadek lawinowy w Tatrach Polskich.

Z I Liceum Ogólnokształcącego w Tychach przyjechało na ferie w Tatry prawie 30 osób. Podzielili się na dwie grupy. 28 stycznia pod Rysy wspinało się z opiekunem i wychowawcą 11 młodych ludzi w wieku od 16 do 21 lat. Wszyscy byli bardzo dobrze wyposażeni, mieli niezłą kondycję. Należeli do kółka wysokogórskiego. To nie była ich pierwsza wyprawa w góry. Niestety, w górach zaczęła się odwilż. Pierwsza 4-osobowa grupa była niemal na szczycie, gdy usłyszeli głuchy pomruk.

- Lawina zeszła spod ściany Rysów - mówi ratownik Mieczysław Kołodziejczyk, biorący udział wraz ze swoim psem w poszukiwaniach. - Była ogromna. Zjechał cały kocioł!

Pół miliona ton lawiny

Oberwanie śniegu nastąpiło na tzw. Rysie, na wysokości 2300 metrów. Licealiści przelecieli ze śniegiem aż 1300 m. Śnieg zszedł z powierzchni ponad 7 hektarów. Obszar, w którym działali ratownicy, rozciągał się na 2,5 hektarach. Prawie hektar lawiniska znajduje się pod wodą.

Grupka, która była najwyżej, nie ucierpiała. Pozostałe 9 osób poleciało ze śniegiem. Po 20 minutach od powiadomienia ratownicy z psami byli na lawinisku. Odkopali Luizę i dwóch chłopaków: jeden nie żył, drugiego po reanimacji, odwieziono do szpitala w Zakopanem, gdzie przeszedł skomplikowaną operację. Po 2 miesiącach nie odzyskawszy przytomności zmarł. Mimo 2-dniowej akcji nie udało się odnaleźć ciał. Ratownicy przypuszczali, że pozostali wraz ze śniegiem wpadli do Czarnego Stawu. Ogromna lawina bowiem z silny impetem wpadła do stawu i przebiła warstwę lodu na odcinku 100 metrów. Poszukiwania ciał trwały prawie pół roku. Ostatnie wydobyto ze stawu dopiero w połowie czerwca.

Jesteśmy z naszymi dziećmi

- Nigdy nie zapomnę tych wszystkich dni, gdy 28 każdego miesiąca, byliśmy nad Czarnym Stawem, nigdy nie zapomnę twarzy Jędrusia, jednego z ratowników, gdy nas prowadził na lawinisko i gdy dyskretnie oglądał się na nas, czy jesteśmy w stanie wejść nad Czarny Staw - mówił ojciec jednego z licealistów, gdy na początku lipca delegacja z Tych przyjechała podziękować ratownikom TOPR.

Rodzice byli też nad Czarnym Stawem na święta Wielkiej Nocy, latem wraz z naczelnikiem TOPR, Janem Krzysztofem weszli na Rysy, bo obiecali sobie i swoim dzieciom, które tam nie weszły, że zdobędą szczyt. Byli i wczoraj nad Czarnym Stawem w rocznicę tragedii, by się pomodlić i zapalić znicze.

W Tychach natomiast odprawiono w intencji ofiar lawiny mszę świętą, a po mszy w budynku I Liceum Ogólnokształącego im. L. Kruczkowskiego odsłonięto tablicę upamiętniającą tragiczne wydarzenia sprzed roku. Na tablicy widnieje napis:

...Daj nam wiarę w mrok i świt

daj hart tatrzańskich skał."

St. Bugajski

Pamięci ofiar lawiny 28.01.2003 r.

Przemek Kwiecień

Szymon Lenartowicz

Andrzej Matyśkiewicz

Łukasz Matyśkiewicz

Justyna Narloch

Ewa Pacanowska

Artur Rygulski

Tomasz Zbiegień

Społeczność I LO

28.01.2004 r

Jan Krzysztof, naczelnik TOPR

Dla nas wszystkich była to specyficzna akcja, która wymagała od nas wykorzystania wszystkich naszych sił, umiejętności, doświadczenia. Użyliśmy wszystkiego, czego można było użyć. Żałujemy tylko, że do wydobycia ciał... Postanowiliśmy też - wbrew zaleceniom - że rodzice będą obserwować akcję i na bieżąco będą informowani. Niczego nie ukrywaliśmy przed nimi. I dla mnie osobiście było to szczególne doświadczenie. Przypadł mi w udziale przykry obowiązek poinformowania rodziców, gdy dotarli w dzień tragedii do Zakopanego, że tak naprawdę już teraz szukamy ciał. Odbyłem z rodzicami wiele rozmów, wiele razy spotykaliśmy się. Zresztą ten kontakt jest do dziś. Wczoraj nawet był u mnie ojciec, który w lawinie stracił dwóch synów.

Mieczysław Kołodziejczyk, ratownik TOPR

Byłem na lawinisku ze swoim psem i w pierwszy, i w drugi dzień poszukiwań. Lawina była olbrzymia, wysypała się na znaczną część Stawu, tak że musieliśmy brodzić w lodowatej wodzie, by dostać się na lawinisko, przy tym pogoda fatalna, zadymka, widoczność żadna. I wszystko wskazywało na to, że szukamy ciał i że ich szybko nie znajdziemy. Baliśmy się trochę tego, że rodzice zostali wpuszczeni na teren poszukiwań. Rozumieliśmy ich rozpacz i ból, ale czasem to doprowadza do nachalności. Co nie pomaga nam w pracy. Jednak rodzice zostali przygotowani przez psychologów i nie byli natrętni, ani nie przeszkadzali.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto