Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Robert J. Szmidt: W "Otchłani" nie czaruję czytelnika, tylko walę obuchem między oczy [rozmowa NaM]

Michał Potocki
Michał Potocki
26 sierpnia premierowo ukazała się "Otchłań" Roberta J. Szmidta. Pisarz zdradza, jak wpasował powieść w postapokaliptyczne uniwersum Metro 2033 i dlaczego zrzucił na Wrocław bombę atomową.

Ledwie ucichły echa premiery "Szczurów Wrocławia", gdzie plaga zombie opanowała stolicę Dolnego Śląska, a Robert J. Szmidt ponownie zaserwował Wrocławiowi literacką apokalipsę. Tym razem napisał powieść osadzoną w postapokaliptycznym uniwersum Metro 2033, któremu początek dały książki Dmitrija Glukhovskiego.

Głównym bohaterem "Otchłani" jest Nauczyciel, jeden z tzw. Pamiętających, czyli ludzi, którzy dobrze zapamiętali świat sprzed nuklearnej wojny. Po kataklizmie wrocławianie skryli się w sieci miejskich kanałów i bunkrów. Dwadzieścia lat później w mniejszych i większych enklawach oraz państewkach żyje ich tu kilkadziesiąt tysięcy. Nauczyciel z niepełnosprawnym synem musi opuścić społeczność z okolic ul. Piastowskiej i Nowowiejskiej, a za cel wędrówki obiera Sky Tower, gdzie liczy na lepsze warunki życiowe.

Czytaj też:

Zapowiadał Pan na ostatnim Pyrkonie, że ta książka to rewolucja w uniwersum Metro 2033. Czytając „Otchłań”, niczego takiego nie zauważyłem.

To jeszcze nie koniec mojej przygody z podziemnym, postapokaliptycznym Wrocławiem, więc nie bądźmy aż tak kategoryczni. Poza tym, jeśli spojrzy Pan na pierwsze oceny czytelników, zauważy Pan, że nie jest to książka wpisująca się w utarte schematy. Realia musiały być zaczerpnięte z uniwersum, ale całą resztę archetypów przepracowałem. Postawiłem na brutalność świata i zwroty akcji. Mamy też zupełnie inne środowisko, choć zarazem kojarzące się z tunelami metra, których, dodajmy, nie zabraknie w ewentualnej kontynuacji tej opowieści.

Ile powieści z uniwersum Pan czytał?

Sięgnąłem po cztery: przeczytałem uważnie obie części napisane przez Dmitrija Glukhovskiego, przekartkowałem też jedną z powieści Diakowa i podczytałem fragmenty Avoledo. Dość szybko doszedłem jednak do wniosku, że muszę skupić się na „Metro 2033” i „Metro 2034”, ponieważ to są oryginalne opowieści, zawierające wszystko, czego mi trzeba. Skoro moja książka miała zawierać odniesienia do przedstawionego świata, to tylko do oryginalnego, nie odwzorowywanego i przetwarzanego przez innych autorów. Grałem też w oba komputerowe „Metra” – od nich tak naprawdę zacząłem przygodę z uniwersum. Przyznam też, że miałem okazję zerknąć na „Metro 2035” – każdy, kto sięgnie niedługo po tę książkę, zauważy, że w „Otchłani” jest nawiązanie do tego właśnie tytułu.


W trylogii Diakowa mamy Tarana, który przysposabia młodego Gleba na swojego syna i uczy go, jak przeżyć w postapokaliptycznym świecie. Nieco przypomina to Nauczyciela i Niemotę „Otchłani”. W „Metro 2034” mamy za to komandosa Huntera ze staruszkiem Homerem i nastoletnią Saszą. To jak para tułaczy i Iskra z Pana powieści.

Proszę zauważyć, że w tamtych książkach to młodsi bohaterowie są na pierwszym planie – takie przynajmniej odniosłem wrażenie po przeczytaniu fragmentów książek i opinii czytelników o nich. U mnie jest odwrotnie. Starałem się też pokazać zdemoralizowany świat, nie taki ugrzeczniony, jaki kreowali moi poprzednicy. W świecie po apokalipsie nie będzie czasu na odpoczynek, ciepłe kapcie i herbatkę. To jest czysty survival 24 godziny na dobę. Myślę, że pod tym względem „Otchłań” różni się od większości wcześniej wydanych tytułów. Ja nie czaruję czytelnika, tylko walę obuchem między oczy.

Jak to jest pisać powieść na zlecenie?

To nie do końca było pisanie na zlecenie. Zarys tej książki krążył po mojej głowie od dawna. Piętnaście lat temu napisałem „Apokalipsę według Pana Jana”. Książka ta miała już trzy wydania i nadal świetnie się sprzedaje. Czytelnicy męczą mnie też nieustannie, żebym napisał kontynuację. Wzbraniam się przed tym nieodmiennie, ponieważ uważam, że w „Apokalipsie” powiedziałem wszystko, co powinno być powiedziane. Po jednym z kolejnych spotkań, na którym znów wiercono mi dziurę w brzuchu, pomyślałem, że warto stworzyć nową powieść pokazującą postapokaliptyczny Wrocław z zupełnie innej perspektywy. I ten właśnie pomysł, powstający w mojej głowie od kilku lat, połączyłem z realiami – bardzo przecież podobnymi – uniwersum Metro 2033.

Co Pana ograniczało, jeśli chodzi o umowę na książkę?

Wokół tego tematu krąży wiele legend, ale prawda jest prozaiczna. Autorzy muszą przestrzegać tylko kilku reguł. Akcja książki musi rozgrywać się w 2033 roku. Nie można wprowadzać do uniwersum elementów fantasy, takich jak na przykład magia. Poza kilkoma innymi, naprawdę trzeciorzędnymi sprawami pisarze tworzący w uniwersum mają wolną rękę, co chyba widać w wydanych do tej pory książkach. W moim przypadku najistotniejszym ogranicznikiem był termin oddania książki. Dlatego zdecydowałem się na takie pokierowanie akcją, żeby po zamknięciu wszystkich wątków została furtka do kontynuacji, w której może się pojawić wspomniana przez Pana bomba. Ona istnieje, tyka sobie spokojnie i wybuchnie, jeśli „Otchłań” zyska aprobatę czytelników.

Jak się Pan przygotowywał do powieści? Najpierw zrzucił Pan na Rynek stukilotonową bombę, a potem odwiedził kanały?
Dzięki pewnemu symulatorowi komputerowemu mogłem przeprowadzić całą serię takich ataków na centrum Wrocławia, aby uzyskać jak najbardziej realistyczny obraz zniszczeń i stref skażeń. Do kanałów natomiast tylko zajrzałem, ponieważ wstęp tam jest surowo wzbroniony. Przez znajomych skontaktowałem się za to z osobą, która pracuje w MPWiK. Dostałem wgląd do planów kanalizacji, ale poproszono mnie, by to, co napiszę o nich, nie do końca odpowiadało prawdzie. Miejsca opisane w książce istnieją, widziałem je na zdjęciach i filmach, ale nie znajdziecie ich tam, gdzie zostały przeze mnie umieszczone.

Zaglądał Pan też do książek o preppersach. Stąd np. sposób na słone mięso bez soli czy domowej roboty maskę przeciwgazową?

Zaglądałem, ale nie stąd są te pomysły. Tłumaczyłem kiedyś książkę o wikingach, z niej dowiedziałem się, że kiedyś dosmaczano mięso, umieszczając je np. pod derką na końskim grzbiecie. Pokazując tego typu rzeczy, chciałem podkreślić prosty fakt: to, co jest dla nas dzisiaj obrzydliwe, stanie się normą w czasach postapokaliptycznych, a o przeżyciu będą decydowały zupełnie inne umiejętności niż obecnie.

Takich obrzydliwości w powieści nie brakuje.

Nie czarujmy się, taka będzie rzeczywistość. U Glukhovskiego ludzie hodują w metrze świnie i uprawiają pieczarki. Moim zdaniem to niezbyt prawdopodobne, w dodatku świat „Otchłani” to przecież nie wielkie tunele metra, tylko kanały. W takich warunkach ludzie będą żywili się tym, co jest naprawdę dostępne, czyli szczurami i robactwem.

Jest też brutalnie: gwałty, tortury, ludożercy.

A czy dzisiaj jest inaczej? Nie u nas (jeszcze), ale popatrzmy na Somalię, Sudan Południowy czy Bałkany sprzed kilkunastu lat. Ludzie po wojnie zmienią się, to nieuniknione. Starałem się to pokazać również na przykładzie głównego bohatera, który myśli wciąż starymi kategoriami, stara się dystansować od upadku obyczajów, ale staje się nierozerwalną częścią tego systemu: gdy coś zaczyna go irytować, nie namyśla się wiele, tylko łapie za nóż.

Chciał Pan być na okładce? W serii Metro 2033 jest takich przykładów sporo.

W trakcie pracy nad książką, w kwietniu, kręcąc film reklamujący „Szczury Wrocławia”, moją poprzednią powieść, spotkałem człowieka, którego twarz zdobiła „Dzielnicę Obiecaną” Pawła Majki, wtedy też dowiedziałem się, że wielu autorów piszących książki z uniwersum Metra 2033 trafia na okładki swoich książek. Pomyślałem: czemu nie, to może być zabawne doświadczenie. Efekty pracy Ilii zobaczyłem na kilka tygodni przed premierą, kiedy tekst był już złożony w wydawnictwie.

I co, popularność wzrosła?

Chyba tak, zdarza mi się ostatnio, że ktoś zupełnie obcy pozdrawia mnie na ulicy albo w księgarni. To miłe, choć przyznam, że trochę dziwne uczucie. Pisarze, w odróżnieniu od aktorów, są na ogół przezroczyści, niewidzialni i to też jest fajne. Kiedyś spotkałem na zatłoczonym lotnisku Andrzeja Głowackiego, ludzie mijali go obojętnie jak każdego innego pasażera. Gdyby był aktorem, nawet o wiele mniej znanym, nie mógłby czuć się aż tak swobodnie. Z drugiej strony Ilia zrobił ze mnie klasycznego, postapokaliptycznego oblecha, więc to nie do końca ja.

Co Pamiętający ma z Pana oprócz twarzy?

Praktycznie nic. Koncept tej książki powstał na długo przed tym, zanim dowiedziałem się o możliwości wystąpienia na okładce. Nauczyciel był już wtedy pełnokrwistą postacią. To po prostu świetny zabieg marketingowy, który dodatkowo wyróżnił tę powieść.

Lubi Pan puszczać oko do czytelnika w swoich powieściach.

Owszem. Nawet bardzo.

Tutaj oczy mogły Panu zacząć łzawić. Nazewnictwo bohaterów to seria odniesień do dzisiejszej podkultury. Stannis, Vuko, Gollum, Geralt, Jaskier czy Anneke to tylko niektóre z nich.

Niech Pan spojrzy na jakiekolwiek forum internetowe. Niemal wszyscy użytkownicy mają nicki zaczerpnięte z popkultury. Dlaczego miałoby się to zmienić, skoro to właśnie ci ludzie trafiliby do kanałów Wrocławia, gdyby wojna wybuchła w 2013 roku? Uważam, że tutaj zadziała ten sam mechanizm, który mogliśmy zaobserwować podczas drugiej wojny światowej. Wtedy każdy, kto szedł do ruchu oporu, nadawał sobie pseudonim odpowiadający jego ówczesnym zainteresowaniom. Dzisiaj najpopularniejsza jest kultura masowa i to z niej czerpaliby dzisiejsi cichociemni. W postapokaliptycznych kanałach byłoby mnóstwo Wiedźminów, dlatego w wymyślonym przeze mnie świecie istnieją zasady regulujące te sprawy, aby pseudonimy nie mogły się powtarzać w obrębie danej enklawy. Ale to nie wszystko. Tym sposobem oddaję też hołd „Wrześniowi” Tomasza Pacyńskiego, tam bohaterowie też używali pseudonimów zaczerpniętych z powieści Sapkowskiego.

Jest też wątek Pana Jana.

To było właśnie klasyczne mrugnięcie okiem do czytelnika. Pan Jan jest bohaterem „Apokalipsy”. Ta powieść istnieje w rzeczywistości „Otchłani”, więc ktoś, kto ją przeczytał, zapragnął wcielić się w Burmistrza. Takich mrugnięć jest w tej powieści kilka, może ktoś znajdzie w niej nawet Artema? Uważam, że w każdym, nawet bardzo poważnym utworze literackim potrzebne są luźniejsze momenty, które rozładowują nieco napięcie, ponieważ dołowanie czytelnika non stop może prowadzić do zgubnych skutków.

Ile Pańskich apokalips może jeszcze przeżyć Wrocław?

Chyba już niedużo, zafundowałem mojemu miastu dwie wojny nuklearne i dołożyłem inwazję zombie. Ale co za dużo, to niezdrowo. Planuję dalsze zniszczenia, ale już w kontynuacjach zarówno „Szczurów Wrocławia”, jak i „Otchłani”. W pomysłach, nad którymi pracuję, sięgnę po inne rejony świata. Tylko Godzilla mogła niszczyć te same budynki przez kilkadziesiąt lat i nikogo tym nie znudziła.

Czy każda powieść z serii Metro 2033 jest skazana w Polsce na sukces?

Trudno powiedzieć. Jak na razie popularność tego uniwersum zaskakuje nawet mnie, a wiele już widziałem. Trzecie miejsce na ogólnej liście książek Empiku jeszcze przed premierą, tuż za Greyem i czwartym tomem Millenium, to chyba ogromne osiągnięcie, zwłaszcza jak na fantastykę. Spodziewałem się, że „Otchłań” będzie wysoko notowana wśród powieści fantastycznych, ale w klasyfikacji generalnej? Przecież to zupełnie inna liga. Mam nadzieję, że dzięki dobrym wynikom zarówno „Dzielnicy Obiecanej”, jak i „Otchłani” powstanie więcej polskich książek w tym uniwersum. Jak widać, możemy konkurować z Rosjanami nawet na ich własnym polu.

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto