Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pomoc dla Ukrainy. „Nowa nadzieja” na krakowskim Kazimierzu

Wojciech Mucha
Wojciech Mucha
Wolontariusze i dzieci w ośrodku przy Berka Joselewicza
Wolontariusze i dzieci w ośrodku przy Berka Joselewicza Joanna Urbaniec / Polska Press
Piekło wojny, horror ucieczki i widoczna bezradność. To wszystko można usłyszeć i wyczytać między słowami, gdy rozmawia się z uchodźcami, którzy przybywają z napadniętej przez Rosję Ukrainy. - Wiesz, miałem od lat sen, który mnie nie opuszczał. To był koszmar, że żołnierz rosyjskiego Specnazu wybija butem drzwi i wchodzi do mojego domu. Ten koszmar się ziścił – słyszymy od Ukraińców.

Krakowski Kazimierz, wąziutka ulica Berka Joselewicza. Na odcinku od Starowiślnej do torów kolejowych kompletnie zakorkowana. Ktoś wydaje po ukraińsku i polsku komunikaty podjeżdżającym tu non-stop samochodom z pomocą humanitarną dla Ukrainy. Ale ruchem kierować nie sposób. – Jeśli Pan może, proszę napisać, że bardzo prosimy miasto o pomoc w organizacji ruchu – słyszę.

Jesteśmy w „Słowiańskiej Misji w Europie”. To organizacja misyjna, która jest częścią protestanckiego ruchu „Kościół Boży w Polsce Nowa Nadzieja”. Jak czytamy w wydanym w grudniu 2020 r. raporcie „Wieloreligijny Kraków a procesy migracyjne” (UEK) jest to „platforma współpracy zarówno religijnej, jak i społeczno-kulturowej przede wszystkim na rosyjskojęzycznych migrantów”. Dziś jednak mówi się tu tylko o Ukrainie. I to w kliku językach.

Pomoc dla żołnierzy

W środku - gwar. Polski, ukraiński, rosyjski, gruziński, słychać angielski, twarze ludzi z całej Europy i świata. Ci którzy chcą pomagać, i ci, którzy pomocy potrzebują. Towaru pod sufit – od zabawek po żywność i meble. Setki kilogramów ubrań. Kilkadziesiąt osób zaangażowanych w pomoc ledwo radzi sobie z logistyką. – Nie przynoście już maskotek i gier planszowych – śmieje się Sergiusz Tovkes, mieszkający od sześciu lat w Krakowie ukraiński prawnik o polskich korzeniach, którego apel o pomoc znalazłem w serwisie społecznościowym. Wtóruje mu dowodzący tu Artur Bagliuk, także Ukrainiec, na co dzień krakowski biznesmen. Obaj pokazują mi ledwie zauważalną, wiszącą na drzwiach wejściowych kartkę: „Pilnie potrzebujemy pomocy dla żołnierzy, w dowolnej ilości!”- czytam, a lista obejmuje leki, ładowarki, ale także kamizelki kuloodporne i buty taktyczne, krótkofalówki i skarpety. – Jeśli ktoś ma kamerę termowizyjną, też nam bardzo potrzebna – słyszę. Cóż, nie są to wbrew słowom przeklętego Putina rzeczy, które można (szczególnie dziś) „kupić w każdym sklepie”. Czego jeszcze potrzeba? Lista jest długa.

Słowiańska Misja oprócz zbiórki darów zaaranżowała swoje pomieszczenia dla uchodźców. Część parteru zajęły łóżka piętrowe, górne piętra budynku są w błyskawicznym tempie adaptowane na pokoje, kuchnię, łazienki i biuro (prośba o pomoc w wyposażeniu!). Tu piętrzy się kilkanaście materaców, tam trwa podłączanie lodówek, które właśnie ktoś przywiózł. – Nie, nie chcę teraz rozmawiać, przepraszam, muszę odpocząć, dopiero przyjechała, – mówi kobieta w zaawansowanej ciąży z trudem kładąc się do łóżka. Bardziej rozmowne są kilkuletnie szkraby, które baraszkują po podłodze. Ale są też tacy, którzy dzielą się swoimi historiami: - Jedziemy do Niemiec, tam mieszka nasz rodzina, mąż został na Ukrainie – mówi łamiącym się głosem kobieta z małymi dziećmi i przywołuje nas gestem ręki, by coś pokazać: - Zobaczcie – mówi, pokazując fotografię w telefonie, na której widać dłoń, trzymającą niewinnie wyglądający przedmiot. – To amunicja kasetowa, takimi do nas strzelają, a przecież to zabronione przez konwencje międzynarodowe!

To amunicja kasetowa, takimi do nas strzelają, a przecież to zabronione przez konwencje międzynarodowe! - pokazuje zdjęcie na telefonie nasz rozmówc
To amunicja kasetowa, takimi do nas strzelają, a przecież to zabronione przez konwencje międzynarodowe! - pokazuje zdjęcie na telefonie nasz rozmówca.

Istotnie. Wczoraj długo sprawdzałem, co to takiego. Na fotografii jest kasetowa mina przeciwpiechotna PFM-1. Produkcji sowieckiej, oczywiście (poniżej foto poglądowe). Używana była głównie w Afganistanie i Czeczenii. Jest owiana szczególnie złą sławą choćby z tego powodu, że dochodziło do sytuacji, gdy niewielkie, przypominające „motylka” miny były podnoszone przez dzieci, traktowane jako zabawki i wybuchały dopiero po czasie. Dzieciom mojej rozmówczyni szczęśliwie już nic nie grozi.

Kasetowa mina przeciwpiechotna, według nazewnictwa NATO – Blue parrot, czasami nazywana także miną motylkową – butterfly mine) to mina lądowa produkcji
Kasetowa mina przeciwpiechotna, według nazewnictwa NATO – Blue parrot, czasami nazywana także miną motylkową – butterfly mine) to mina lądowa produkcji radzieckiej.

Nic nie grozi już także innej kobiecie, która do Krakowa trafiła z nastoletnią córką. Obie opowiadają jednak o horrorze, jakim była podróż przepełnionym pociągiem z Kijowa do Lwowa i Przemyśla. – Był potężny ścisk, tyle ludzi! Nie działały toalety. O tym, że możemy trafić tu, do „Nowej Nadziei” dowiedziałyśmy się już w pociągu – mówi dziewczyna. - Docelowo chcemy pojechać do Austrii, gdzie mieszkają nasi krewni. Mężczyźni? Zostali w Kijowie.

Koszmar sie ziścił

Rotacja trwa. Z siedziby Misji co chwilę wyjeżdżają kolejne transporty z pomocą humanitarną, krakowianie ustawiają się w kolejce, by donieść kolejny towar. Schronienie może tu znaleźć kilkadziesiąt osób, chętnych niestety na pewno nie braknie.

Wychodzimy zapalić. Sergiusz pyta, czy chcę posłuchać jego historii i zaczyna opowiadać: - Mój brat w był w załodze samolotu wojskowego zestrzelonego przez prorosyjskich terrorystów nad Ługańskiem w 2014 r. Inny nasz krewny, także wojskowy, zginął na posterunku kontrolnym na Donbasie. A mój drugi brat? – dopowiada niepytany - Jest po wojskach specjalnych, dziś łowi kadryrowców po lasach. Mija nas mężczyzna z małą córeczką, która niesie do „Misji” paczkę, być może dla dla swoich rówieśników, a Sergiusz dodaje: – Wiesz, miałem od lat sen, który mnie nie opuszczał. To był koszmar, że żołnierz rosyjskiego Specnazu wybija butem drzwi i wchodzi do mojego domu. Teraz ten koszmar się ziścił. Siostra mojej żony dzwoniła, mieszka pod Kijowem, w Hostomelu, jest pod ostrzałem. Noc spędziła ukrywając się w wannie, tak teraz najbezpieczniej.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pomoc dla Ukrainy. „Nowa nadzieja” na krakowskim Kazimierzu - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto