Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pilnuj kieszonki

Marek Lubaś-Harny
Kiedyś kieszonkowiec był prawdziwym artystą wśród złodziei. Ale to już historia. Dawno poszła w zapomnienie słynna "szkoła lwowska", która po wojnie przeniosła się do Wrocławia.

Kiedyś kieszonkowiec był prawdziwym artystą wśród złodziei. Ale to już historia. Dawno poszła w zapomnienie słynna "szkoła lwowska", która po wojnie przeniosła się do Wrocławia. Jej młodzi "adepci" całymi latami terminowali przy "mistrzach". Najpierw trenowali na manekinach z dzwoneczkami. Jeśli dzwoneczek zadzwonił, uczeń dostawał bęcki. Metoda dawała świetne rezultaty. Kiedy "adept" szedł wreszcie samodzielnie "na robotę", potrafił, jak mówiono, zdjąć klientowi majtki, nie ruszając spodni. Kieszonkowiec miał działać bezszmerowo. Przemoc nie mieściła się w regułach fachu.

Niestety, do kieszonkowców z tamtych lat możemy tylko zatęsknić. Dzisiejsi, kiedy nie uda się po cichu, potrafią ofiarę powalić na ziemię, skopać, a torebkę czy portfel wyrwać na chama.

Okraść biedaka

- Czasy artystów minęły, wszystko parszywieje - mówi Andrzej Kapko, ekspert Instytutu Bezpieczeństwa Publicznego, komentujący dla nas zagrożenia, jakie czyhają na mieszkańców Krakowa. - Młodym nie chce się uczyć, są coraz bardziej skłonni do zwykłego bandytyzmu.
O ile wiadomo, w Krakowie nie ma dotychczas organizacji kieszonkowców. Złodzieje skrzykują się do konkretnej "roboty". Może dlatego u nas jeszcze nie jest tak źle, jak w Warszawie. Właśnie z obrzeży stolicy wywodzą się najgroźniejsze i najbrutalniejsze grupy. Drugi "wiodący" ośrodek tworzą Radom i Kielce. Tamtejsi kieszonkowcy są zorganizowani, rzec można, z dziada pradziada. Na własnym terenie prawie nie działają. W Krakowie często, co dla policji od lat nie jest tajemnicą. W roku 1979, przed pierwszą wizytą Ojca Świętego, na Dworcu Głównym na "pielgrzymów" z Radomia i Kielc czekał już policyjny "komitet powitalny". I oczywiście doczekał się. Dziś złodzieje ze Świętokrzyskiego brutalnością dorównują warszawiakom.

Zresztą, krakowscy indywidualiści też się nie cackają. Tymczasem w powszechnej świadomości kieszonkowcy wciąż uważani są za "lepszych", mniej groźnych złodziei. Zarówno organy ścigania, jak i wymiar sprawiedliwości, traktują ich łagodniej.

- Jeśli złodziej ukradnie mniej niż 250 złotych, praktycznie jest bezkarny - mówi Kapko. - We mnie się wszystko burzy, bo ofiarą kieszonkowców padają z reguły ludzie niezamożni, emerytki, naiwni wieśniacy, nawet kalecy, dla których czasem te 250 złotych to miesiąc życia. Kiedy przewalą biznesmena, który często sam jest niewiele lepszy, serce tak nie boli. Ale okradanie biedaków to wyjątkowe świństwo.

Bądź czujny

W autobusie czy tramwaju nikt nie jest całkiem bezpieczny. Ale najbardziej powinny mieć się na baczności osoby starsze, kobiety, po których widać, że wybrały się na zakupy, osoby obce w mieście, wyglądające na zagubione. Warto zwracać uwagę, co się dokoła nas dzieje.

- Ofiarę najczęściej typuje się już na przystanku - mówi Kapko. - Trzeba wiedzieć, że ekipa nigdy nie stoi kupą. Rozpraszają się w tłumie, pozornie się nie znają. Mają jednak ustalony kod sygnałów, każda grupa inny.

Nie należy więc w takich miejscach przeliczać pieniędzy, demonstrować cennych przedmiotów, ani rozmawiać przez komórkę o szczegółach interesów. Nawet nie wiemy, kiedy możemy zostać namierzeni. Jeśli otrze się o nas podejrzany osobnik, nie chwytajmy się natychmiast za kieszeń. To cenna wskazówka, gdzie trzymamy portfel.

- Złodzieje potrafią nawet kilka godzin czyhać na ofiarę, rokującą bogaty łup. Jeśli zdołają ją otoczyć, jest praktycznie bez szans.

Kieszonkowiec rzadko działa sam. Na ogół w grupie. Grupa składa się z "krawca", który "szyje", czyli okrada ofiarę, "tycera", który go bezpośrednio obstawia i pomocników. Określenie "krawca" bierze się z czasów, kiedy do kieszeni klienta sięgało się dwoma palcami, dużym i wskazującym. Dziś "krawiec" ma z sobą coraz częściej oprawioną w ołów żyletkę, którą przecina ubranie, albo spód torebki, aż wyleci to, na czym mu zależy. A zależy mu głównie na potrfelach i portmonetkach. Kieszonkowiec unika komplikacji, więc nawet cenna biżuteria niezbyt go interesuje. W miarę spokojni mogą też być posiadacze kart płatniczych. Przy próbie ich wykorzystania można łatwo wpaść, więc kieszonkowcy raczej się ich boją. Przynajmniej na razie.

- "Krawiec" natychmiast przekazuje skradziony przedmiot "tycerowi", a ten następnemu z grupy - Andrzej Kapko zdradza tajniki złodziejskiej techniki. - Nawet jeśli ofiara okaże się poniewczasie "elektryczna", złodziej jest już czysty. Regułą jest, że w takich wypadkach złodzieje okradzionego "biorą na huki". Zaczynają wrzeszczeć: Co się pani czepia! Uczciwych ludzi oskarża! Zawsze znajdą się jacyś idioci, którzy ujmą się za złodziejami: Na pewno pani sama zgubiła, a teraz szuka winnego. Na tym polega złodziejska taktyka, żeby ofiara była osamotniona. Gdyby autobus się zjednoczył, portfel szybko znalazłby się gdzieś na podłodze. Może nawet jeszcze z pieniędzmi.

Czego złodziej się boi?

Według naszego eksperta, specjalizacja w złodziejskim fachu zanikła.

- Większość to wielozawodowcy - uważa Kapko. - Dziś kieszonka, jutro rozbój, a pojutrze może zabójstwo. Część kieszonkowców przerzuciła się na pociągi, a to już są bardziej rabunki niż kradzieże. Chodzi dziesięciu bysiorów, mają klamki do otwierania przedziałów, wpuszczają gaz usypiający, potem biorą, co się da. Te zwyczaje przejęli od Ukraińców i innych braci ze Wschodu. Kontakty z tamtejszym podziemiem w ogóle bardzo zbrutalizowały obyczaje naszych przestępców. Nocne pociągi stają się coraz bardziej niebezpieczne. W nocy policja nie ma sił w pogotowiu. Złodzieje o tym wiedzą i działają w dużych grupach, którym dwóch policjantów nie da rady.

Jak więc dojechać do miejsca przeznaczenia z portfelem i całym bagażem?

- Nie spać - radzi Kapko. - To nie jest tak, że pociągi są jakąś dżunglą. Złodzieje na ogół, póki można, nie szukają awantur. Wolą łatwe ofiary. Oświetlony przedział, w którym podróżuje kilka osób, na pewno ominą. Najgorzej jest obudzić się w chwili, kiedy nas okradają. Wtedy można oberwać.

Na szczęście, krakowski Dworzec Główny, od kiedy zainstalowano tu kamery, a do każdego pociągu wychodzi dwóch policjantów, zrobił się stosunkowo bezpieczny. Nie powinno to uśpić czujności podróżujących do stolicy. Na Warszawie Centralnej nawet kamery nie pomogły.
Musimy się przyzwyczaić do myśli, że całkowicie bezpiecznych miejsc nie ma. Zwłaszcza tam, gdzie jest dużo ludzi, zapewne są także kieszonkowcy. Mogą to być zatłoczone środki komunikacji, giełdy (samochodowa, komputerowa itp.), Rynek Główny podczas masowych imprez, ale także kościół czy modna księgarnia.

Jak twierdzi Andrzej Kapko, w Krakowie najbardziej zagrożone są linie autobusowe 130 (Dworzec Gł. - Azory) i 132 (N. Kleparz - N. Huta), wszystkie autobusy i tramwaje w godzinach między 6.30 a 8.00 i między 14.00 a 16.30. Zagrożenie bardzo wzrasta w dniach wypłat. Np. 10 każdego miesiąca "obstawiane" są wszystkie autobusy odjeżdżające po południu sprzed bramy huty.

- Kieszonkowiec niczego tak się nie boi, jak "przypalenia mordy". Rozpoznanie na policji to dla niego śmierć zawodowa. Podejrzanym osobom trzeba ostentacyjnie patrzeć w twarz. Możemy usłyszeć przykre słowo, ale prawie na pewno dadzą nam spokój - radzi ekspert.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto