Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piłkarz Hutnika Kraków Piotr Stawarczyk: Z Garbarnią chcemy zagrać tak samo dobrze jak w meczu ze Skrą [ZDJĘCIA]

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Andrzej Banaś, Tomasz Bolt, Arkadiusz Gola, Andrzej Wiśniewski
Drużynę oceniam pozytywnie. Jest wielu chłopaków z dużym potencjałem, nie mają się czego wstydzić. Dla młodych zawodników druga liga to okienko na piłkarską Polskę. Mogą się w nim pokazać szerszemu gronu, żeby w przyszłości grać w wyższej lidze – mówi 37-letni piłkarz Hutnika Kraków Piotr Stawarczyk, który do klubu z Suchych Stawów trafił przed obecnym sezonem.

Cztery poprzednie sezony spędził pan w pierwszoligowej Puszczy Niepołomice. Jak pan trafił do drugoligowego Hutnika?

W Puszczy kończył mi się kontrakt, ale nie zdecydowano się go ze mną przedłużyć, a ja mimo moich lat czuję się na siłach, żeby jeszcze pograć w piłkę. Czuję się dobrze, czerpię radość z gry, więc skorzystałem z oferty Hutnika. Pojawiła się ona następnego dnia po zakończeniu poprzedniego sezonu, dlatego decyzję mogłem podjąć dość szybko.

W Hutniku miał pan „wejście Smoka” - w pierwszych dwóch meczach strzelił pan dwie bramki.

Udane dla nas było zwłaszcza inauguracyjne spotkanie – w Krakowie z GKS Katowice, w którym graliśmy z jednym z faworytów ligi. Dla nas była to duża niewiadoma, ponieważ przed sezonem zespół Hutnika zmienił się kadrowo, a w sparingach prezentowaliśmy się średnio. Pierwszy mecz ligowy zaczęliśmy bardzo dobrze, szybko strzeliliśmy bramkę, potem drugą, do przerwy prowadziliśmy 3:0 (ostatecznie Hutnik wygrał 3:2 – przyp.), więc wejście w ligę było bardzo dobre.

W kolejnym występie Hutnik przegrał w Poznaniu z rezerwami Lecha 3:6, a pan znowu, tak jak tydzień wcześniej, zdobył gola z karnego. Przytrafiło się też panu samobójcze trafienie.

Przegraliśmy mecz bardzo wysoko, ale przez jego większą część toczyliśmy równorzędną walkę z zespołem, który był wzmocniony przez zawodników z pierwszej drużyny, mających za sobą wiele występów w ekstraklasie. Był nim chociażby Alan Czerwiński, który ostatnio zadebiutował w reprezentacji Polski (w meczu z Finlandią – przyp).

W sześciu kolejnych meczach Hutnik raz wygrał, raz zremisował i aż czterokrotnie przegrał. Ten bilans mógł być lepszy?

Zdecydowanie przegraliśmy tylko z Górnikiem Polkowice (na wyjeździe 0:3 – przyp.). Przez większą część meczu z nim nie mieliśmy zbyt wiele do powiedzenia i trudno było się pokusić o jakiekolwiek punkty. Natomiast w pozostałych spotkaniach, mimo nawet porażek, nie byliśmy drużyną gorszą. Po większości z nich w gronie zawodników i trenerów, a pewnie też i działaczy, panował niedosyt, ale także pewnego rodzaju optymizm przed kolejnymi meczami, ponieważ czuliśmy, że możemy z każdym z tych rywali nawiązać walkę. Daje to nadzieję na to, że będziemy punktować w kolejnych spotkaniach, oczywiście wyciągając wnioski z błędów, które popełnialiśmy, i analizując, dlaczego przegrywaliśmy.

Z dziewięciu dotychczas rozegranych meczów Hutnik tylko w trzech wystąpił w roli gospodarza. W dwóch pierwszych zagrał na boisku Garbarni, pokonując GKS Katowice 3:2 i remisując z Olimpią Elbląg 2:2. W trzecim - już na własnym, wyremontowanym stadionie - wygrał ze świetnie spisują się dotychczas Skrą Częstochowa 3:1. To chyba szczególny powód do satysfakcji.

Tak, rozegraliśmy dobre spotkanie - pod względem stricte piłkarskim i taktycznym. Możemy być zadowoleni z tego, jak się zaprezentowaliśmy w meczu z drużyną z czołówki tabeli. Tym bardziej, że odbył się on przy pustych trybunach. A na pewno lepiej gra się u siebie, przy dopingu kibiców, którzy mogą dodać piłkarzom adrenaliny, aby mogli wykrzesać z siebie jeszcze więcej sił. Liczymy na to, że jeżeli zaczniemy rozgrywać więcej spotkań na własnym boisku, to będziemy poprawiać nasz dorobek.

W najbliższą sobotę Hutnik ponownie wystąpi na boisku Garbarni, ale tym razem już w roli gościa. Zapowiadają się emocjonujące derby. Na co w nich liczy pana drużyna?

Panuje w niej pełna mobilizacja. Nasza pozycja w tabeli (dwunaste miejsce; Garbarnia zajmuje siedemnaste - przyp. red.) nie zapewnia nam pełnego spokoju, dlatego potrzebujemy kolejnych punktów. Jeśli w derbach zaprezentujemy dyspozycję z naszego ostatniego meczu, powinniśmy uzyskać korzystny wynik. Mamy czas, żeby się do nich dobrze przygotować i pokazać się z jak najlepszej strony.

Z o sześć lat starszym od siebie trenerem Garbarni Kraków Łukaszem Surmą zna się pan od wielu lat. Z pewnością spotykał się pan z nim na zielonej murawie wielokrotnie...

Tak, a przez dwa sezony (w latach 2013-2015 - przyp. red.) występowaliśmy razem w Ruchu Chorzów. Przeciwko sobie graliśmy wcześniej - gdy ja byłem najpierw zawodnikiem Widzewa Łódź, a potem Ruchu Chorzów, natomiast Łukasz - odpowiednio Legii Warszawa i Lechii Gdańsk. Nadal jesteśmy dobrymi znajomymi, utrzymujemy ze sobą kontakt.

Jak pan, jako jeden z najbardziej doświadczonych piłkarzy Hutnika, postrzega nowohucką ekipę?

Drużynę oceniam pozytywnie. Jest wielu chłopaków z dużym potencjałem, nie mają się czego wstydzić. Dla młodych zawodników druga liga to okienko na piłkarską Polskę. Mogą się w nim pokazać szerszemu gronu, żeby w przyszłości grać w wyższej lidze.

Na co w tym sezonie – po awansie z trzeciej ligi - stać Hutnika?

Dla beniaminka głównym założeniem jest zwykle utrzymanie się w lidze. Często jednak poziom ligi, do której awansował, jest dla niego pewną niewiadomą. Tak też jest w Hutniku. Bardzo niewielu jego zawodników grało wcześniej w drugiej lidze, dlatego trudno było stawiać drużynie nie wiadomo jakie cele. Głównym jest utrzymanie. Pierwsze mecze pokazały, że liga jest wyrównana, w kolejnych będziemy chcieli zdobyć jak największą liczbę punktów.

Jest pan stałym egzekutorem rzutów karnych. W Puszczy w ciągu czterech sezonów strzelił pan 15 bramek, w tym aż 12 z jedenastek. W Hutniku dwukrotnie trafił pan do siatki w 11 metrów. Jak to się stało, że stał się pan specjalistą od karnych, skoro nigdy wcześniej w seniorskiej karierze pan ich nie wykonywał?

Wzięło się to z tego, że przechodziłem do Puszczy już jako zawodnik doświadczony, z ekstraklasowym obyciem. W pierwszej rundzie mojej gry w tym klubie w meczu z Odrą Opole zarobiliśmy karnego w 90 minucie. Wziąłem to na swoje barki, strzeliłem na 1:1. I tak już zostało. W końcówce tamtego sezonu w meczu u siebie z Wartą Poznań strzeliłem w środek bramki i bramkarz obronił moje uderzenie. To był jedyny rzut karny, którego nie wykorzystałem. Potem, po awansie do pierwszej ligi, przez pewien czas „jedenastki” wykonywał Maciej Domański.

Przenieśmy się w czasie do pana dziecięcych lat. Dlaczego i jak pan został piłkarzem? Za sprawą gier na podwórku, za przykładem kogoś z rodziny czy z innego powodu?

Moi rodzice byli sportowcami. Mama Małgorzata grała w piłkę ręczną w Clepardii, tata Jerzy był lekkoatletą, a potem trenerem, uprawiał biegi sprinterskie. Młodszy o dwa lata brat Paweł też grał w piłkę, trenował w Wiśle, występował ze mną w jej rezerwach, ale nie miał takiego zaparcia jak ja i w wieku około 20 lat zrezygnował z futbolu. Wcześniej jako dzieciaki jeździliśmy czasami z rodzicami na obozy, dlatego mieliśmy przez nie przetarcie szlaku sportowego. Graliśmy też na podwórku. Kiedyś tata zapytał, czy chcielibyśmy potrenować w klubie, a potem zaprowadził nas do Wisły. I tak to się zaczęło.

Pana żona też miała lub ma coś wspólnego ze sportem?

Katarzyna grała w siatkówkę. Teraz w ramach hobby jeździ na amatorskie turnieje i występuje w Prądniczance Kraków. Jesteśmy małżeństwem od 2009 roku. Córka ma cztery lata.

Wracamy do pana początków gry w piłkę. Jak pan wspomina czas spędzony w klubie przy ulicy Reymonta?

Do Wisły trafiłem mając 10 lat. Gdy byłem trampkarzem, w pewnym momencie podziękowano mi, bo uważano, że jestem za słaby. Trener powiedział mi, że jest to mój ostatni trening, że są jeszcze inne dyscypliny sportowe. Był to szok dla młodego chłopaka, ale na szczęście mnie to nie załamało. Poszedłem do Clepardii, w której trenowałem przez półtora roku i poczyniłem dość duże postępy. Później przez kilka miesięcy występowałem w Uczniowskim Klubie Sportowym Olimpic 109, a po dwóch latach wróciłem do Wisły.

W latach 2001-2003 grał pan w czwartoligowych rezerwach Wisły. Z kim pan wtedy występował w drużynie?

Jestem z rocznika 1983, z którego do Wisły był duży zaciąg młodzieży. Trafili do niej między innymi bracia Paweł i Piotr Brożkowie, Kamil Kuzera, Hubert Skrzekowski i trochę starszy Łukasz Nawotczyński. Była to fajna ekipa. Mogłem stale podnosić swoje umiejętności, ponieważ cały czas poziom treningów był wysoki. To na pewno był duży plus, mimo że wtedy nie byłem do końca zadowolony, bo nie zawsze grałem w podstawowym składzie. Wiązało się to jednak też z tym, że musiałem cały czas zawzięcie trenować. I weszło mi to w krew.

Nie udało się panu zadebiutować w pierwszej drużynie „Białej Gwiazdy”. Dlaczego?

Wtedy było to trudne. Być może byłem zawodnikiem, który czynił stałe postępy. Może nie jakieś znaczące, ale poprzez sumienne treningi stawałem się coraz lepszym piłkarzem. Pewnie jednak nie byłem zawodnikiem, w którego wierzono, że jest w stanie grać w pierwszej drużynie. Kiedy wchodziłem w wiek, w którym mógłbym w niej grać, była ona najmocniejsza w Polsce, występowali w niej reprezentanci kraju. Sam nie wierzyłem w to, że mogę w niej grać. Teraz trochę to dziwnie brzmi, ale wtedy wydawało mi się, że występy w pierwszej drużynie nie są w moim zasięgu.

W 2003 roku rozstał się pan z Wisłą. Dlaczego?

Po sezonie, w którym awansowaliśmy do trzeciej ligi, postanowiłem odejść do Okocimskiego. Zdecydowałem się na odejście do tego klubu dlatego, że jego trenerem był Andrzej Iwan. To on mnie namówił do przenosin do Brzeska. Powodem tego była też chęć regularnych występów. Chodziło o zrobienie kroku – wydawałoby się - w tył, ale tak naprawdę był to krok do przodu, aby czynić postępy. Okres gry w Okocimskim – przez dwa i pół roku - wspominam bardzo dobrze.

W zimowej przerwie sezonu 2005/2006 znalazł się pan w jednym z najsłynniejszych klubów w kraju - Widzewie Łódź. Jak do tego doszło?

To był duży skok w mojej karierze, bo z czwartej ligi przeszedłem do drugoligowego Widzewa, w którym na wiosnę zagrałem we wszystkich spotkaniach, awansując do ekstraklasy. Tu też muszę podkreślić rolę Andrzeja Iwana, bo był jedną z osób, która we mnie coś dostrzegała. Miał mnie okazję poznać już w juniorach Wisły. Wiedział, na co mnie stać. Później w Brzesku trenowałem pod jego okiem. To on mnie polecił do Widzewa. Pojechałem najpierw na sparing Widzewa, później na jego zgrupowanie, na którym trenerzy chcieli się przyjrzeć moim umiejętnościom. I zdecydowali się na moją osobę.

W Widzewie spędził pan trzy i pół sezonu. W drugim i trzecim w ekstraklasie rozegrał pan w sumie 38 meczów. W kolejnym – 24 mecze w pierwszej lidze. Dlaczego w końcu zmienił pan klubowe barwy i przeszedł do Ruchu Chorzów?

Zdecydowałem się na ten ruch, ponieważ w pewnym momencie czułem się nie do końca doceniany w Widzewie. Powróciliśmy do ekstraklasy, ale nie wiadomo było, czy w niej zagramy, ponieważ na klubie ciążyła kara za korupcję z wcześniejszych lat. Pojawiła się wtedy dla mnie szansa przenosin do Ruchu, który grał w ekstraklasie, a jego trenerem był Waldemar Fornalik, którego miałem okazję poznać i w juniorach Wisły, i w Widzewie, gdzie był trenerem przez ponad pół roku. Zdecydowałem się na ten krok, co okazało się naprawdę dobrym posunięciem.

W Ruchu występował pan przez aż sześć lat. W ekstraklasie rozegrał pan 147 spotkań, strzelił 7 bramek. I odniósł z „Niebieskimi” sporo sukcesów. Proszę się nimi pochwalić.

Trzy razy byliśmy na podium ekstraklasy – raz zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, dwa razy zajęliśmy trzecie miejsce. Byliśmy też w finale Pucharu Polski. W 2012 roku mieliśmy szansę na mistrzostwo kraju. Po cichu liczyliśmy, że nam się uda je zdobyć. O wszystkim decydowała ostatnia kolejka spotkań. My graliśmy u siebie z Lechią Gdańsk, a rywalizujący z nami o tytuł Śląsk Wrocław - z Wisłą w Krakowie. Jeśli Śląsk zgubiłby jakiekolwiek punkty, to przy naszym zwycięstwie bylibyśmy mistrzami. Niestety, Śląsk wygrał. Musieliśmy się więc zadowolić wicemistrzostwem, co oczywiście i tak było wielkim sukcesem.

Miał pan też okazję uczestniczyć – w trzech edycjach - w 14 meczach eliminacyjnych o awans do fazy grupowej Ligi Europy. To była chyba fajna pucharowa przygoda?

To była nagroda za wcześniejsze udane sezony, w których zdobywaliśmy medale. W trzecim podejściu do Ligi Europy w drugiej rundzie graliśmy z FC Vaduz. U siebie, ale faktycznie na boisku Piasta Gliwice, wygraliśmy 3:2, a ja strzeliłem dwie bramki. W trzeciej rundzie wyeliminowaliśmy duński zespół Esbjerg fB. Potem graliśmy z Metalistem Charków. W Gliwicach zremisowaliśmy 0:0, w rewanżu w Kijowie straciliśmy bramkę dopiero w dogrywce. Szkoda, bo wygrywając ten dwumecz, awansowalibyśmy do Ligi Europy, więc byłoby to naprawdę duże wydarzenie (Metalist trafił potem do grupy z Legią Warszawa, Trabzonsporem Kulubu i Lokeren – przyp.).

Przed powrotem do Małopolski jeden sezon spędził pan w pierwszoligowym Zawiszy Bydgoszcz. Jakie ma pan wspomnienie z tego okresu?

Nie zaliczę go do udanych. Wprawdzie awansowaliśmy do półfinału Pucharu Polski, ale naszym głównym celem był powrót do ekstraklasy, ponieważ sezon wcześniej Zawisza z niej spadł. Przychodząc do niego liczyłem na awans, takie też były zamierzenia klubu. Niestety, skończyło się to niepowodzeniem. Po tym sezonie Zawisza ogłosił upadłość. Dopiero teraz jest odbudowywany (w sezonie 2015/2016 grał w klasie B, od dwóch lat występuje w IV lidze – przyp.).

Od najmłodszych lat jest pan stoperem?

Przez większą część kariery byłem obrońcą. Nie zawsze grałem na środku obrony, zdarzały się też występy na jej prawej stronie. Miałem też epizody w pomocy i nawet w ataku, ale we wcześniejszych latach, gdy grałem w Clepardii.

Jakie mecze ze swojej kariery wspomina pan najmilej? Którymi mógłby się pan szczególnie pochwalić?

Wiadomo, że bramki są dodatkowym smaczkiem w piłce nożnej. Jako obrońca może nie zdobywałem ich wiele, ale zdarzało mi się to czynić. Wymienię więc te mecze, w których strzelałem gole i które oznaczały jakieś zapisanie się w historii klubu. W 2005 roku Widzew grał u siebie mecz z Zawiszą Bydgoszcz. Strzeliłem wtedy bramkę na 1:0, potem wynik podwyższył Jakub Wawrzyniak. Spotkanie zapadło mi w pamięci, bo to było duże przeżycie, że jeszcze pół roku wcześniej grałem w czwartej lidze, a teraz strzelam jedną z bramek decydujących o awansie do ekstraklasy. Wspomnę jeszcze o dwóch meczach w barwach Ruchu. W 2013 roku w wielkich derbach Śląska z Górnikiem Zabrze strzeliłem zwycięską bramkę na 2:1. A to są szczególne mecze w tamtym regionie. W końcówce tego samego sezonu na stadionie Legii Warszawa wygraliśmy 2:1, a ja zdobyłem drugiego gola. To zwycięstwo bardzo mocno przybliżyło nas do zajęcia trzeciego miejsca.

Dziś – gdy medycyna sportowa stoi na o wiele wyższym poziomie niż dawniej, a piłkarze mają większą świadomość, jak się prawidłowo odżywiać, regenerować itd. - można grać na ligowym poziomie dłużej niż przed laty. Czy pan, mając 37 lat, wyznaczył sobie jakiś termin, do którego będzie chciał przebywać na zielonej murawie?

Nie postawiłem sobie żadnego progu czasowego. Będę reagował na bieżąco na to, jak się czuję, czy odczuwam jeszcze satysfakcję z gry. Na razie ją mam, więc nie myślę jeszcze na poważnie o zakończeniu kariery. Wiadomo, że nie długo ten moment będzie musiał nadejść, ale spokojnie do tego pochodzę. Jeśli będę czuł, że gra w piłkę wstrzymuje zajmowanie się innymi dziedzinami, którym będą chciał poświęcić drugą połowę mojego życia, nie będę mógł grać zbyt długo.

Czyli ma pan już pomysł na to, czym się będzie zajmował po zakończeniu kariery zawodniczej?

Mam. Od jakiegoś czasu razem z żoną inwestujemy w różny sposób w nieruchomości. Na pewno będę też chciał zostać przy piłce. Teraz wydaje mi się, że to będzie skauting, bo widzę, że w Polsce jest w tej dziedzinie duże pole do popisu, że będzie coraz większe zapotrzebowanie na taką działalność. Mam jednak też uprawnienie trenerskie UEFA A, dlatego nie mówię zdecydowanie „nie”, bo nagle coś zaiskrzy i może podejmę pracę jako szkoleniowiec.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Piłkarz Hutnika Kraków Piotr Stawarczyk: Z Garbarnią chcemy zagrać tak samo dobrze jak w meczu ze Skrą [ZDJĘCIA] - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto