18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ojcowie i córki, czyli aktorkie krakowskie rody

Katarzyna Janiszewska
Małgorzata Vera Piskorz i Leszek Piskorz
Małgorzata Vera Piskorz i Leszek Piskorz Joanna Urbaniec
Nie jest łatwo być córką znanego aktora. Bo wszyscy porównują. I ciągle trzeba udowadniać, że ma się nie tylko nazwisko, ale i talent. Wcale nie łatwiej być ojcem młodej aktorki. Na premierze się człowiek denerwuje za dwóch. O relacjach krakowskich aktorów z córkami-aktorkami - pisze Katarzyna Janiszewska.

Małgorzata Vera Piskorz i Leszek Piskorz

Stare, aktorskie porzekadło mówi, że jak dziewczynka zagra Isię w "Weselu" Wyspiańskiego, to już musi zostać aktorką. No więc Małgorzata Piskorz, zwana przez tatę pieszczotliwie Verunią, była skazana na teatr. - Miałam 10 lat, gdy u Wajdy zagrałam Isię i byłam zafascynowana teatrem - przypomina sobie Vera, która na dodatek stanęła ma scenie wspólnie z tatą. - Nie czułam tremy. W garderobie była wspaniała atmosfera. Lubiłam tam przychodzić.

- Na wybór szkoły teatralnej nie miałem żadnego wpływu - zarzeka się Leszek Piskorz. - Dowiedziałem się kilka miesięcy przed egzaminami, że córka chce zdawać. Byłem zaskoczony. - Ja wiedziałam, że zostanę aktorką, ta myśl od dawna krążyła po mojej głowie, jednak nikomu o tym nie mówiłam - dodaje Vera.

W teatrze spodobało jej się wszystko. Zapach kurtyny, brawa publiczności i ukłony. Cały ten magiczny, zakulisowy świat, dostępny wyłącznie dla wtajemniczonych.

Choć na początku tata starał się wyperswadować córce aktorstwo. Bo wie, co niesie ze sobą ten zawód. - Jest on szczególnie trudny dla kobiety - zauważa Piskorz. To szalenie absorbująca praca, obciążająca psychicznie. A przecież kobieta, oprócz zawodowych obowiązków, chce prowadzić dom, rodzić dzieci.

Aktor narażony jest na stresy. Między innymi dlatego ten zawód polega na czekaniu. Na telefon od reżysera. Na wywieszenie obsady w teatrze. - Czeka się na tę wymarzoną rolę. Ona - moim zdaniem -jest ciągle przed nami. A może to jest właśnie piękne w tym zawodzie? - zastanawia się. - Nie ma co zresztą tak bardzo tej profesji demonizować.

Ojciec i córka starają się nie przenosić teatru do domu. A to wcale nie takie proste. Ale rodzina już się przyzwyczaiła do różnych drobnych fanaberii i gorszych nastrojów. - Nikt nie zrozumie, co się dzieje w człowieku dwa tygodnie przed premierą - mówi Vera. - W głowie mam tylko tekst. Jestem skupiona na roli. Znajomi mówią, że lepiej się wtedy ze mną nie umawiać, bo i tak nie da się do mnie dotrzeć. - Świat zewnętrzny staje się tylko tłem dla granej postaci - dodaje Leszek Piskorz. - Człowiek jest kompletnie nieobecny.

Piskorz to doświadczony aktor, na scenie od 45 lat, ma na koncie setki ról. Vera dopiero zaczyna. Osiem lat temu ukończyła krakowską PWST i Lee Strasberg Theatre and Film Institute w Nowym Jorku. Jest etatową aktorką teatru Bagatela. Ale chce się sprawdzić też w innych miastach. Myślą nad czymś, co mogliby zagrać wspólnie. - Cały czas mam wrażenie, że oczekuje się ode mnie więcej, że muszę udowodnić, iż poza nazwiskiem, mam również aktorskie umiejętności - mówi Vera.

A Leszek Piskorz dodaje: Córka jest trochę pod pręgierzem nazwiska. Jej teatralni koledzy - a moi byli studenci - często pytają, czy tata będzie na premierze czy na spektaklu. Siedząc na widowni, denerwuję się podwójnie. Bo mam większą świadomość niż przeciętny widz, jak córka gra swoją rolę na scenie. A wszystko jest filtrowane przez ojcowskie uczucia.

Dla Very tata na widowni to dodatkowa mobilizacja. Pozytywna. Chce wypaść jak najlepiej. Nigdy wcześniej nie omawia z nim roli, ojciec widzi dopiero efekt końcowy. Po spektaklu czasem daje córce drobne uwagi. - W tym zawodzie nie ma co prowadzić za rączkę - podkreśla Piskorz. - Daleko się w ten sposób nie zajdzie. Staram się córce mówić prawdę. Dobieram formę tak, aby jej zbytnio nie stresować.

Zadziwia go, jak swoją córkę, tę kruszynkę, którą pamięta z wózeczka, widzi na scenie. - Wprawia mnie w osłupienie fakt, że w tym filigranowym ciele są takie pokłady energii - przyznaje. - Podobają mi się role córki, komedie, które gra z umiarem, bez szarżowania, jak i tragedie, w której wyraża głęboką prawdę. Vera: - Ja podziwiam wszystkie role taty. Są świetne. - Dziękuję ci, jesteś dla mnie łaskawa - uśmiecha się Piskorz. - Bardziej niż czasem krytyka.

Córka nie chce kopiować sławnego taty na scenie. Szuka własnego stylu. Jedno, co podpatrzyła to to, by wyrażać emocje poprzez oczy. Bo to, co się dzieje w duszy, siedzi w oczach. Oboje mają podobne podejście do swojego aktorstwa. Bardzo profesjonalne. I nie traktują go wyłącznie jako zawodu, ale też jako misję, posłannictwo.

Edward Linde-Lubaszenko z córką Beatą

W liceum nauczyciele zawsze pytają: to gdzie idziesz na studia, jakie masz plany na przyszłość? Beaty nie pytali, ją zawsze pomijali. No bo ona jest przecież z rodziny aktorskiej, wiadomo, co będzie robić. - Strasznie mnie to denerwowało, buntowałam się i postanowiłam, że z aktorstwem nigdy nie będę mieć nic wspólnego - opowiada Beata Linde-Lubaszenko, studentka piątego roku krakowskiej PWST.

Nie do końca wiedziała, czym chcę się zająć, więc po liceum muzycznym poszła na pedagogikę. Ale widocznie od przeznaczenia nie da się uciec. Tym bardziej, kiedy nie tylko tata jest aktorem, ale też mama i brat. - Jak byłam mała, mama zabierała mnie na próby - wspomina. - Uczyłam się jej tekstów i czasem podrzucałam jakieś kwestie. Z tatą wieczorami chodziłam na spektakle. Aktorstwo było całym moim światem, nie znałam innego. Trudno się od tego odciąć.

- Mnie do wyborów córki nie wypadało się wtrącać - zaznacza Edward Linde-Lubaszenko. - Sam zawsze byłem sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Studiowałem medycynę, mama tak chciała, bo z uczelni miałem blisko do domu - uśmiecha się. - Ale po trzecim roku rzuciłem naukę. Można powiedzieć, że jestem pół- lekarzem. Tak czy inaczej mnie nikt nie mówił,co mam robić, to i ja nie mogłem nic sugerować córce.

Choć w głębi ducha się obawiał. Bo to trudny zawód. Trzeba mieć grubą skórę, a jednocześnie być najwrażliwszym na świecie. Trzeba się obnażyć, przełamać wstyd, pokazać: taki jestem. To krępujące, bo przecież intymne sprawy zostawia się zwykle dla siebie. - Aktorstwo to sprawa mentalności, a nie umiejętności technicznych - zaznacza Linde-Lubaszenko.

- Nie wystarczy nauczyć się tekstu i wyjść na scenę. Żeby zawracać ludziom głowę, żeby słuchali, potrzeba wyobraźni.
Mało jest ról dla kobiet. Dawniej telewizja kręciła po kilka spektakli w tygodniu. Aktorzy grali od rana do wieczora, prawie nie wychodzili ze studia. Nikt z aktorów nie bał się iść do teatru prowincjonalnego. Dziś to trudna decyzja, bo można się już z niego nie wyrwać. A telewizja nie ma pieniędzy na teatr. Młodzi aktorzy większość czasu spędzają w pociągach, jeżdżą z jednego castingu na drugi.

Beata przygotowując się do egzaminów, nigdy nie prosi ojca o ocenę. Bo tata to największy autorytet, wyznacznik wszystkiego na zawodowej drodze. Inni mogą jej mówić, że jest beznadziejnie. Ale gdyby zobaczyła w kąciku oka taty chociaż cień niezadowolenia, to byłby koniec. Wtedy to by znaczyło, że jest naprawdę fatalnie. Na pierwszym roku tata miał zakaz przychodzenia na egzaminy, nawet wypytywania: jak poszło? I bardzo tego zakazu przestrzegał.

- Wobec własnych dzieci mam wyostrzone wymagania - przyznaje aktor. - Po prostu obcy ludzie mniej mnie obchodzą. Widziałem córkę na egzaminach. Denerwowałem się, do momentu, gdy siadłem na widowni. Podobało mi się, zagrała niebanalnie. Myślę, że ma wielkie możliwości dramatyczne.

W szkole teatralnej są zajęcia, podczas których studenci oglądają na ekranie fragmenty najlepszych spektakli, monologów, scen. Beata często więc oglądała swojego ojca. Głupia sprawa. - Trochę to było niezręczne - przyznaje. - Ale tak w ogóle, to lubię, jak tata coś mi podpowiada. Do tego też trzeba dojrzeć. Bo na początku człowiekowi wydaje się, że wszystko wie najlepiej. Od taty uczę się dystansu. Tego, żeby bawić się zawodem. Bo to ma być frajda. A ja mam tendencję, by wszystko traktować zbyt serio. Tata czuwa nad tą moją śmiertelną powagą.

Wie, że będą ją porównywać. Często słyszy: no, masz takie nazwisko, pokaż, co potrafisz. Albo, że tata to, a brat tamto, a taka do mamy podobna. I człowiek w takich chwilach nie czuje się sobą. Linde-Lubaszenko: - Jak zaczynałem grać, ze stresu sztywniały mi ręce. Cały się naprężałem, aż bolały mięśnie. Zauważyłem, że jestem na granicy histerii, aktorom to się zdarza. Pomyśłałem: o nie, nie tędy droga. Za chwilę dostanę szajby i nie będzie już odwrotu. Skończy się to wszystko palpitacją serca.

Beata: Moment palpitacji serca jest, jak się wchodzi na scenę. I jest to najprzyjemniejsze uczucie na świecie. Czujesz, że za moment wszystko się zacznie.



Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z regionu. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto