Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie żyje Krzysztof Penderecki. Kompozytor, który chodził własnymi ścieżkami

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
30.05.2018 krakow, 
palac krzysztofory fmf, festiwal muzyki filmowej, konferencja otwierajaca, 
nz prof. krzysztof penderecki,

fot. andrzej banas / polska press
30.05.2018 krakow, palac krzysztofory fmf, festiwal muzyki filmowej, konferencja otwierajaca, nz prof. krzysztof penderecki, fot. andrzej banas / polska press Andrzej Banas / Polska Press
W niedzielę rano Radio Kraków podało smutną informację, powołując się na potwierdzone wiadomości od rodziny – w wieku 86 lat zmarł w swym domu po długiej i ciężkiej chorobie Krzysztof Penderecki.

„Polska kultura poniosła dziś wielką i niepowetowaną stratę. (…) Odszedł najwybitniejszy polski kompozytor współczesny, którego muzyki słuchano od Japonii po Stany Zjednoczone. Czerpiąc z bogatego dziedzictwa polskiej kultury nadawał jej wymiar uniwersalny. Ciepły i dobry człowiek” – napisał w mediach społecznościowych Piotr Gliński, minister kultury i dziedzictwa narodowego.

„Swoją twórczością wyznaczył całą epokę w kulturze polskiej i światowej. W 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej wybrzmiało jego monumentalne dzieło „Polskie Requiem”. Był to jeden z ostatnich publicznych występów wielkiego kompozytora” – dodał prezydent, Andrzej Duda.

W kolejnych godzinach w internecie pojawiły się następne wpisy, wyrażające żal z powodu śmierci słynnego kompozytora. Każdy podkreślał szczególne zasługi, jakie poniósł on dla polskiej kultury i wysoką rangę jego dzieł. Tymczasem za życia Pendereckiego bywało różnie: nie raz spotykał się z krytyką swojej muzyki, wygwizdywano jego koncerty, oskarżano o brak talentu. Kompozytor był bowiem skrajnym indywidualistą, od początku kariery podążał własną ścieżką, trzymał się z dala od wszelkich koterii i układów. I taki pozostał do końca swego życia.

Ośmioletni wirtuoz

Urodził się w 1933 roku w Dębicy. Wtedy było to żydowskie miasteczko we wschodniej Galicji, którego większość stanowili chasydzi. Rodzina kompozytora miała inne korzenie: dziadek był Niemcem, a babcia – Ormianką. Oboje byli jednak spolszczeni, choć zachowywali swe ojczyźniane tradycje i obrzędy. Ojciec młodego Krzysztofa pracował jako adwokat, w domu Pendereckich panował więc dostatek. Chłopak wychowywał się u boku starszego brata Janusza i młodszej siostry Barbary.

Miał 8 lat, kiedy zaczął tworzyć pierwsze kompozycje. Starał się je wszystkie znać na pamięć, przez co wygimnastykował sobie umysł.

Muzyka interesowała go od małego: najpierw wsłuchiwał się jak ojciec gra amatorsko na skrzypcach, a potem wraz z nianią chodził słuchać wojskowej orkiestry dętej w Dębicy. Nic więc dziwnego, że rodzice posłali go na naukę gry na fortepianie. Ten instrument nie spodobał się jednak chłopcu: dlatego okazał się krnąbrnym uczniem i prowadząca lekcje nauczycielka szybko z niego zrezygnowała. Zdecydowanie lepsze emocje obudziły w nim skrzypce. Mały Krzysztof postanowił zostać ich wirtuozem, ćwicząc niemal codziennie od rana do wieczora.

Pierwsze kompozycje zaczął tworzyć mając zaledwie osiem lat. Ponieważ w tamtych czasach trudno było o papier nutowy, starał się je wszystkie znać na pamięć, przez co wygimnastykował sobie umysł. Aby je grać, założył w szkole w Dębicy zespół, z którym dawał koncerty podczas różnych uroczystości. Koleżanka z klasy podarowała mu wtedy płytę z utworami Jana Sebastiana Bacha, które wywarły na niego wielki wpływ. Ponieważ fascynował się nie tylko muzyką, ale również literaturą i plastyką, rodzice wysłali go po maturze do Krakowa, by sam zdecydował, co chce dalej studiować.

Nuty na serwetkach

Decyzję podjął dosyć szybko – i w 1955 roku zaczął studia kompozycji w ówczesnej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej (obecnie Akademia Muzyczna) pod Wawelem. Choć niezbyt pasuje to do jego późniejszego wizerunku, w tamtym czasie był typowym młodym człowiekiem: lubił się wygłupiać i ganiał za dziewczynami, a wobec nauczycieli bywał zuchwały i nieposłuszny. Za skrytykowanie utworu „Wierchy” Artura Malawskiego został ukarany – i musiał... napisać podwójne fugi. Jego marzeniem był wyjazd za granicę.

- Żeby móc to robić, wziąłem udział w konkursie dla kompozytorów, w którym pierwszą nagrodą był właśnie paszport na Zachód. Postanowiłem, że go dostanę, ale na wszelki wypadek napisałem trzy różne utwory – jeden prawą ręką, drugi lewą – jestem oburęczny, więc nie stanowiło to dla mnie kłopotu – a o przepisanie trzeciego poprosiłem znajomą osobę z wydawnictwa. Wysłałem te trzy kompozycje i okazało się, że zająłem wszystkie trzy miejsca – opowiadał w „Gazecie Wyborczej”.

Były to „Strofy”, „Psalmy Dawida” i „Emanacje”. Pierwszy z nich wykonano podczas festiwalu muzyki współczesnej Warszawska Jesień. Krytycy byli podzieleni: jedni obwołali narodziny wielkiego talentu, a drudzy – uznali „Strofy” za nazbyt poważne i patetyczne. W nagrodę Penderecki dostał jednak paszport i mógł wyjechać do Włoch. Po powrocie zabrał się do komponowania ze zdwojoną energią. Jeszcze podczas studiów ożenił się – a ponieważ jego żona Barbara była pianistką, przeszkadzało mu jak gra i przenosił się wtedy z domu do kawiarni Jama Michalika, gdzie pisał kolejne utwory, wykorzystując do tego... kawiarniane serwetki.

Szpiegowska przesyłka

W latach 1959-1961 Penderecki komponował utwór, który otworzył mu drogę do światowej kariery. Początkowo zatytułował go „8’37” – bo tyle czasu miało trwać jego wykonanie. Potem zdecydował, że będzie on hołdem dla tych, którzy zginęli w wyniku eksplozji pierwszej bomby atomowej – „Ofiarom Hiroszimy – Tren”. Dziś można by to uznać za świetny chwyt marketingowy: kompozytor wysłał burmistrzowi japońskiego miasta list z dołączoną partyturą i nagraniem. O kompozycji zrobiło się głośno, a jej wykonania podjęły się zespoły w Niemczech i Włoszech.

Penderecki nie zamykał się inne gatunki muzyki. Na przełomie lat 60. i 70. tworzył abstrakcyjne kompozycje na elektroniczne instrumentarium.

Przesyłka z partyturą „Trenu” zaginęła w drodze z Polski do Kolonii. Okazało się, że zatrzymały ją służby celne, ponieważ uznały, że mogą to być... tajne plany dotyczące wojskowych tajemnic Układu Warszawskiego. Penderecki był już w Niemczech i nie mogąc się doczekać przesyłki, musiał odtworzyć partyturę z pamięci. Kiedy dostała ją orkiestra, muzycy początkowo nie chcieli jej wykonać. Uznali ją za kakofonię – i dopiero wyjaśnienia kompozytora sprawiły, że podjęli się tego zadania. Kiedy kilka dni później oryginalna partytura wreszcie dotarła, okazało się, że jest identyczna z tą spisaną przez Pendereckiego z pamięci.

„Tren” był niekonwencjonalną kompozycją, ponieważ należał do muzycznego nurtu sonoryzmu. Polegał on w uproszczeniu na wydobywaniu nietradycyjnych dźwięków za pomocą tradycyjnych instrumentów, jak bębnienie, skrobanie czy skrzypienie na pudłach instrumentów smyczkowych, gra na zdekompletowanych lub specjalnie spreparowanych instrumentach dętych blaszanych czy wydobywanie dźwięków bezpośrednio ze strun lub pudła fortepianu.

Niezborna orkiestra

Choć byli tacy, którzy gardzili sonoryzmem, wytykając mu skoncentrowanie na „efektach specjalnych”, większość krytyków uznało dzieło Pendereckiego za wybitne. Jeszcze więcej splendorów spłynęło na polskiego kompozytora, kiedy napisał z okazji 700-lecia katedry w Munster „Pasję według św. Łukasza”. To dynamiczny utwór na chór chłopięcy, trzy chóry mieszane, trzy głosy solowe, recytatora oraz wielką orkiestrę symfoniczną, który twórca zadedykował swojej drugiej żonie – Elżbiecie. Dzieło zachwyciło słynnego malarza Salvadora Dali. Obaj artyści poznali się i zaplanowali nawet stworzenie czegoś razem – niestety śmierć Hiszpana przekreśliła te plany.

Penderecki nie zamykał się inne gatunki muzyki. Na przełomie lat 60. i 70. bywał w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia w Warszawie, gdzie tworzył abstrakcyjne kompozycje na elektroniczne instrumentarium. To właśnie tam nagrał niepokojące utwory, które stały się oprawą muzyczną filmu „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa. To jedyny raz, kiedy Penderecki dał się namówić na napisanie soundtracku. Potem dostawał wiele takich propozycji, ale zawsze odmawiał. Dlatego filmowcy wykorzystywali jego wcześniej stworzone utwory – choćby Stanley Kubrick w „Lśnieniu”, William Friedkin w „Egzorcyście” czy David Lynch w „Inland Empire”.

W 1971 roku na festiwalu Donaueschinger Musiktage powstała wyjątkowa orkiestra, w jej skład wchodzili najwięksi gwiazdorzy free jazzu z Europy i Ameryki – choćby Tomasz Stańko, Peter Brotzmann czy Terje Rypdal. Muzycy mieli wykonać między innymi kompozycję Pendereckiego. Kiedy zabrali się za nią, szło im tak niezbornie, że obecny na imprezie kompozytor sam stanął na podium dyrygenta. Był to pierwszy raz – potem Penderecki robił to coraz częściej i z czasem stał się uznanym dyrygentem.

Didżejskie remiksy

Flirt z innymi gatunkami muzycznymi podjął Penderecki ponownie u schyłku swego życia. Zainicjował go tym razem krakowski menedżer i muzykolog – Filip Berkowicz. Ponieważ wiedział on, że kompozycjami kompozytora fascynuje się Jonny Greenwood, gitarzysta jednej z najważniejszych obecnie grup rockowych, Radiohead, postanowił doprowadzić do spotkania obu artystów. Choć Penderecki nie znał twórczości zespołu (ale znała ją znakomicie jego wnuczka), obaj panowie porozmawiali w Krakowie i postanowili podjąć współpracę.

Poza muzyką wielką pasją Pendereckiego były drzewa. Kiedy przeprowadził się do dworku w Lusławicach, stworzył tam na 30 hektarach wielki ogród.

- Zaskoczył mnie. Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałem, zwłaszcza pamiętając długowłosych, niezbyt starannie ubranych jazzmanów z czasów mojej młodości. To elegancki, niezwykle miły człowiek, taki bardzo angielski. Najważniejsze jednak, że to też bardzo dobry muzyk i kompozytor, a nie tylko ktoś, kto gra w zespole na gitarze. Gdy posłuchałem jego płyt, które mi podarował, stwierdziłem, że to świetne kompozycje, znakomicie napisane na orkiestrę smyczkową – opowiadał potem w Onecie kompozytor.

Greenwood zagrał kompozycje Pendereckiego w Krakowie, a we Wrocławiu dołączył do niego jeszcze Aphex Twin, jeden z najważniejszych twórców współczesnej muzyki elektronicznej. Wykonano wtedy utwór „Polimorphia” – i co ciekawe artyści z Wielkiej Brytanii zagrali go od tyłu. Dopiero potem w jednym z wywiadów Penderecki z uśmiechem przyznał, że było to właściwe odczytanie jego kompozycji, bo on właśnie stworzył ją w ten niekonwencjonalny sposób. Potem za remiksowanie utworów kompozytora brali się inni twórcy z kręgu nowej elektroniki – duet Skalpel czy didżejka An On Bast. Punktem kulminacyjnym "przygody" Pendereckiego z popkulturą było wykonanie jego "Trenu" podczas festiwalu Open'er w Gdyni w 2012 roku dla 50-tysięcznej publiczności.

Tajemniczy ogród

Poza muzyką wielką pasją Pendereckiego od wczesnej młodości były... drzewa. Kiedy przeprowadził się do odnowionego przez siebie XIX-wiecznego dworku w Lusławicach, stworzył tam na 30 hektarach wielki ogród, układający się w skomplikowany labirynt, tworzony przez ponad 1500 gatunków różnych drzew, krzewów i kwiatów. Lusławice to nie tylko miejsce odpoczynku Pendereckiego – to także Europejskie Centrum Muzyki, w którym odbywały się koncerty, seminaria i kursy, podczas których młodzi artyści mogli się uczyć od swego mistrza.

Całe życie artystyczne i prywatne koordynowała do śmierci Pendereckiego jego żona Elżbieta. Po raz pierwszy spotkał ją, kiedy miała 10 lat i pobierała lekcje fortepianu od... pierwszej żony twórcy. Młodej dziewczynce kompozytor wydał się wtedy niesympatyczny. Wszystko zmieniło się podczas wakacji w Juracie, kiedy Elżbieta miała już 16 lat. Para zakochała się w sobie i Penderecki postanowił rzucić dla niej żonę. Ślub odbył się w Dębicy w tajemnicy przed rodzicami dziewczyny. Nic dziwnego: kompozytor był od niej starszy o 13 lat.

„Dla mnie małżeństwo to jest najpierw fascynacja, a później – wielka przyjaźń. Dzieliłam wszystkie pasje Krzysztofa. Dbałam o dom, lubiłam gości, towarzystwo. A później starałam się wykorzystać swoje doświadczenie – organizowałam festiwale. Najpierw w Puerto Rico, potem Festiwal Beethovenowski” – podsumowała Elżbieta w książce „Pendereccy. Saga rodzinna”.

Owocem małżeństwa są syn i córka. Łukasz (dostał imię po słynnej pasji – urodził się tydzień przed jej premierowym wykonaniem) ukończył cztery kierunki studiów - medycynę, psychologię, zarządzanie i polonistykę, a Dominika jest absolwentką filologii włoskiej. Z pierwszego małżeństwa z Barbarą kompozytor ma córkę Beatę, która pracuje jako dziennikarka kulturalna w Radiu Kraków.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Nie żyje Krzysztof Penderecki. Kompozytor, który chodził własnymi ścieżkami - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto