Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Net, spoko, Fejs, szydera, a prawie robi różnicę. Dokąd zmierza polszczyzna?

Małgorzata Mrowiec
Małgorzata Mrowiec
Dyktando Krakowskie w Auditorium Maximum UJ w 2019 roku
Dyktando Krakowskie w Auditorium Maximum UJ w 2019 roku Andrzej Banaś
- Jeśli bardzo uprościmy ortografię, to będziemy mieli kłopoty z odczytywaniem sensu i będziemy musieli bardziej natężać uwagę, by odczytać sens słów w zdaniu - mówi językoznawczyni dr hab. Mirosława Mycawka, prof. UJ, autorka tekstów, z którymi zmagają się uczestnicy Dyktand Krakowskich na Uniwersytecie Jagiellońskim. W sobotę, 18 marca, odbyła się kolejna edycja.

Skąd czerpie pani inspiracje i jak powstają teksty na Dyktanda Krakowskie?
Przeszukuję przede wszystkim słownik, ale też różne inne kompendia, książki i internet, żeby dobrać słownictwo, dzięki któremu tekst będzie spójny tematycznie. Szukam za każdym razem nowych ciekawostek ortograficznych, żeby się nie powtarzać - i najczęściej udaje się coś takiego wyłuskać ze słownika. W tym roku punktem wyjścia jest Mikołaj Kopernik, jako że trwa Rok Kopernikański, w związku z tym trzeba było nawiązać do postaci słynnego astronoma w obu tekstach - bo dodajmy, że mamy jedną wersję dyktanda dla dorosłych oraz drugą, przygotowywaną dla dzieci.

Czy język polski jest trudny?
To zależy, jak na to patrzeć. Mówi się, że jest jednym z najtrudniejszych języków świata, może dlatego, że gdyby przejrzeć różne podsystemy języka, to rzeczywiście w każdym znajduje się trochę komplikacji, co składa się na niezbyt łatwą całość. Oczywiście, native speaker, czyli Polak, który od dziecka mówi tym językiem, może tego do końca nie odczuwa. Chyba najwięcej trudności sprawia fleksja, czyli odmiana. Mamy m.in. bardzo skomplikowaną odmianę liczebników, bo jest ich wiele i są duże różnice w ich odmianie. Rozbudowana fleksja powoduje kłopot i dla obcokrajowców, którzy się uczą polskiego, i dla użytkowników rodzimych. Natomiast jeśli chodzi o ortografię, to przeglądając słownik widzimy, ile tutaj się dzieje… Ale w stosunku do innych języków i sposobu zapisywania w nich tekstów, to jednak nie można powiedzieć, że nasza ortografia jest supertrudna.

Kto nas w tym "wyprzedza"?
Wystarczy zobaczyć, jak wygląda ortografia angielska czy francuska. W tych językach rozbieżność pomiędzy wymową a pismem, zapisem wyrazów jest o wiele większa niż w polszczyźnie.

Od lat dyskutuje się - lub wieszczy - koniec ortografii, jej zasad, które miałyby tylko utrudniać życie.
Jak pamiętam, zawsze były głosy w społeczeństwie, żeby już tę ortografię uprościć maksymalnie, czyli ją de facto całkowicie utożsamić z wymową albo bardzo do niej zbliżyć, żeby porzucić warianty w zapisach rz i ż, żeby sobie odpuścić u albo ó. Zawsze są pewne środowiska, które postulują, żeby ortografia była maksymalnie prosta, ale oczywiście jest też duża część społeczeństwa, która ma przeciwne zdanie i stoi na straży ortografii, czasem bardziej niż językoznawcy. Jest przywiązanie do litery, do tradycji. Przede wszystkim, jeśliby tak bardzo uprościć ortografię, to zaczęłyby się problemy komunikacyjne, bo w wielu wypadkach jedynie kontekst by rozstrzygał, z jakim słowem mamy do czynienia. Wyobraźmy sobie, że np. "może" i "morze" piszemy tylko przez "ż". A takich wyrazów, które brzmią identycznie, jest mnóstwo! Jeśli bardzo uprościmy ortografię, to będziemy mieli kłopoty z odczytywaniem sensu i będziemy musieli bardziej natężać uwagę, by odczytać sens słów w zdaniu.

Ostatnimi czasy coraz więcej piszemy (a mniej mówimy), korzystając z mediów społecznościowych, komunikatorów w internecie. Jak to kształtuje podejście do ortografii?
Faktycznie, jak chyba nigdy wcześniej posługujemy się w wielkim stopniu zapisem, ponieważ uczestniczymy w wymagającej tego komunikacji internetowej. To, jak zapisujemy, jest bardzo ważne i inni nam niejako "patrzą na ręce" (czy na klawiaturę). Gdy bierzemy udział w jakichś dyskusjach, a zdarzy się błąd ortograficzny, to bardzo łatwo się podważa wręcz autorytet tego, kto się wypowiada i zwykle można przeczytać mnóstwo komentarzy typu: "Najpierw się naucz pisać poprawnie, a dopiero potem zabieraj głos w jakiejś sprawie". Ale też jest tutaj chyba sytuacja zrównoważona - jedni chcą, żeby ortografię uprościć i się nią nie przejmują, jest też mnóstwo jej obrońców, a życie toczy się dalej i wiele się w tym względzie nie zmienia.

Polszczyznę współcześnie zalewają anglicyzmy. To duży problem, że pozostajemy pod takim wpływem języka angielskiego?
Napływ słownictwa angielskiego jest ogromny, zapożyczeń mamy wciąż bardzo dużo. Nie są problemem zapożyczenia leksykalne, czyli nowe określenia, nazwy, bo nasz język sobie to uporządkuje. To, co potrzebne, zostanie, zaadaptuje się, wyspecjalizuje znaczeniowo, a to, co niepotrzebne - język odeśle do lamusa. O wiele gorsze są zjawiska, na które mniej się zwraca uwagę: takie wpływy angielskie, które ingerują w system języka polskiego. Są to np. wyrażenia typu KredytBank czy piżama party. Takie zestawienia są niekorzystne dla polszczyzny, ponieważ systemowo nie przewiduje ona tego typu połączeń. Są więc niepożądane w polszczyźnie i, co zrozumiałe, źle widziane przez językoznawców. Tego typu ingerencji w system gramatyczny języka może być więcej i na to bardziej trzeba być wyczulonym niż na fale zapożyczeń leksykalnych, bo z nimi sobie język poradzi, tak jak to już się działo w przeszłości. Zapożyczenia leksykalne wzbogacają język, dają nam większy zasób słownictwa i tutaj zagrożenia bym nie widziała.

Mamy też teraz taki okres, kiedy polszczyzna jest bardzo zaśmiecona wulgaryzmami.
Tak, na pewno sytuacja, jeśli chodzi o wulgaryzmy w ostatnich kilkunastu (a może więcej) latach bardzo się zmieniła. Trzeba jednakowoż sobie uświadomić, że w historii języka różnie bywało z wulgaryzmami. Nie było tak, że polszczyzna była sterylna przez wiele stuleci i nagle stała się wulgarna. Ale rzeczywiście na naszych oczach zmieniła się w dużym stopniu etykieta językowa, zmieniło się też podejście do wulgaryzmów, ale też przy tym zmieniły się same wulgaryzmy – w tym sensie, że poprzez bardzo częste ich używanie, także w sytuacjach publicznych, zaczynają się "wycierać". Ich moc ekspresywna staje się coraz słabsza, przez to są coraz mniej - zwłaszcza przez młode pokolenie - odbierane jako mocne wulgaryzmy. I mamy taką sytuację, że osoby, zwłaszcza ze starszego pokolenia, bardziej wrażliwe na tę jeszcze dla nich wyczuwalną moc wulgaryzmów, nie umieją sobie z tym poradzić, że tak dużo tego się dzisiaj słyszy. A młodszego pokolenia już one nie rażą i w związku z tym nie ma ono aż takich oporów do używania tych słów. Ale pamiętajmy, że również ta część leksykonu ewoluuje. Są takie słowa, jak np. "kobieta", które kiedyś były wulgarne, ale straciły tę moc i stały się zupełnie neutralne. Nadużywanie wulgaryzmów będzie prowadziło do osłabiania się ich mocy i niektóre mogą z czasem przestać być wulgaryzmami.

Albo całkiem znikną z języka?

Gdy przestaną spełniać swoją funkcję, którą generalnie jest wyrażanie i rozładowywanie emocji, to być może pojedyncze wypadną z użycia. Trudno to jednoznacznie przewidzieć. Ale jeśli "wytrą się" pewne wulgaryzmy, na pewno powstaną inne, gdyż istnieje naturalna potrzeba człowieka do wyrażania silnych emocji. Przykładem może być słowo "zajebisty", które się pojawiło stosunkowo niedawno. Ono pochodzi od wiadomego (wulgarnego) czasownika, powstało po to, żeby wyrażać emocje, ekspresję. Ale dzisiaj nie jest już tak mocne, choć od bardzo mocnego czasownika zostało utworzone. Obecnie też nie jest już tak często używane, jak jeszcze kilka lat temu, więc być może jego moc osłabła i pojawi się w jego miejsce nowe określenie. Język nie lubi próżni i na pewno repertuar będzie stale uzupełniany, jeśli jakieś słowa stracą moc.

W jakim kierunku zmierza język polski? Jakie są w nim teraz najsilniejsze tendencje?
Tych tendencji jest bardzo wiele. Jedną z tych bardziej wyraźnych jest właśnie obecność słów wulgarnych, ale przede wszystkim słów potocznych w dyskursie publicznym, czyli taka potocyzacja języka oficjalnego na bardzo dużą skalę, co obserwujemy po 1989 roku bardzo wyraźnie - pojawiają się i w parlamencie, i w mediach, i w różnych innych oficjalnych okolicznościach określenia, które dawniej nie miały tam racji bytu. Kolejna istotna tendencja to wpływ technologii cyfrowych na język i na sposób wyrażania się, np. przenoszenie pewnych określeń ze świata cyfrowego na język w codziennym użyciu. Mówimy np., że trzeba się zresetować albo że ktoś się zawiesił.

Silną tendencją jest wpływ konsumpcjonizmu na sferę języka, czyli na przykład wpływ reklamy. Po ‘89 roku trafiły do naszego języka rozmaite określenia, których wcześniej nie było w użyciu - począwszy od nazywania sposobu robienia zakupów, np. shopping, po sposoby korzystania z życia, np. oferta wczasów all inclusive, last minute. To są np. promocje w marketach i w bankach, np. wielka wyprz, miniratka, kredyt 0%, sposób płacenia, np. kartą, blikiem, bezdotykowo. Język pozostaje pod bardzo mocnym wpływem reklamy, marketingu i lansowania konsumpcyjnego stylu życia. Nasza świadomość jest modelowana przez cały zasób słów, metafor i gotowych szablonów, których używają reklamodawcy i sprzedawcy (prawie robi różnicę, jesteś tego warta, podaruj sobie odrobinę luksusu itd.), jesteśmy już w tym głęboko zanurzeni.

Inną widoczną tendencją jest skracanie wyrazów, np. komp, net, spoko, Fejs, siatka, szydera, apka, schiza zamiast komputer, internet, spokojnie, Facebook, siatkówka, szyderstwo, aplikacja, schizofrenia. Sprzyja to ekonomii wypowiedzi i nierzadko pozwala uzyskać efekt nacechowania ekspresywnego. Jest praktykowane głównie w odmianach środowiskowych i w polszczyźnie potocznej.

A slangi, języki rozmaitych środowisk?

Powstaje i rozwija się mnóstwo nowych socjolektów, czyli języków różnych grup środowiskowych. Są socjolekty modowe, szafiarskie, ale też wywodzące się z innych mikroświatów - np. gamingowe (graczy komputerowych), w których jest mnóstwo słownictwa kompletnie nieznanego przeciętnemu użytkownikowi języka. Przestrzeń internetu jest pełna takich miejsc, w których te socjolekty tworzą się, żyją i trochę jest tak, że ludzie zamykają się w pewnych bańkach związanych z jakimś hobby, zainteresowaniami, żyją w tych mikroświatach i używają języka wyspecjalizowanego, niezrozumiałego dla innych.

Jakie błędy językowe drażnią panią najbardziej?
Jest ich trochę. Po pierwsze nie znoszę, jak ktoś mówi w wygłosie "-om" tam, gdzie powinno być "-ą". A to się dziś szerzy jak epidemia w języku polskim. Generalnie ma podłoże gwarowe, bo są gwary w Polsce, gdzie to "-om" występowało i występuje. Słyszymy: "robiom", "przyjdom", "z matkom", co niestety jest nagminne. Słyszy się taką wymowę m.in. u polityków, ale również u dziennikarzy, co w ogóle nie powinno mieć miejsca, bo przecież dziennikarz to zawód "zaufania publicznego" w zakresie poprawności wysławiania się i wymowy.
Szerzy się też inny błąd: używanie formy zaimka "to" w postaci "te" w rodzaju nijakim, czyli np. zamiast "to zadanie" - "te zadanie" czy "te wypracowanie". To też jest dla mnie nie do przyjęcia i razi mnie. Są też inne denerwujące formy: gdy ktoś mówi "rozumię" zamiast "rozumiem" albo "rozumią" zamiast "rozumieją".

Językoznawcy w końcu "łamią się" i wpuszczają do słowników pewne formy niepoprawne, które jednak długo i powszechnie są używane. Przykładem jest "unikalny", który w pewnym momencie w końcu został uznany, po latach tępienia i poprawiania na "unikatowy".

Gdy uzus bardzo utrwali dany wariant językowy, Rada Języka Polskiego w zasadzie nie ma wielkiego wyboru i musi usankcjonować formę wyjściowo niepoprawną, uznając ją za poprawną. Tak było np. z formą "tą" w bierniku. Pierwotnie mówiliśmy: "tę książkę", "tę gazetę", ale Polacy od dawna używali form: "tą książkę", „tą gazetę”. Rada Języka Polskiego pozwoliła już w polszczyźnie ogólnej używać takiej formy - jedynie zastrzegła, że w zapisie zawsze musi być "tę". Więc mówić już możemy "tą", ale pisać tylko "tę".

A klasyka i klasyk? Dawniej klasyka oznaczała dzieło, a klasyk – autora. Tymczasem od pewnego czasu np. prowadzący audycje muzyczne zapowiadając jakąś piosenkę, mówią, że to absolutny klasyk. Można też usłyszeć lub przeczytać, że dany film to klasyk (a nie jak dawniej klasyka).

Rzeczywiście, słyszy się teraz takie użycie. Ale nic mi o tym nie wiadomo, żeby Rada Języka Polskiego to zatwierdziła. Dla mnie oczywiste jest, że klasyka to klasyka, a klasyk to człowiek.

W tę sobotę odbywa się VI Dyktando Krakowskie na UJ, największy w Polsce konkurs ortograficzny. Wciąż cieszy się dużym zainteresowaniem?
Ogromnym, w części dla dorosłych może wziąć udział 500 osób, a po pierwszych trzech dniach zapisów nie mieliśmy już wolnych miejsc.

A są tacy, którzy piszą je całkowicie bezbłędnie?
W ostatniej edycji zwycięzca popełnił zaledwie dwa błędy, ale jeszcze do tej pory nie zdarzyło się, żeby ktoś napisał bez ani jednego błędu.
Rozmawiała Małgorzata Mrowiec

Sztuczna inteligencja zabierze nam pracę? To mit

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Net, spoko, Fejs, szydera, a prawie robi różnicę. Dokąd zmierza polszczyzna? - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto