Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Natalia Przybysz: Gdyby się dało, chodziłabym na bosaka

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Silvia Pogo
Natalia Przybysz nie próżnuje w czasie pandemii. Z okazji premiery jej nowej piosenki rozmawialiśmy z nią o tym, jakie ma relacje z siostrą Pauliną, dlaczego od wielu lat jest weganką i jak wpłynął na jej karierę pamiętny wywiad z „Wysokich Obcasów” sprzed czterech lat.

FLESZ - Czterodniowy tydzień pracy w Niemczech?

- Prezentujesz właśnie własną wersję utworu „Studio, scena, łożko” Tego Typa Mesa w ramach projektu Lech Music Festiwale Inaczej. Co cię skłoniło do wzięcia udziału w tym projekcie?
- Najbardziej przekonujące było dla mnie to, że będę pracowała z Mariuszem Obijalskim. To kolega, który grał dosyć długo w moim zespole. Występowaliśmy też w duecie – ja śpiewałam, a on na fortepianie. Ważne było również to, że propozycja ta przyszła do mnie w szczycie pandemii, kiedy zaczęłam się zastanawiać, czy może powinnam w ogóle zmienić zawód. Wszędzie pustka i beznadzieja – a tu pojawia się możliwość zrobienia czegoś fajnego z sympatycznymi ludźmi.

- Jak sobie poradziłaś z zamianą rapowanego utworu na śpiewaną piosenkę?
- Jestem w stanie zaśpiewać każdy tekst, z którym się zgadzam. Dlatego, że od jakiegoś czasu uczę się traktować śpiewanie jak mówienie w zwolnionym tempie. Jeśli bowiem mówię powoli jakieś zdanie, które czuję w środku – to tylko wzmaga jego moc. Tekst Mesa był już przez niego mocno okrojony, żeby nadawał się dla mnie do śpiewania. Ale były w nim fragmenty, z którymi bardzo się nie zgadzałam, bo mówiły źle o kobiecie. Eufemizując: język użyty w bridge’u był mocno nieczuły. To, co zostało i to, co ostatecznie zaśpiewałam, jest jednak w porządku. Mes dodał do tekstu słowo „świst” – i bardzo mi się ono spodobało. Wyobraziłam sobie, że lecę na miotle jak wiedźma i od razu poczułam się fajnie.

- Jaki masz stosunek do hip-hopu?
- Erykah Badu śpiewała, że hip-hop ma wielką moc. „Hip-hop is bigger than religion. Hip-hop is bigger than the governement”. Bo idee są potężniejsze niż broń. Wiele zależy od wrażliwości i czujności poszczególnych jednostek. Hip-hop ma bardzo dużą siłę rażenia. Gatunek ten ewoluuje. Jak street art. Jedynie nieliczni raperzy nie idą za tym rozwojem. Również w warstwie języka. Raperzy nie powinni używać słów, które są truciznami – czyli takich, które obrażają mniejszości czy kobiety. Bo te zatrute krople wpuszczone gdzieś między dzieciaki i bloki, rozrastają się i zostają. Dlatego apelowałabym do twórców hip-hopu, aby odpowiedzialniej używali słów. Żeby proponowali wizję lepszego świata. Nawet jeśli się śmiejemy, w pokoju jest głośno i wszyscy są uchachani po pachy, to może znajdzie się jedna czujna osoba, która uzmysłowi reszcie z czego tak naprawdę się śmiejemy. I czy to nie obróci się przeciwko nam wszystkim za chwilę.

- Na początku minionej dekady, kiedy śpiewałaś w Sistars, występowałaś gościnnie w nagraniach takich raperów, jak Tede czy Numer Raz. Wtedy hip-hop był inny?
- Dla mnie to była przygoda dzieciństwa. DJ Ostasz, który był szefem wytwórni Wielkie Joł, miał taki pomysł na Sistars, że będziemy poznawać raperów i kolaborować z nimi. To było trochę marketingowe posunięcie, ale dla mnie ciekawe, bo kochałam wtedy Lauryn Hill i wiedziałam, że ona też rapuje i to mi bardzo imponowało. Ostatecznie poszłam jednak w inną stronę. Moja siostra bardziej eksploruje hip-hop i jest dobrą raperką. Ja wolę zwolnione tempo dla słów i chcę je zawsze kolorować dźwiękami, bo mam inną naturę.

- Niedawno śpiewałyście z siostrą na trasie koncertowej Przybysz/Przybysz dawne piosenki Sistars. Są one dla ciebie dzisiaj nadal aktualne?
- Ciekawe było dla mnie ponowne spotkanie z Pauliną na scenie i porozmawianie o tym. Jedną z piosenek Sistars, którą nadal czuję, była „Sutra”. Ona z kolei chciała śpiewać „Ding Dong” i „Spadaj”, tymczasem dla mnie były one zbyt dziecinne. Myślę że najbardziej świeżymi dla nas obu okazały się „Inspirations” i „Synu”. Obie jednak miałyśmy takie uczucie, jakby śpiewanie utworów Sistars było niczym oglądanie starego albumu ze zdjęciami z dzieciństwa.

- Kiedy grupa Sistars odniosła sukces, miałaś zaledwie 20 lat. Jaki to miało na ciebie wpływ?
- To był mocny początek. Dzięki Sistars byłam już właściwie wszędzie w Polsce. Kiedy pojawiam się teraz w jakimś mieście, nawet mniejszym, czuję, że już tam wcześniej byłam. Poznaję te same zapachy w hotelach sprzed prawie dwóch dekad. To sprawia, że zdaję sobie sprawę z pewnej cykliczności tego, co robię. Najpierw się pisze piosenki, potem nagrywa i wreszcie jedzie w trasę. To się powtarza. Widzę też cykliczność w swoich utworach. Z każdą płytą dostrzegam, że mam swój język komunikacji z ludźmi, który pogłębiam. Tak samo jednak jeżdżę w kółko w busie po tym kraju. To taka niekończąca się trasa. Widząc głębiej, kompletnie nie zależy mi już na rzeczach, które kiedyś zaliczyłam. Patrzę w oczy ludziom i odkrywam nowe emocje. Teraz jestem na etapie szanowania tej bliskości. W Sistars nie było na to czasu, to był inny etap.

- No właśnie: za czasów Sistars dawałyście ponoć 200 koncertów rocznie. Jak sobie z tym radziłaś?
- Różnie. Na początku byłam na rozpędzie, ale później zaczęła się rutyna. Miałam więc kryzysy. To było wspaniałe, że byłyśmy razem z Pauliną, bo mogłyśmy się razem wspierać i trzymać w ryzach normalności. Jak jednej odwalało, to druga to widziała. I to była nasza największa moc: że mamy siebie i możemy się trzymać za rękę. Nawet teraz tak jest. Ale były też słabe momenty, kiedy czułam się samotna. Paulina miała chłopaka, przestałam więc z nią być w pokoju. Nie miałam przyjaciół i znajomych, było więc dziwnie - tylko praca. Gdyby nie to, jak byłam wychowana i że miałam buddyjski stosunek do używek, różnie mogłoby się to skończyć. Dlatego wcale nie dziwię się, że muzycy wpadają w różne nałogi.

- Dzisiaj nie brakuje ci wspólnego śpiewania z Pauliną na pełen etat?
- Nie. Zarówno ja, jak i Paulina, mamy potrzebę twórczego wypowiadania się. Historie, które można znaleźć w naszych piosenkach, są często tymi samymi historiami, ale opowiadamy je innymi językami. W doborze tych odmiennych środków znajdujemy wielką frajdę. Natomiast, jeżeli jest możliwość wspólnego pośpiewania, to się wręcz na to rzucamy. Zostało nam to z domu, gdzie często graliśmy i śpiewaliśmy z rodzicami i znajomymi do późna w nocy. To jest przyjemność, za którą my tęsknimy. Dlatego zawsze się polecamy jako chórki. Wystarczy nam pięć sekund, żeby zejść z piedestału bycia solistą. Bo kochamy razem śpiewać. Kiedy to się dzieje, jesteśmy szczęśliwe jak rybki w wodzie. Stąd też niedawno, kiedy tylko dowiedziałam się, że Krzysztof Zalewski robi Niemena, od razu zablokowałam sobą posadę jego chórków. Żeby móc być z Pauliną i śpiewać razem.

- Trudno było się wam zdecydować po rozpadzie Sistars na osobne kariery?
- Najpierw to miała być tylko przerwa – i ja te pół roku spędziłam w Londynie w szkole muzycznej, gdzie uczyłam się produkcji muzycznej i wokalu. W tym czasie Paulina zdążyła zrobić swoją płytę solową. Czyli młodsza siostra szybko ucieszyła się, że nie ma przy niej starszej. (śmiech) To był dla mnie pierwszy bodziec: „Aha, fajnie, to ja też tak zrobię”. I od tamtej pory narobiłyśmy całą stertę solowych płyt.

- Dzisiaj bardziej się wspieracie czy rywalizujecie ze sobą?
- Na pewno bardzo się kochamy. Wspieramy się też i pomagamy sobie. Opiekujemy się wspólnie sobą i całą czwórką moich i Pauliny dzieci. Ale tęsknimy też za czasem spędzonym tylko we dwie. Lubimy jak jesteśmy gdzieś razem w hotelu, bez mężów i możemy się powygłupiać przez pół nocy. Muzycznie jesteśmy siebie ciekawe. Słuchamy się, ale staramy się nie puszczać sobie naszych płyt za wcześnie, żeby się za bardzo sobą nie inspirować. Bo momentami to jest naprawdę wręcz telepatyczne połączenie. „Moja piosenka jest o tym samym co twoja, tylko w innym gatunku” – mówię czasem do Pauliny. Mamy bowiem wspólną świadomość i wspólne reakcje.

- Obie jesteście wrześniowymi Pannami. To znaczy, że jesteście do siebie podobne?
- Mamy wiele wspólnych cech. Ale nie jesteśmy bliźniaczkami. Wiele rzeczy nas mega różni. Nasze psy się ze sobą bawią, choć są różne. Nasi partnerzy też się kumplują i nasze dzieci się kochają, choć są inne. Dogadujemy się ze sobą w bardzo różnych sprawach. Generalnie jest pełna harmonia - często się spotykamy i jeździmy razem na wakacje. Ja jestem jednak tą Panną bardziej pedantyczną, albo niestety czasem wręcz pouczającą. Paulina z kolei potrafi być prostsza w przekazie: jak coś komuś tłumaczymy, to ludzie bardziej ją rozumieją niż mnie.

- To, że jesteś starsza od Pauliny o dwa lata odczuwasz trochę jako nakaz, by się nią opiekować?
- Miałam tak przez całe swoje życie, powiedzmy w młodości. Ale od wielu lat czuję, że już to odpuszczam. Głównie dlatego, że bardziej dostrzegam w niej partnerkę. Kiedy widzę, jak świetnie sobie radzi w życiu i posiada tyle umiejętności, których ja nie posiadam - czuję, że jesteśmy równoprawnymi, ale zarazem innymi instrumentami. Kiedy uczyłam się śpiewania, odkryłam, że mamy zupełnie inne głosy. Ona jest sopranem, a ja – kontraltem. To znaczy, że nasze głosy mają inne częstotliwości. Dlatego tak fajnie nam się ze sobą razem śpiewa, bo się uzupełniamy. Te alikwoty kosmicznie się na siebie nakładają.

- Paulina zwróciła się w stronę nowoczesnej muzyki o elektronicznym brzmieniu, a ty – sięgnęłaś do klasyki bluesa i rocka. Z czego to wynika?
- Może dlatego, że jestem starsza? W zespole mam ksywkę „Babcia”.

- Pierwsze dwie płyty, które nagrałaś też były nowoczesne. Dopiero „Prąd” objawił cię jako spadkobierczynię Niemena i Nalepy. Co się wtedy stało?
- Na pewno miał na to wpływ kontakt z moim producentem Jurkiem Zagórskim, który posiada vintage’owe instrumenty, przede wszystkim gitary. Poza tym moi rodzice słuchali takiej muzyki, jak właśnie Niemen czy Nalepa. Jest to więc swego rodzaju łączność ze swymi korzeniami. Może też po części zadecydował mój charakter. Moja siostra jest chyba odważniejsza. Ona się nie boi przyszłości. Stąd brzmienie jej piosenek jest kosmiczne. Ona zna się na tych wszystkich didżejach i producentach, a ja jej i tak włączam Hendrixa. Dla mnie wszystkie ważne dla organizmu częstotliwości są na dwóch czy trzech płytach. Ale być może jest to swego rodzaju zamknięcie. Boję się bowiem, że jest tyle tej muzyki i ten zbiór się cały czas powiększa, że może mnie przytłoczyć. Z drugiej strony w tych nowych nagraniach ja i tak słyszę te stare rzeczy. Taką mam optykę.

- Wspomniałaś o Hendriksie, nagrałaś też płytę z piosenkami Janis Joplin. Czujesz się trochę hipiską?
- Może? Dzieci mam w edukacji indywidualnej. Nigdy nie miałam pracy w standardowych godzinach. Gdyby się dało, to chodziłabym na bosaka. I rzadko noszę stanik. (śmiech) To chyba ważne?

- Cztery lata temu udzieliłaś pamiętnego wywiadu dla „Wysokich Obcasów”. Jak wpłynął on na twoją karierę?
- Zacytuję Eltona Johna: „I’m Still Standing”. To był prawdziwy survival. Teraz wychodzę na scenę i czuję się jak najszczęśliwszy na świecie dzieciak. Poza tym nabyłam nową broń - odwagę. To tak jak w tym serialu „Mrs. America”, który opowiada o tym, jak w USA zmieniały się prawa kobiet. Tam jest wiele scen z mojego życia, których wtedy doświadczyłam. Na ulicy czy na koncertach, wśród kobiet, matek i cioć złapałam nowy kontakt – bardzo prawdziwy i bliski. Taki, którego bez całej tej historii bym nie doświadczyła. Niesamowicie mnie to zbliżyło do ludzi. I uwolniło mnie.

- Trudno ci było poradzić sobie z internetowym hejtem?
- Internet to z jednej strony wspaniałe medium. Mamy za jego pomocą kontakt z całym światem i dostęp do ogromnych zasobów wiedzy. Dla takich organizacji jak Amnesty International, które chcą trzymać rękę na pulsie i zaglądać w miejsca, gdzie się dzieją złe rzeczy, to jest świetne. Ale internet jest też wykorzystywany w drugą stronę. Dlatego to jest narzędzie, z którym trzeba uważać, tak jak z antybiotykami.

- Myślisz, że od tamtego czasu zmieniła się twoja publiczność?
- Poniekąd. Podobno mam bardzo dojrzałą publiczność. Tak usłyszałam od jednego piosenkarza - że mi zazdrości dojrzałej publiczności. Na przykład na moich koncertach jest mało kręcenia telefonem, jest prawdziwa obecność. Są łzy, takie odczuwanie tu i teraz. I działa to w obie strony. Daję dużo ludziom, ale sama od nich też dużo dostaję. To zdrowy związek o zbilansowanej energii. Tu nie ma dającego i biorącego. To jeden wielki, energetyczny krąg.

- Twoja ostania płyta „Jak malować ogień” była wyprodukowana z mocnym naciskiem na ekologię. To dla ciebie ważne?
- Staram się dbać o środowisko. To był mój wspólny pomysł z wytwórnią Kayax. Mam z nią na wiele tematów takie samo zdanie. Jej szef jest jednym z pierwszych wegetarian, których poznałam w życiu. Dlatego Kayax jest bardzo cool dla mnie. I to właśnie wytwórnia wraz z tłocznią wymyślili formułę ekologicznego winylu, na potrzeby mojej płyty. To była totalnie pionierska praca. Wszyscy byli poważnie zaangażowani i szczęśliwi że to robią.

- Powszechnie wiadomo, że jesteś weganką. To twój sposób dbania o środowisko?
- Oczywiście. Nawet jeden dzień niejedzenia mięsa zmienia bardzo dużo. Dlatego myślę, że warto wrócić nawet do tego piątkowego postu, który teraz już mało osób praktykuje. Świat i klimat nie może sobie bowiem już pozwolić na to obżarstwo. Ze względu na zdrowie całej planety, jak i poszczególnych jej mieszkańców. Tyle jest badań na temat szkodliwego działania mięsa i mleka, że chyba jeszcze tylko koncerny farmaceutyczne próbują na tym cokolwiek ugrać. Wiele chorób jest wywołanych przez masową hodowlę zwierząt.

- Jak zostałaś weganką?
- Najpierw zostałam wegetarianką, kiedy byłam w piątej klasie podstawówki. Uświadomiłam sobie wtedy, że kotlet to jest kawałek ciała krowy lub świni. A dzieci kochają zwierzęta, więc nie chcą ich zabijać. Wrażliwość dzieci jest poniekąd tą najlepszą wrażliwością, z którą fajnie by było, żeby ludzie zostali na dalsze życie. Moja mama zmagała się wtedy z poważną chorobą i próbowała niekonwencjonalnych metod leczenia – w tym długiej głodówki. I po tej głodówce już nie wróciła do mięsa. Okazało się, że białko zwierzęce ją uczula. I tak nasz jadłospis stał się wegetariański. To była część mojego rozwoju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Natalia Przybysz: Gdyby się dało, chodziłabym na bosaka - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto