Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Natalia Kukulska: Chcę kosztować różnych emocji

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Michał Klusek
Właśnie swoją premierę ma nowa płyta Natalii Kukulskiej – „Czułe struny”. To unikatowy projekt na światową skalę, bo zawiera on instrumentalne kompozycje Fryderyka Chopina zamienione na... piosenki. Popularna wokalistka opowiada nam, jak niemal cała jej rodzina odcisnęła swe piętno na tych nagraniach.

- Słuchasz muzyki klasycznej?
- Może nie jakoś intensywnie, ale zawsze ta muzyka była w moim życiu. Z kompozycjami klasycznymi obcowałam w szkole muzycznej, potem wracałam do nich, gdy moje dzieci do niej uczęszczały. Dlatego miałam styczność z klasyką, teoretycznie i praktycznie. W czasach licealnych fascynowałam się Beethovenem, czytałam Norwida i ubierałam na czarno. (śmiech) Bardzo bliska jest mi też muzyka filmowa, która mnie wycisza i przenosi w inny świat. Mam nawet płyty winylowe z takimi kompozycjami, do których lubię wracać.

- Kiedy w pełni świadomie sięgnęłaś po muzykę Chopina?
- Trudno mi znaleźć taki moment. Mam wrażenie, że te utwory znam od zawsze. W szkole muzycznej oczywiście był duży nacisk na słuchanie tych kompozycji i poznawanie ich form. A te najbardziej znane na długo w człowieku zostają, bo mają bardzo chwytliwe melodie. Muzyka Chopina kojarzyła mi się z podniosłym i patetycznym nastrojem. Może dlatego, że taki nastrój panuje wśród popularnych polonezów lub mazurków. Jakby jej trzeba było słuchać na baczność. (śmiech) Tymczasem później przekonałam się, że jest w niej dużo czułości i liryki. Pięknego romantyzmu, bez narodowych skojarzeń. I te utwory bardzo mi się spodobały. Bardzo mnie wzruszały, dlatego tak do takiego Chopina lgnęłam.

- Jak wpadłaś na pomysł, aby te kompozycje zamienić na piosenki?
- Dziesięć lat temu zostałam zaproszona do projektu, w ramach którego jako wokalistka miałam się zmierzyć z muzyką Chopina. Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Ten odważny pomysł wyszedł od muzyków jazzowych - Classic Jazz Quartetu z Poznania. To była akurat dwusetna rocznica urodzin Chopina. Pomyślałam sobie: „Spróbuję”. I ten projekt wyszedł bardzo pięknie. Zrozumiałam wtedy, że te utwory są wręcz gotowe do śpiewania. Pomyślałam, że może kiedyś uda mi się ten pomysł rozwinąć. Choćby przy okazji kolejnej rocznicy. I tak też się stało. Postanowiłam przypomnieć o wielkości muzyki Chopina, ale dołożyć do niej wrażliwość wielu wspaniałych twórców i swoją.

- Czym kierowałaś się wybierając utwory do przearanżowania na utwory symfoniczne w formie piosenek?
- Po pierwsze swoją subiektywną sympatią. Po drugie – brałam utwory, które wydawało mi się, że dadzą się przełożyć z języka pianistycznego na wokalny. Poza kilkoma pieśniami i dwoma koncertami Chopin tworzył głównie kompozycje fortepianowe, więc nie myślał frazą typową dla ludzkiego głosu. Musiały więc nastąpić pewne zmiany. Starałam się jednak wybrać takie utwory, w których trzeba było jak najmniej zaingerować w melodię. Ale czasem było to nieuniknione – choćby w polonezie As-dur, gdzie musiałam pewną frazę melodii zaśpiewać interwał niżej, żeby po prostu w ogóle dało się to wykonać. Stworzyłam taką listę około 15 utworów i zweryfikowałam ją z aranżerami, których zaprosiłam: Krzysztofem Herdzinem, Adamem Sztabą, Nikolą Kołodziejczykiem, Janem Smoczyńskim i Pawłem Tomaszewskim. Co ciekawe Nikola zaproponował mi inne, mało znane kompozycje spoza tej listy. Wydaje mi się to interesujące i edukacyjne, że nie są to same chopinowskie „hity”.

- Nie było ci trudno przekonać wspomnianych aranżerów do twojego niekonwencjonalnego pomysłu?
- Niektórzy z nich mieli już styczność z twórczością Chopina w autorskim ujęciu. Poza tym wiedziałam, że to muzycy, którzy mają wielkie wyczucie i wrażliwość. Każdy z nich miał ogromne doświadczenie zarówno na scenie jazzowej, rozrywkowej, jak i klasycznej. To było doskonałe połączenie. Z większością z nich blisko współpracowałam wcześniej i dobrze się znaliśmy. Oczywiście nie wiedziałam do końca, jak zareagują na propozycję wzięcia udziału w swego rodzaju „konkursie” aranżerskim. Ale zgodzili się – i każdy z nich stanął na wysokości zadania. Po pierwsze – z szacunku dla oryginałów, po drugie – wiedząc, że będzie miał wspaniałych wykonawców swoich pomysłów: Sinfonię Varsovię oraz znakomitych muzyków jazzowych.

- Jak udało ci się pozyskać do projektu samego Janusza Olejniczaka?
- To nie była moja zasługa. Janek Smoczyński bardzo ciekawie połączył w całość dwa walce a-moll, brakowało nam jednak w tym utworze chopinowskiego dotyku, jeśli chodzi o sposób gry na fortepianie. A ponieważ Janek współpracuje z panem Januszem, wpadł na pomysł, aby zaprosić go do zagrania w tym utworze. Tak też się stało – i jestem bardzo szczęśliwa, bo jego udział jest swego rodzaju pieczątką jakości na tym projekcie.

- W nagraniu „Czułych strun” wzięło udział prawie 100 muzyków. Jak dałaś radę zapanować nad tym ogromnym zespołem?
- Ja byłam „prowodyrem” tego zamieszania, ale pod względem logistycznym pomogła mi bardzo moja menedżerka – Monika Małyszek. Jestem jej ogromnie wdzięczna, bo przecież mogło się okazać, że przerasta to nasze siły. Trzeba było bowiem ogarnąć kontakty i terminy z wszystkimi aranżerami, muzykami, technikami. Wyobraź sobie, że wynajęliśmy dwa studia radiowe – S2 i S4 – w których zagrać miała Sinfonia Varsiovia w poszerzonym składzie o gościnnych muzyków. Do tego sekcja rytmiczna. Leszek Kamiński, który jest nadwornym reżyserem dźwięku Zbigniewa Preisnera i nagrywa muzykę filmową i rozrywkową, czyli jest fachowcem wielkiej klasy, był w takiej panice, w jakiej go nigdy wcześniej nie widziałam. „Wykończysz mnie na stare lata. To największy projekt, jaki robiłem w życiu” - powiedział. I bardziej mnie przestraszył swoim zdenerwowaniem niż samo śpiewanie Chopina. (śmiech)

- Trudno było ci stworzyć teksty tych piosenek powstałych z kompozycji Chopina?
- Początkowo odczuwałam pewną wyjątkową odpowiedzialność. W końcu dokładałam słowa do muzyki Chopina. To myślenie mogło mnie jednak zwieść na manowce. Dlatego od razu je odrzuciłam. Muzyka to przecież język emocji i każdy z nas ma prawo nazwać te emocje po swojemu. Kiedy słuchamy muzyki instrumentalnej, każdy może sobie wyobrażać, że jest ona o czymś innym. Generalnie mamy jednak o niej też obiektywne pojęcie: choćby czy jest wesoła czy smutna. Dlatego poprosiłam swoje koleżanki-wokalistki i zarazem autorki, które miały napisać teksty, aby podeszły do tego subiektywnie i po prostu nazwały emocje, jakie w nich ta muzyka wywołuje.

Nie chciałam sugerować jakiegoś wspólnego klucza tematycznego, a i tak te teksty wyszły spójnie. Leitmotivem płyty jest ta tytułowa czułość. Dla mnie lirycznym pretekstem do napisania jednego z tekstów była noblowska przemowa Olgi Tokarczuk. Pod jej wpływem powstało „Znieczulenie” do preludium c-mol. I wtedy właśnie ta czułość stała się tematem wiodącym, który połączył wszystkie piosenki.

- To, że teksty napisały same kobiety, to był przypadek czy świadomy wybór?
- To równouprawnienie: skoro jest pięciu aranżerów, to jest też pięć pań, które napisały teksty. (śmiech) A zupełnie poważnie: wymyśliłam sobie partnerskie podejście do Chopina, czyli, że będzie on postrzegany nie tylko przez mężczyzn, ale też przez kobiety. I myślę, że to był bardzo dobry pomysł. Dzięki temu mamy męskie spojrzenie na muzykę, a żeńskie – na lirykę. Został zachowany parytet. Początkowo działo się to intuicyjnie, ale potem pomyślałam, że to dobry pomysł, aby było tak pół na pół. I teraz, kiedy patrzę na okładkę płyty, która jest w połowie turkusowa, a w połowie koralowa, to myślę, że grafik - Adam Żebrowski - idealnie to wyczuł, choć nic mu nie sugerowałam. (śmiech)

- Jak ci się śpiewało z Sinfonią Varsovią?
- Śpiewanie z takim szerokim, ale też subtelnym aparatem wykonawczym, jest bardzo wymagające. Wymagające były też interpretacyjnie te melodie i teksty. I przyznam szczerze, że była to jedna z najwyżej postawionych poprzeczek w moim życiu zawodowym. Na początku miałam zamiar zaśpiewać wszystko prościej i klasyczniej – w kontraście do rozbudowanego aparatu wykonawczego. Nie chciałam jednak udawać wokalistki operowej. Postanowiłam poobcinać się trochę z manieryzmów, typowych dla muzyki rozrywkowej. Oczywiście mam swojego wokalnego coacha, a wcześniej chodziłam na zajęcia do śpiewaczki operowej, która otworzyła mi pewne rejestry. Chcę bowiem, aby cały czas moje śpiewanie było nadzorowane, bo uważam, że powinnam dbać o ten swój „instrument”.

Kiedy nagrywałam pierwszy utwór, wpadłam jednak w pułapkę. Leszek Kamiński posłuchał mnie i mówi: „Natalia trochę tu nie jesteś sobą. Jakoś tak szkolnie śpiewasz”. (śmiech) Okazało się, że podeszłam do tego za bardzo „na baczność”. Dzięki Leszkowi z czasem zamknęłam oczy i wyluzowałam – a przez to dałam z siebie jak najwięcej emocji. Bo tak naprawdę dla ludzi nie liczy się czy technicznie będzie to trochę lepiej czy trochę gorzej zaśpiewane. Liczy się prawdziwy przekaz – czyli emocje. I to właśnie Leszek stał się dla mnie katalizatorem tych emocji. Poprowadził mnie wokalnie. A przecież jest realizatorem dźwięku, który mógł się skupić tylko na sprawach technicznych.

- W obecnej sytuacji trudno cokolwiek planować, ale czy chciałabyś te piosenki wykonać na żywo?
- Oczywiście. Już podczas nagrań pojawiły się bardzo konkretne plany koncertowe – daty i sale. Wszystko to jednak wzięło w łeb. Na razie musimy się więc wstrzymać z występami, tym bardziej, że jest to taki duży projekt i nie jesteśmy w stanie zagrać z jedną trzecią sali. Czekam więc na moment, kiedy będziemy mogli do tego wrócić. Tylko w Filharmonii Szczecińskiej odbędzie się jeden koncert z tym repertuarem – ale bez publiczności. Zostanie zarejestrowany i wyemitowany w internecie w październiku. I to chyba tylko tyle, jak na ten rok.

- „Czułe struny” to niekomercyjny projekt. Nie boisz się jak przyjmą go twoi fani?
- Ja nigdy nie brałam pod uwagę oczekiwań fanów, bo każdy z nich ma inne. Jeden mówi: „Brakuje mi starych piosenek”, a drugi: „Ja słucham tylko tych nowych”. Trudno więc wszystkim dogodzić. Dlatego robię to, co czuję. Już od dawna realizuję się artystycznie, a nie kalkuluję co mi się opłaci komercyjnie. Gdybym myślała zdroworozsądkowo, nie wydałabym fortuny na tę płytę. Każdy ma jakieś marzenie: jeden kupuje super samochód, drugi jedzie na wyjątkowe wakacje, a ja zebrałam pieniądze na ten projekt. Choćby po to, by nigdy potem nie żałować, że nie porwałam się na realizację swego życiowego marzenia.

Wbrew pozorom uważam, że ludzie tęsknią za takimi „czułymi” nutami. Dwa single zapowiadające płytę zostały wręcz entuzjastyczne przyjęte. Co więcej, album trafił do przedsprzedaży trzy miesiące przed premierą i od tego czasu zajmuje 1 miejsce w kategorii muzyki poważnej i jest na liście bestsellerów w ogólnej. Wywołuje to u mnie rumieńce. Mam nadzieję, że klasycy nie będą mi mieli tego za złe, że tak klasyfikuje się to wydawnictwo.

- Twoje ostatnie płyty to muzyka pop, ale o bardziej alternatywnym charakterze. Co sprawiło, że w pewnym momencie kariery poszłaś w niekomercyjną stronę?
- Chyba chęć rozwoju. Moim celem jest robienie ciekawych rzeczy, a ciekawe rzeczy nie są raczej uładzone pod oczekiwania szerokiej publiczności. Szeroka publiczność nie ma wyrafinowanego gustu, oczekuje czegoś, co jej od razu wpadnie do ucha. Oczywiście czasem udaje się pogodzić artystyczne ambicje z komercyjnym potencjałem. Przykładem mogą być tu utwory Stinga. W moim myśleniu nie ma jednak takiej kalkulacji. Ja już wysiedziałam grządki na listach przebojów komercyjnych rozgłośni. I stałam się na pewien czas niewolnikiem takiego myślenia: „Czy uda mi się znowu zaśpiewać taki przebój? Czy jest na pierwszym miejscu? Czy już spadł?”.

Tymczasem muzyka to piękny i kolorowy świat emocji, z którego trzeba korzystać pełnymi garściami. Należę do tych artystów, którzy nie lubią w kółko dreptać w tym samym miejscu. Kocham różnorodność i chcę kosztować różnych emocji. Choć i tak wydaje mi się nie robię jakichś radykalnych ruchów. Od debiutanckiego „Światła” do „Halo, tu Ziemia” wiedzie droga ewolucji, nie są to przecież jakieś totalne przełomy. Nagranie płyty symfonicznej było dla mnie od dawna wielkim marzeniem. A że w moim wieku trzeba podejmować decyzje artystyczne na zasadzie „albo tak jak kocham, albo wcale” – postawiłam wszystko na jedną kartę.

- „Czułe struny” oznaczają, że muzyka pop już ci się znudziła?
- Nie. Ja nie stawiam sobie takich ograniczeń. To, że na mojej drodze artystycznej pojawił się Chopin, było dla mnie samej zaskoczeniem. „Czułe struny” nie oznaczają jednak, że teraz będę do końca życia śpiewać muzykę symfoniczną. Przeciwnie: już zaczynam myśleć o nowej płycie z moimi stałymi muzykami.

- Na „Czułych strunach” gra na perkusji również twój mąż Michał. Jak ważne jest dla ciebie jego wsparcie?
- Michał ma bardzo otwartą głowę. Nie klasyfikuje muzyki, tylko dzieli ją na dobrą i złą. Dlatego nie nastawiamy się negatywnie do żadnych gatunków, bo niemal w każdym możemy znaleźć coś, co nam się spodoba. To dzięki Michałowi zaczęłam słuchać muzyki instrumentalnej, bo on jako perkusista głównie takiej słucha, przede wszystkim jazzu. Ale też filmowej, którą od lat kochamy i którą się inspirujemy.

Michał od dawna mnie wspierał i dopingował. Tutaj był również bardzo pomocny przy nagraniach jako prawa ręka Leszka Kamińskiego. Na pewno będzie też grał ze mną na koncertach symfonicznych, bo jest bardzo wszechstronnym muzykiem. Sprawdził się w tych nagraniach znakomicie, jest tu kilka momentów dla fanów sztuki perkusyjnej zaskakujących. Adam Sztaba opracował mazurka F-dur w taki wywrotowy sposób, że słuchając go, nie da się nie być zaskoczonym. Dlatego Michał nie nudził się podczas pracy nad tym projektem. Teraz motywuję go, by nagrał solową płytę. Robi to jednak bardzo wolno, bo jak się okazuje, kiedy nie ma kobiety-żandarma, która mówi „Stop. Już zamykamy”, to mężczyźnie trudno się zmobilizować. Przynajmniej mojemu.

- A jak dzieciom spodobało się twoje śpiewanie Chopina?
- Bardzo wciągnęły się, bo kochają muzykę filmową. To było więc dla nich olbrzymie przeżycie. Kiedy wczoraj jechałam z córką samochodem i przesłuchiwałam ostatnie miksy przed wydaniem, Ania śpiewała już każdy utwór. Ostatnio Laurka, moja trzyletnia córeczka, bujała się na huśtawce i śpiewała poloneza As-dur na „la la la”. Nagrywanie tej płyty miało więc dla nas walor edukacyjny. Te piękne melodie, a przez to, że posiadają tekst, mogą zostać na dłużej w tych, którzy nie sięgnęliby po klasykę.

Największe przeżycie miał jednak mój syn. Przyszedł z Michałem do studia, by mu pomóc rozstawić bębny. A ponieważ akurat w sekcji rytmicznej Sinfonii Varsovii zabrakło wolnych rąk do gry, gdyż aranżacje są nieraz bardzo rozbudowane, kierownik tej sekcji, Piotr Kostrzewa, zaprosił go do nagrania. A ponieważ Jasiek ma dyplom szkoły muzycznej drugiego stopnia w perkusji klasycznej, zagrał na kilku instrumentach – wibrafonie czy dzwonach. Śmialiśmy się potem, że pokazał jak najprościej przejść casting do Sinfonii Varsovii, do której tak trudno się dostać: po prostu być pod ręką w razie potrzeby. Dla całej mojej rodziny ten album to wielkie przeżycie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Natalia Kukulska: Chcę kosztować różnych emocji - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto