Woda, dziewczyny w bikini, spektakularne akcje rodem ze "Słonecznego patrolu"... Teraz to już za mało, by przyciągnąć nad wodę wykwalifikowanych ratowników. Druga strona medalu: praca po 10 godzin nawet siedem dni w tygodniu, stres, ogromna odpowiedzialność i 700-1300 tys. złotych na rękę.
Nic dziwnego, że ratownicy wolą pojechać nad morze lub do Anglii czy Hiszpanii. Azarządcy basenów już teraz gorączkowo głowią się jak otworzyć obiekty.
Tylko w weekend
Basen "Krakowianki" na ul. Eisenberga mimo rozpoczęcia sezonu, jest otwarty tylko w weekendy. - Co zrobić? Wszyscy powyjeżdżali. W tym roku to rzeczywiście katastrofa - rozkłada ręce Mieczysław Soból, kierownik kąpieliska. Przyznaje, że w ubiegłym roku ekipa ratownicza była już zmontowana w lutym. W dni powszednie basen stoi pusty, klub traci - każdy dzień utrzymania wody w czystości to 7 tysięcy złotych. Obsady nie ma też zalew w Kryspinowie.
- Rozmowy cały czas trwają - przyznaje Szymon Jaśkowiak, kierownik ośrodka. Przyznaje jednak, że w tym roku ciężko jest o pracowników. Ośrodek ma pozyskać ratowników w ramach umowy z krakowskim Wodnym Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym. Potrzeba co najmniej czterech.
- Czy się obawiam, że przesuniemy otwarcie na później z tego powodu? Oczywiście, że tak. Nie dramatyzuję jednak; mam nadzieję, że uda się otworzyć jak przewidzieliśmy 23-24 czerwca - dodaje Jaśkowiak. Ratowników do tej pory nie ma również basen "Wisły", który ma zostać otwarty na sezon już 7 czerwca. - Próbujemy wszystkimi możliwymi kanałami, ale na razie bardzo źle to wygląda - przyznaje Janusz Szumiec, kierownik pływalni.
Banan w dół
Również z ekipy "Parku Wodnego" odchodzi w wakacje około 10 osób. - Jedziemy nad morze, do Łeby - przyznaje Monika Tyszownicka. Co prawda, zarobki są niewielkie, ale młodzi ludzie mogą sobie odpocząć i dodatkowo zebrać dodatkowe punkty potrzebne do stopnia starszego ratownika.
- Nie trzymam ludzi na siłę. Jeśli człowiek pracuje z "bananem" na twarzy obróconym w dół, to bez sensu - tłumaczy Marek Machaczka, szef ratowników w Parku. Wie jednak, że ekipa, mimo zarobku 6 zł na godzinę, jest zapewniona
W krakowskim WOPR usłyszeliśmy, że nie tylko coraz więcej ratowników ucieka, ale też coraz mniej się szkoli. Kurs ze sprzętem kosztuje około 800 zł.
- W ubiegłym roku składkę zapłaciło 265 osób, z czego nie wszystkie wykonują zawód. W tym roku będzie ich jeszcze mniej - mówi Halina Dudys, specjalista ds. organizacyjnych WOPR. W Krakowie ratownik zarabia 6-10 zł na godzinę. - Czemu tu się dziwić? W Anglii w ubiegłym roku zarabiałam 1 tys. euro miesięcznie, poza tym Polacy są tam bardzo cenieni - mówi Monika Tyszownicka. Tłumaczy, że angielscy ratownicy są wolniejsi, gorzej wyszkoleni i... leniwi.
- Przykład? Nasz ratownik na egzaminie musi przepłynąć 50 metrów w 40 sekund. Anglik - w minutę - tłumaczy.
Ukraina pomoże?
Okazuje się jednak, że są kąpieliska w Krakowie, które umieją powstrzymać exodus. W Przylasku Rusieckim za trzy tygodnie zostanie otwarte kąpielisko z pełną ekipą. - Dogadaliśmy się z ludźmi, którzy pracowali u nas w tamtym roku. Damy im podwyżkę - z 9 zł do 12 za godzinę - uśmiecha się Jacek Łabuś, dyrektor krakowskiego oddziału Polskiego Związku Wędkarzy, który zarządza terenem. Szymon Jaśkowiak z Kryspinowa przyznaje, że skompletowanie ekipy to kwestia ceny i zarząd Kryspinowa będzie ją musiał zapłacić.
Nie wszystkich jednak na to stać. Ci mogą liczyć na cud lub... sąsiadów zza wschodniej granicy.
- Kto wie, może w przyszłym roku będziemy mogli zatrudnić Ukraińców? - kwituje Janusz Szumiec.
Maturzyści zakończyli rok szkolny. Czekają na nich egzaminy maturalne
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?