Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mijają dwa lata od tragedii pod Smoleńskiem. Wspomnienia bliskich ofiar

Katarzyna Janiszewska
Marta Potasińska w objęciach męża, na wakacjach
Marta Potasińska w objęciach męża, na wakacjach fot. archiwum rodzinne
Rówqne dwa lata temu, 10 kwietnia w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem zginął prezydent RP, duchowni, generałowie, politycy wszystkich opcji, piloci i załoga oraz przedstawiciele Rodzin Katyńskich. Tragedię najbardziej przeżyli bliscy ofiar...

To było jak grom z nieba. Zawsze się tak mówi. Ale w tym przypadku tak było. Wielka, romantyczna miłość. Choć nie od pierwszego wejrzenia. Pewnego dnia do Marty Potasińskiej zadzwoniła przyjaciółka: - Słuchaj! Znalazłam ci męża - oznajmiła podekscytowanym tonem. - To generał!

- Pozwolisz, że poszukam sobie męża sama - odparła Marta. Choć wcale nie miała takich planów, od dawna zarzekała się, że drugi raz za mąż nie wyjdzie. Znajomi nie dawali za wygraną. Przekonywali: tak byście do siebie pasowali, on - mężczyzna z pozycją, ty - reprezentacyjna kobieta. Macie identyczne charaktery, pasje. Uwielbiacie jazdę na rowerze, aktywny tryb życia. Przez rok mówiła: nie. Zwariowaliście?

Kiedy tak spaceruję, przyglądam się ludziom i zastanawiam, ilu z nich docenia to, co mają. Miłość, przyjaźń, bliskość drugiego człowieka, możliwość podzielenia świata na pół. Siedzimy w pijalni czekolady na krakowskim Rynku. To było ulubione miejsce generała Włodzimierza Potasińskiego. Unikał słodyczy, ale tu robił wyjątek. Marta Potasińska to drobna blondynka o nienagannej figurze. - Sam pomysł swatania w naszych czasach wydał mi się dziwny - opowiada. - I jeszcze ten generał. Przestraszyłam się. Wojsko kojarzyło mi się z instytucją, w której panuje bezwzględny posłuch i podporządkowanie. Wyobrażałam sobie, że taki generał to despota. A z moją niezależnością nie idzie to w parze.

Pierwszy raz spotkali się przypadkiem, u znajomych. Marta wracała z wypadu na narty. Jeszcze nie było przyspieszonego bicia serca, motyli w brzuchu i kolan z waty.

Po kolacji koleżanka poszła odprowadzić ją do drzwi. - I co? - dopytywała. - Spodobał ci się? - Zwariowaliście? - zawołała Marta. - Nie dość, że z wąsem, to jeszcze taki elokwentny, że przez dwie godziny ani słowa nie powiedział. - Bo zrobiłaś wrażenie, normalnie taki nie jest - przekonywała koleżanka. A jej mąż w tym czasie indagował generała. - I jak? - Zwariowaliście? - obruszył się. - Jest chyba w wieku mojej córki! - mówił.

Siła rażenia
Pamiętasz? O mało wtedy nie spadłam z krzesełka. Złapałeś mnie swoim wielkim niedźwiedzim uściskiem i tak już zostało.
Minął prawie rok, był styczeń 2009 r. Znajomi zorganizowali wyjazd w góry. Pojechali większą paczką. Była Marta, był generał. Znowu zaczęło się swatanie. Po trzech dniach się zbuntowała. I zapowiedziała: jeszcze jedno słowo, a wypisuję się z tej imprezy. Odpuścili.

- I gdy odpuścili, ze mnie zeszło poczucie, że ktoś mi coś narzuca - wspomina. - Przestałam się bronić. W parę sekund się w sobie zakochaliśmy. To były emocje, jakie się pamięta z czasów, gdy się miało naście lat. Taka siła rażenia. Następnego dnia, kiedy jechaliśmy na stok, usiedliśmy w autobusie obok siebie. I jak zaczęliśmy rozmawiać, tak skończyliśmy dopiero wieczorem.

Za powodzenie misji
Kochanie moje Najdroższe, upiekłam ciasto i zawiozłam Twojemu Wojsku. Tylko tak umiem powiedzieć: dziękuję. (…). Mam nadzieję, że wyszło dobre, bo nie spróbowałam.

Po dwóch miesiącach generał się oświadczył. Zmarnowaliśmy tyle czasu - mówił później, wspominając nieudane próby swatania. Wszystko drobiazgowo zaplanował: przytulna restauracja, ogromny bukiet czerwonych róż, pierścionek z brylantem - już czekały. Ale tego dnia musiał być jeszcze w Warszawie. Miał kilka spotkań, ostatnie z szefem sztabu. A tu pech, bo wszystko zaczęło się opóźniać. Jeszcze chwila, a nie zdąży na pociąg i nici z zaręczyn! Gen. Potasiński informuje zwierzchnika, że musi być w Krakowie, to sprawa życia i śmierci, prosi, by go zwolnić ze spotkania. W wojsku tego absolutnie się nie robi…

- Generał Gągor powiedział: chwileczkę, i wniesiono szampana, którym wzniósł toast za powodzenie życiowej misji generała - opowiada Marta Potasińska. - Jestem dojrzałą, rozsądną kobietą. A zgodziłam się na ślub po kilku tygodniach znajomości. Nie wahałam się. Wiedziałam, że to mężczyzna, z którym chcę spędzić resztę życia.

Jolanta Przewoźnik, wdowa po Andrzeju Przewoźniku, sekretarzu generalnym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa:
Bardzo trudno powiedzieć, czy po tych dwóch latach cokolwiek się ułożyło. Życie bez Andrzeja jest zupełnie inne, ale budowane na tych samych wartościach, które razem wyznawaliśmy. Mam poczucie, że robimy to, co Andrzej chciałby byśmy robili. Rodzina i zachowanie bliskich relacji zawsze było dla nas najważniejsze. Ja staram się to pielęgnować i kontynuować. Staram się zapewnić dzieciom poczucie ciągłości miłości i rodziny, choć już sama, bez niego. Starsza córka Joanna kończy właśnie licencjat z pedagogiki i jest wzorową studentką. To już jej drugi kierunek.

Młodsza Julia przygotowuje się do Pierwszej Komunii Świętej i dzielnie radzi sobie w szkole. Ponieważ ma bardzo dużo cech mojego męża - przy tej wrażliwości, łatwości podejmowania decyzji i otwartości do ludzi radzi sobie świetnie. Już nie mówię na głos do Andrzeja, gdy mam jakiś problem. Teraz podchodzę do tego inaczej. Mam poczucie, że on przy mnie jest i cały czas mnie wspiera. Już wiem, że nie muszę czegoś głośno mówić, on wie. A kiedy pojawia się problem, natychmiast odzywa się telefon albo zjawia się ktoś, kto mi pomaga. Tak jak Andrzej opiekował się nami za życia, zorganizował nam tę pomoc po śmierci. Zawsze wiedziałam, że był lubiany i szanowany. Ale dopiero po jego odejściu zrozumiałam, jak wielu miał przyjaciół. Te przyjaźnie procentują, bo teraz zawsze jest ktoś, kto chce mi pomóc. Wiele z tych osób poznałam dopiero po śmierci Andrzeja. Nie dzwonią już tak często, jak zaraz po katastrofie, bo nie ma już takiej konieczności. Ale zjawiają się zawsze, kiedy jest taka potrzeba. To jest dla mnie bardzo ważne i bardzo tych ludzi cenię. Dla mnie bezwzględnie ważne było ukończenie książki męża, której nie zdążył już wydać. W sumie ukazały się dwie książki po jego śmierci, obie dotyczące zbrodni katyńskiej. Pierwsza jest gruba. Druga jest adresowana szczególnie do młodzieży i osób, które jeszcze się nie zetknęły z tą tematyką. Cały czas noszę na palcu obrączkę Andrzeja obok swojej. Ciągle czuję się żoną. (ma)

Lucyna Protasiuk, matka mjr. Arkadiusza Protasiuka, pilota Tu-154:
Dwa lata po śmierci syna ból już zelżał, choć dopóki śledztwo się nie zakończy, nie będziemy mieć spokoju. Dla nas jest pewne, że Arek nie mógł być winny tej katastrofy - przecież nie był samobójcą. Tymczasem sprzedaliśmy mieszkanie w Olkuszu i wyprowadziliśmy się bliżej wnuków, pod Warszawę. Chcemy spokojnie żyć. Mamy tu grono sprawdzonych przyjaciół, którzy nas wspierają. Bez nich byłoby nam trudniej.

Więcej wspomnień bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej na: www.gazetakrakowska.pl

Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z Krakowa. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto