Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marek Piekarczyk: nieważnych piosenek nie śpiewam

Julia Kalęba
Julia Kalęba
Podczas koncertu urodzinowego Marek Piekarczyk wróci do swoich wczesnych utworów, przywoła kultowe piosenki zespołu TSA oraz innych twórców, które mają dla niego szczególne znaczenie.
Podczas koncertu urodzinowego Marek Piekarczyk wróci do swoich wczesnych utworów, przywoła kultowe piosenki zespołu TSA oraz innych twórców, które mają dla niego szczególne znaczenie. Fot. Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska
Dokładnie w dzień swoich 70. urodzin Marek Piekarczyk wystąpi na scenie Teatru Groteska w Krakowie. Podczas uroczystego wieczoru 13 lipca 2021 roku wokalista wykona ulubione utwory oraz piosenki ze swojego bogatego repertuaru. Będzie to swoista antologia dorobku tego wybitnego artysty.

FLESZ - Będą ostrzejsze kary dla pijanych kierowców

od 16 lat

Co wybrał Pan na urodziny?
Wrócę do piosenek najbardziej popularnych wśród publiczności. Ale wykonam też te utwory, które na mnie wywarły jakieś szczególne wrażenie - na przykład te, z repertuaru zespołu Dżamble, Krzysztofa Klenczona, a może nawet Michaja Burano. Oczywiście we własnych aranżacjach.

Czyli w repertuarze będą piosenki najważniejsze?
Nieważnych piosenek nie śpiewam. Śpiewam tylko najważniejsze, bo kiedy bierze się za takie sobie, byle jakie, to wtedy trzeba udawać i może coś nie wyjść. A jak się śpiewa sercem, to, co się kocha, to zawsze się udaje.

Zdradźmy jeden z tych tytułów.
„Gethsemane”, aria z rock-opery „Jesus Christ Superstar”. Jej wykonanie było marzeniem i kamieniem milowym w moim życiu. Odkąd to wykonywałem, zacząłem śpiewać na poważnie. Wreszcie bez posądzania mnie o zdrady heavy metalu śpiewałem takim głosem, jakim należy śpiewać w danym songu. Najpierw w Teatrze Muzycznym w Gdyni. To było w 1987 roku, pierwsze wykonanie tej opery w Polsce. Nie tylko graliśmy ją dwa razy dziennie w teatrze i największych polskich halach, ale z tą operą pojechaliśmy też do Kanady, USA, Finlandii, byliśmy w Wilnie i Leningradzie. Tam jest taka emocja rzadko spotykana, że kiedy śpiewam, jestem jakby w innym świecie, aż potem ciężko mi się otrząsnąć. Ale jak tylko jest okazja, żeby zaśpiewać „Gethsemane”, to śpiewam.

Podczas koncertu będzie chciał Pan wrócić do konkretnych etapów kariery?
Ja bym nie używał tego słowa w moim kontekście…

Drogi artystycznej?
Życiowej. I samego życia. Bo u mnie nie ma oddzielania tego, że żyję sprawami codziennymi, od tego, że śpiewam. Nieistotne, czy naprawiam dach, czy gotuję, czy stoję na scenie, w każdej chwili jestem tym samym Markiem Piekarczykiem i każda z tych chwil jest dla mnie tak samo ważna. Dlatego nie jest to kariera, to po prostu sposób wyrażania siebie. Miałem w swoim życiu 46 zawodów. Byłem ceramikiem, malarzem, złotnikiem w Nowym Jorku, szyldziarzem, pomocnikiem stolarza, robotnikiem rolnym, budowlańcem, elektrykiem amerykańskim…

Muzyką można wyrazić więcej?
Nie jestem malarsko zbyt utalentowany. Poziom moich obrazów był za niski, jak na mój gust, rzuciłem to. Długo imałem się różnych prac i zawodów, żeby się jakoś utrzymać. Fakt, że wszystko to mnie interesowało, ale w pewnym momencie musiałem zdecydować się, co chcę naprawdę robić w życiu, co jest moją jedyną drogą. Na korzyść muzyki przemówił fakt, że nigdy nie chałturzyłem. Nie potrafię śpiewać chałtur żadnych. Zdarzało się zaśpiewać raz na dansingu, ale wykonałem „Georgia on my mind” Raya Charlesa czy „Only You” the Platers i zaraz na drugi dzień wyrzucili zespół, bo było za ambitnie. Wybrałem tę dziedzinę, która była najbliższa sercu. I wiedziałem, że jeśli mam iść tą drogą, to muszę mieć zawsze czyste serce.

Debiutował pan w Bochni utworem o wycinaniu drzew, nawiązującym do bieżących wydarzeń.
Poprzez piosenkę sprzeciwiałem się wycinaniu plant bocheńskich. Afera była straszna, a ja wydzierałem się na rynku. Potem, w 1970 roku była „Pieśń łowców zwierząt futerkowych”, mój protest song przeciwko zabijaniu zwierząt na futra, czy „Bądź sobą”…

Więc początki to były teksty bardzo zaangażowane.
Starałem się wykorzystać śpiew, żeby być usłyszanym. Bo jak mówiłem, to nikt nie słuchał, ale kiedy śpiewałem, to mnie zaczynali słuchać. To jest taki prosty sposób, żeby powiedzieć prawdę ludziom albo to, co się myśli.

Do tych wczesnych piosenek na koncercie też Pan wróci?
Wrócę nawet do wcześniejszych. Na pewno przywołam jedną, którą wymyśliłem, kiedy miałem 19 lat. Tylko wtedy nie zapisywało się słów ani ścieżki dźwiękowej, tylko brało gitarę i śpiewało. Nie mam żadnych nagrań, zapisków, dlatego teraz te piosenki są tylko w mojej głowie i muszę je sobie przypominać. Na pewno jedną z nich wybiorę. Więc będzie też zabawnie a nawet momentami nostalgicznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Marek Piekarczyk: nieważnych piosenek nie śpiewam - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto