Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maja Lidia Kossakowska: piszę fantastykę, bo mi najbardziej pasuje

Małgorzata Stuch
Maja Lidia Kossakowska , jedna z najbardziej poczytnych pisarek fantasy powróciła w świat aniołów i demonów. Cykl „Zastępy anielskie” po sześciu latach oczekiwań doczekał się kontynuacji. Nam opowiada jak powstały niedawno wydane „Bramy Światłości” , co lubi pisać najbardziej i czy podkradają sobie z mężem pomysły na książki.

Spotkania z Panią zapowiadane są jako spotkania z „królową fantasy”. Czuje się Pani królową fantasy?
Nie. Ja w ogóle nie mam monarszych zapędów. Nie przepadam za ceremoniałem ani etykietą. To nie w moim stylu. Poza tym tak naprawdę piszę fantastykę, a nie tylko fantasy. I nie lubię jakichś takich sztucznie nadawanych tytułów. Co będzie następne? Cesarzowa fantasy? Caryca, Boże uchowaj. Sama nie wiem, czy to by było zabawne, czy żałosne. Jak by miało funkcjonować w praktyce, dajmy na to? Miałabym z całą powagą dopuszczać, żeby ktoś mówił o mnie lub do mnie „Królowo”? To może lepiej „Jej Królewska Wysokość” chociaż wcale nie jestem specjalnie rosła. Albo „dopraszam się łaski Jasnego Majestatu”? Nie, jeszcze nie upadłam na głowę, żeby pozwolić się koronować.

Czytelnicy sami sobie wybierają zarówno ulubionego pisarza, jak i ulubioną pisarkę.

Gdybym nie protestowała, gotowi by pomyśleć, że podobają mi się te hołdy, a do tego nie chcę dopuścić.

To jak określiłaby Pani swoje powieści? Jaki to gatunek? I dlaczego taki Pani wybrała?
Kłopot z tym pytaniem polega na tym, że jestem pisarzem, a nie literaturoznawcą, polonistą czy innym lingwistą. Nawet krytykiem nie jestem, bo nie wydaje mi się uczciwe, żeby pisać i jednocześnie oceniać innych. To tak jakby być równocześnie sędzią na boisku i piłkarzem. Piszę fantastykę. Dlaczego? Bo to mi najbardziej pasuje.

Fantastyka to bardzo pojemna dziedzina. Jest w niej miejsce na niemal wszystkie gatunki literackie.

Można napisać powieść przygodową, psychologiczną, obyczajową z elementem magii lub mistyki, horror, kryminał, romans, książkę polityczną lub o wydźwięku społecznym. Wszystko, co tyko przyjdzie do głowy. A ja bardzo lubię różnorodność.

Bohaterami części Pani utworów są anioły, archanioły...
Nie tak znowu wielu. Cykl anielski obejmuje zbiór opowiadań, powieści „Siewca Wiatru” i „Zbieracz Burz”, a ostatnio pierwszy tom „Bram Światłości”. Pomysł uczynienia z aniołów bohaterów powieści wydawał mi się świeży i nowy, kiedy zaczynałam pisać pierwsze opowiadania i tworzyć to uniwersum. Proszę pamiętać, że było to niemal dwadzieścia lat temu i tej tematyki prawie nikt w Polsce nie podejmował. A już na pewno nie w sposób, który ja zastosowałam robiąc ze skrzydlatych Posłańców Bożych istoty na wskroś ludzkie. W swojej wizji inspirowałam się nadzwyczaj starymi, pierwotnymi opowieściami pochodzącymi z mitologii judeochrześcijańskiej, w których aniołowie wydają się o wiele bliżsi nam, ludziom, niż obłokom Niebiańskiej Woli. Poddają się namiętnościom, błędom, nie są wolni od gniewu, zawiści, zazdrości. Czują, jednym słowem. Czyli nadają się na pełnokrwistych bohaterów literackich. Anioła, który jest tylko ślepo posłuszną machiną do wypełniania Bożych poleceń można co najwyżej opisać, ale pisać o nim nie sposób, bo nie ma żadnej osobowości.

Poza tym prawdziwe anioły to bestie. Zdumiewające, straszliwe, potężne istoty o niezwykłym, szokującym wręcz wyglądzie

. Aniołowie i archaniołowie to tylko dwa spośród wielu Chórów. I tylko oni wyglądają jak piękni ludzie ze skrzydłami. Trony, Cnoty, Zwierzchności, Rydwany, Cherubiny czy Serafiny to doprawdy zadziwiająco dziwne i przerażające stwory. Dlatego fajnie o nich pisać.

Pani anioły są takie bardzo… ludzkie. Mają cechy raczej nie przypisywane aniołom.

No, to już po części wyjaśniłam w poprzednim pytaniu. Tylko w obiegowej opinii aniołki to słodkie istotki, śpiewające, rozmodlone i śliczne. Tak naprawdę, nawet Biblia wspomina, że Synowie Niebios, którzy zstąpili na Ziemię, żeby kończyć budowę świata zapałali mrocznym i zakazanym uczuciem do ziemskich kobiet. Skoro udało im się spłodzić całe pokolenie Gigantów, których dopiero Potop pozbawił życia, nie mogli być ani bezcieleśni, ani niewinni i posłuszni, prawda?

A Pani wierzy w anioły? I stąd wzięła pomysł na ich opisywanie?
Jestem chrześcijanką, więc, oczywiście, w pewnej mierze wierzę w anioły. Ale nie spodziewam się, żeby przypominały te z moich powieści. Pracując nad światem „Siewcy” bardzo dużo czerpałam ze źródeł historycznych. Z ksiąg teologów, doktorów Kościoła, świętych, mistyków, alchemików i magów. Stamtąd czerpałam wiedzę na temat angelologii jako ogółu spostrzeżeń i przekonań jakie przez wieki ludzie żywili na temat skrzydlatych duchów niebieskich. A to jak wyglądają i jak się prezentują poszczególni bohaterowie powieści, to już wyłącznie kwestia mojej wyobraźni.

W Pani utworach przewija się wiele określeń kolorów. I wiele ich odcieni. Czy dlatego, że sama pani maluje?

Nie, to ma naprawdę niewiele wspólnego z malowaniem. Gdybym chciała się posługiwać nazwami farb, zrozumiałymi dla plastyka, musiałabym pisać, że słońce zachodziło w odcieniu czerwieni alizarynowej ciemnej, niebo ciemniało w błękit pruski, a nawet paryski, tuniki ptactwa niebieskiego mają barwę ziemi umbryjskiej, skrzepła krew miała odcień caput mortuum, a pustynia przybierała kolor sieny palonej, przechodzącej w ugier złoty. Żółcień chromowa, zieleń szmaragdowa, ultramaryna, biel tytanowa czy czerń słoniowa to nie są odpowiednie nazwy do stosowania w powieści, zapewniam.
Ja po prostu staram się operować szerokim spektrum języka, używać określeń tak, żeby jak najpełniej oddać klimat i koloryt danej sceny. Szczerze mówiąc, nawet nie zauważyłam, żebym stosowała dużo określeń kolorów.

Tak w ogóle to uwielbiam Pani opisy ( a z reguły rozbudowanych opisów nie lubię) . Czy książki także zawdzięczają je Pani związkom z malarstwem?
Nie sądzę. Raczej literaturze na której się wychowałam i którą uwielbiam. To z książek czytanych w dzieciństwie i młodości uczyłam się języka literackiego, warsztatu, stylu, narracji i sztuczek. Pisania można się nauczyć tylko dużo czytając i dużo pisząc.

Pani i mąż podkradacie uprawiacie podobny gatunek pisarstwa. Podkradacie sobie pomysły?
Nocą, w stroju ninja, z nożem w zębach? Skradając się boso, pod osłoną ciemnych chmur burzowych, dzierżąc w dłoni wytrych, żeby włamać się do mężowskiego biurka? Nasuwają mi się zaraz sceny rodem z „Różowej Pantery” a nie normalnego życia małżeńskiego. Chwileczkę, a może inaczej? O bladym świcie, z dzikim i okrutnym chichotem, niczym Jocker z Batmana, zbliżam się do łóżka, w którym smacznie śpi mąż i wysokim, histerycznym głosem wykrzykuję: „Za późno! Za późno, mój drogi! Mam cię! Tym razem mam cię! Już to napisałam! Już poszło do wydawnictwa! Kto rano wstaje… sam wiesz!” I oddaję się szalonym pląsom z radości.

Wbrew pozorom prowadzimy prawie całkiem normalny dom.

Nikt nikomu niczego nie podkrada, nikt nie zazdrości, nie liczy nagród i pozytywnych recenzji, bo nasze życie zmieniłoby się w dom wariatów. Owszem, na pewno w jakimś sensie inspirujemy się nawzajem, wpływamy na siebie i pewnie także na naszą twórczość, ale to normalne jeśli dwoje ludzi, którzy są małżeństwem a przy tym parą przyjaciół, wykonują taki sam zawód.

W swych opowiadaniach i powieściach porusza Pani różne tematy. Skąd biorą się pomysły oprócz mitologii oczywiście?
Nie wiem. Podejrzewam, że żaden pisarz nie wie. Pomysły są. Bywają. Lęgną się w jakiś sposób. Pojawiają nagle i już. Pach i wpadają do głowy. To ma w sobie coś z magii. Mistyki, niemalże. Bum! Pomysł. Skąd się wziął? Nie mam pojęcia. Przyszedł, podobnie jak poprzednie. Dużo gorzej, jeśli akurat ich nie ma. Ponieważ to proces tajemniczy i niezbadany, zawsze po dwóch, trzech dniach na jałowym biegu rodzi się przerażająca wizja. Boże, a jeśli się skończyło na zawsze? Wyparowało? Znikło? Strumyczek wysechł i pomysły już nigdy nie napłyną? To straszne chwile. Naprawdę. Nie pozostaje nic, tylko dzielnie je przeczekać.
Naprawdę, chciałabym żeby istniała odpowiedź na to pytanie. Jakaś niezawodna metoda. Siadam, gaszę światło, zapalam święcę, wpatruję się w taflę wody w jakiejś specjalnej misce zen czy szklanej kuli i nagle, tak to on! Jest! Jest pomysł! Hurra! To by bardzo upraszczało pracę.

Z wykształcenia jest Pani archeologiem ale żyje z pisania. Pisanie jest bardziej interesujące?
Pewnie dlatego, że to pisanie, a nie archeologia było zawsze moim największym marzeniem. To trochę tak, jakby pytać pilota, dlaczego lata. Przecież to teoretycznie niebezpieczny zawód. A on na pewno odpowie, że latanie zapewnia niesamowite widoki, niezapomniane zachody i wschody słońca, cudowne poczucie absolutnej wolności, że wspaniale jest panować nad taką ogromną maszyną, że to wielka odpowiedzialność, ale i duma, mieć w swoich rękach los pasażerów, że pragnienie wzbicia się w powietrze to odwieczne marzenie ludzkości, a latanie to najwspanialsze doświadczenie. I wszystko to będzie prawdą. Ale wcale nie miało znaczenia. Bo taki pilot po prostu od zawsze chciał latać. Odkąd był małym chłopcem wpatrzonym w niebo, zachwyconym przepływającymi chmurami. Myślę, że tak samo jest z pisaniem. Człowiek po prostu ma w sobie to pragnienie. I tylko od niego zależy, czy odważy się je zrealizować.

Woli Pani pisać powieści czy opowiadania?
Biorąc pod uwagę, ile jest moich powieści, a ile zbiorów opowiadań, długa forma zdecydowanie wygrywa.

Pisze Pani już 20 lat. .. I co dalej? Jakie są plany? Jakiś nowy gatunek? Nowe wątki?
Dalej? Obawiam się, że to samo. Niestety, recydywa. Zamierzam nadal pisać.
Nie, nowego gatunku raczej nie wymyślę. Nie mam takich ambicji. Na razie planuję skończyć „Bramy Światłości”, a potem powrócić do „Takeshiego” i zamknąć tę długą, trudną powieść. Mam jeszcze różne inne pomysły, ale muszą poczekać, aż skończę to, co rozpoczęłam. Nie chcę utknąć w kolejnym, rozgrzebanym projekcie. To niebezpieczne. Łatwo się wtedy zagubić.

"Bramy światłości" to rodzaj podsumowania anielskiego cyklu?
Nie. To po prostu kolejna powieść rozgrywająca się w tym uniwersum. Trochę inna, bo przygodowa, odwołująca się do tradycji awanturniczej powieści dziewiętnasto i dwudziestowiecznej. Są przygody, egzotyka, potyczki i zasadzki, piękne księżniczki i węże. Orientalny miszmasz.
I naprawdę nie wiem, czy to moja ostatnia wizyta w świecie aniołów. Już po napisaniu „Zbieracza Burz” zarzekałam się , że to koniec cyklu, a proszę, zmieniłam zdanie. Dlatego teraz jestem ostrożniejsza. Skończę „Bramy”, zajmę się innymi projektami, a potem zobaczymy.

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto