MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Krzyśkowi na odchodne

Ryszard Niemiec
Może to kogoś zdziwi, ale felietonowy gatunek wcale nie musi być pisaniną o rzeczach lekkich, przyjemnych i łatwych do strawienia. Zwłaszcza gdy człowiekowi wyć się chce, a Ananke wyznacza nieuzgodniony kalendarz ...

Może to kogoś zdziwi, ale felietonowy gatunek wcale nie musi być pisaniną o rzeczach lekkich, przyjemnych i łatwych do strawienia. Zwłaszcza gdy człowiekowi wyć się chce, a Ananke wyznacza nieuzgodniony kalendarz ostatecznych pożegnań. Umarł Krzysiek Hausner. Byłoby barbarzyństwem nie poświęcić mu na odchodne tych kilku tłumionych żalem myśli.

Jeszcze dwa tygodnie temu w tym miejscu wyznaczałem mu rolę integratora zwaśnionych, kibicowskich obozów Wisły i Cracovii. W swoim czasie, w obu klubach zostawił po sobie wiele ciepłych wspomnień, dołożył niebagatelną cegiełkę w budowę ich piłkarskiej legendy. Zwykle ludzie pamiętali o tym fragmencie jego zawodniczej karty, która zapisana została w pasiastych barwach. I o pierwszych krokach stawianych w Nadwiślanie, który z atencją przyznaje się do swego wychowanka. Staż wiślacki jakoś umyka zbiorowej pamięci środowiska, z którego to powodu było Mu dosyć przykro. Tym bardziej że w wieku dojrzałym z trudem przyjmował narastanie animozji pomiędzy historycznymi klubami. Chciał budować pomosty i uczyć owładniętych złymi emocjami młodych ludzi pobratymczych gestów i czynów. Przekonywał mnie nie tak dawno, że On - chłopak z Kazimierza - zawsze znajdzie wspólny język z harcownikami z obu stron barykady. Niestety, tej dobrej sprawie Krzysiek służyć może wyłącznie metafizycznie. Ale Jego sportowy los, przekuty w pośmiertną charyzmę, będzie na pewno wpływać na tworzenie przyjaznych klimatów koleżeńskości. Reszta należy do nas, żyjących...

W gruncie rzeczy przez wiele ostatnich lat czuł się człowiekiem odtrąconym. Mimo całej życzliwości i skromności, jakie z Niego emanowały. Nie miał wielkich wymagań, nie obnosił się ze swymi dokonaniami - tak klubowymi jak i reprezentacyjnymi. A przecież nie tylko dla naszego pokolenia pozostał bohaterem jednej z najbardziej romantycznych przygód polskiego piłkarstwa. Był ,Portugalczykiem", czołowym graczem naszej ekipy juniorskiej, która w 1961 roku wywalczyła srebrny medal w turnieju UEFA, poprzedniku mistrzostw Europy. To było dobrą dekadę przed czasem naszych największych przewag, związanych z pokoleniem Orłów Górskiego, pierwszym w zasadzie sygnałem, że Polacy w tej dyscyplinie mogą błysnąć w Europie, na świecie. Byliśmy, na dobrą sprawę, od pierwszych powojennych dni owładnięci bez reszty głodem sukcesu na szczeblu międzynarodowym, więc medal przywieziony z Portugalii otrzymał ogromny pogłos. Na pobitym polu znalazły się drużyny Austrii, Grecji, RFN, Francji - i chociaż szło o prymat w kategorii juniorskiej, opinia witała sukces jako przełamanie epoki niemocy naszej piłki. Drużyna kierowana przez krakowskiego trenera Władysława Stiasnego zrobiła furorę na prestiżowej imprezie, a jej atak w składzie: Hausner, Szołtysik, Musiałek, Kasprzyk i Kowalik wzbudził entuzjazm fachowców. Medalistów witano z rewerencją, byli wszak nadzieją naszego futbolu. Krzysiek nie zrobił reprezentacyjnej kariery seniorskiej, jak partnerzy z ,portugalskiego" firmamentu. W pierwszej kadrze wystąpił ledwie raz. Ale nagrał się kilkanaście meczów w kadrze juniorów, bodaj osiem razy bronił barw młodzieżówki. Przez całe lata 60. błyszczał na krajowych stadionach, był podporą Cracovii w ekstraklasie i II lidze. Niezwykle szybki, jakby prototyp Laty, technik z dobrym zwodem, ale mniej dynamiczny. W Europie i na krajowym podwórku brał górę futbol siłowy, totalny. Nie stało warunków fizycznych, by sprostać obowiązującej motoryce, zwłaszcza że nikomu nie przyszło do głowy, by przyoszczędzić niewątpliwy talent. Pozostało w Nim poczucie niespełnienia, narastające w miarę upływu czasu. Pewnie dlatego, po latach, już w roli trenera, działacza, nie lubił wracać do szczęśliwej młodości. Czasem tylko, gdy łapał rozmówców lub dziennikarzy na nieznajomości faktów z przeszłości, rzucał skromnie: pamiętam, bo grałem w tym meczu...

Był człowiekiem o wysokich pokładach godnościowych i głęboko przeżywał brak stabilności zawodu piłkarskiego trenera. Musiał dorabiać na życie dorywczymi pracami, co przychodziło Mu z roku na rok z większym trudem. Traciło na tym krakowskie piłkarstwo, wszak starczyło usiąść obok Niego na trybunie, żeby pojąć jak rozległa jest Jego wiedza, nieprzeciętna refleksja nad tym, co działo się na boisku. Bolał nad tym, że nie umiano wykorzystać w klubach Jego doświadczenia. Markotniał i zamykał się w sobie. Do tego dochodziło szwankujące zdrowie. Miał wielu kolegów na dobre, dużo mniej przyjaciół na złe. I jednym i drugim będzie Go brakować. Nam wszystkim...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ważna zmiana na Euro 2024! Ukłon w stronę sędziów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto