Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krakowscy studenci opowiadają o wyprawie do Peru [zdjęcia]

redakcja
redakcja
Grupa studentów geologii z AGH, we wrześniu tego roku wraz z z ...
Grupa studentów geologii z AGH, we wrześniu tego roku wraz z z ... Paweł Łydek
Grupa studentów geologii z AGH we wrześniu 2012 roku wraz z z Polską Wyprawą Naukową wyjechała do Peru. Przeczytajcie relację z wyprawy.

Krakowscy studenci wraz z Polską Wyprawą Naukową jadą do Peru


Jesteśmy studentami ostatniego roku Górnictwa i Geologii Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Od września do października tego roku uczestniczyliśmy w Polskiej Wyprawie Naukowej do Peru, organizowanej przez prof. Andrzeja Paulo od 2003 r.

Był to bardzo intensywny okres, w którym nie tylko poznawaliśmy geologię tego wspaniałego regionu, ale także mieliśmy możliwość doświadczyć rzeczy, o których czyta się w książkach albo ogląda na kanale National Geographic. Większość czasu spędziliśmy prowadząc badania terenowe w pobliżu miejscowości Huambo, Cabanaconde, Chivay oraz przy wulkanach Sabancaya i Chachani, położonych niedaleko Arequipy.

Jednym z ciekawszych momentów podczas wyprawy było zejście wraz z dr A. Gałasiem, do Kanionu Colca, w celu zbadania wód termalnych znajdujących się obok rzeki. Z miejscowości Huambo, położonej na wysokości 3300 m. n.p.m. (która przez ok. 1,5 tyg. była bazą naszej 12-osobowej ekipy) droga do Kanionu wynosiła ok.7h. Podczas zejścia podziwialiśmy wspaniale uformowaną geologię terenu, m.in.: fałdy i lustra tektoniczne. Obserwowaliśmy także dziką przyrodę, objawiająca się nad wyraz obfitą florą, reprezentowaną głównie przez kaktusy i agawy. Jednakże najciekawsze momenty przeżyliśmy w wiosce Canco, ulokowanej tuż obok rzeki i gorących źródeł, zwanych tutaj aguas calientes.

Po wejściu do wioski zaczęliśmy odczuwać lekki niepokój. Nie tego się spodziewaliśmy. Wszędzie tylko cisza, pustka i delikatne brzęczenie cykad. Rozglądaliśmy się naokoło próbując wypatrzeć mieszkańców tej opustoszałej krainy. Dreszcz strachu przeszył nas znienacka, gdy rozpoczęliśmy schodzenie do rzeki. Przez „ścianę” jednego z budynków zauważyliśmy półnagiego mężczyznę, przycupniętego na środku izby. Na jego twarzy malował się strach i niepokój.  Na głowie miał kask budowlany, co w połączeniu z całą resztą otoczenia stanowiło wielki kontrast. Trzeba dodać, że wioska Canco zbudowana jest z kilkunastu skleconych byle jak,  jakby w ogromnym pośpiechu chatek.

Wszystkie wyglądają podobnie. W kamiennej  podmurówce powtykane są patyczki, a dachy natomiast pokrywają gałęzie. Gdzieniegdzie widać jednak kontakt  z cywilizacją. Niektóre chateńki posiadają blachę zamiast gałęzi. W całej wiosce widzieliśmy także kilka butelek po piwie oraz pare okazów jednorazowych reklamówek. Dla mieszkańców najbliższą ostoją cywilizacji jest Huambo, do której prowadzą jedynie górskie ścieżki, zbudowane najprawdopodobniej jeszcze w czasach panowania Inków. Podczas drogi kilkukrotnie spotykaliśmy Indian wracających z „miasta”. Wraz z objuczonymi osłami, czasem konno, częściej pieszo, w obdartych sandałach, poganiając niesforne zwierzęta przemierzają ten szlak wyłącznie wtedy, gdy mają mniej pracy na polu. Trzeba wspomnieć, że osada Canco to bardzo urodzajne miejsce, dzięki bliskości rzeki oraz wspaniałym systemom irygacyjnym (także zbudowanym w czasach Inków) zbiór warzyw i owoców może się odbywać aż 3 razy w roku.

Uprawiają tam m.in.: pomarańcze, limonki, awokado, ziemniaki oraz opuncje, a dokładniej czerwca kaktusowego żerującego na opuncji, z którego później wytwarzany jest barwnik spożywczy - koszenila znana bardziej jako  E120.

Aguas calientes

Wróćmy jednak do przeprawy przez wioskę. Zostaliśmy z daleka obszczekani przez pałętające się po wiosce psy. Ale ludzi jak nie było tak nie ma. Aż w końcu daleko, daleko w polu zobaczyliśmy pracującą straszą kobietę. Z radości pomachaliśmy w jej stronę. Kobieta uśmiechnęła się serdecznie i pomachała nam także, po czym wróciła do swojej pracy. A my dalej nie wiedzieliśmy jak dotrzeć do aguas calientes.

Udaliśmy się więc w stronę rzeki i wtedy znienacka na naszej drodze pojawił się młodzieniec w wieku ok. 15 lat,  w dresowych spodniach i rozciągniętej granatowej bluzie. Wiernie strzegły go dwa wiejskie brytany. Chłopak okazał się niezmiernie pomocnym i uczynnym człowiekiem. Pozwolił nam zostawić plecaki u siebie w chatce i zaprowadził nas do Señory, która ponoć prowadziła miejscowy sklepik. Okazało się jednak, że nie trafiliśmy w dobrym momencie, gdyż obecnie jedyne co miała nam do zaoferowania to ręcznie robiona lemoniada. Podczas gdy Señora rozpoczęła przygotowania, my siedząc na drewnianej ławie zaraz u wejścia chatki bacznie przyglądaliśmy się wnętrzu oraz łaknęliśmy każdą naszą cząstką atmosferę panującą w tym miejscu.

Czuliśmy się niczym pradawni odkrywcy. Trójka strudzonych wędrowców goszczona lemoniadą przez Indian zaciekawionych nami w takim samym stopniu jak my nimi. W izbie z glinianym klepiskiem były jeszcze 2 ciekawe postacie. Dwójka dzieci Señory, które uważnie nas  obserwowały. Chłopczyk w wieku ok. 5 lat był bardzo podekscytowany egzotycznymi gośćmi, uśmiechał się do nas przez cały czas wizyty w ich domostwie,  natomiast umorusana niczym nieboskie stworzenie 3 letnia dziewczynka była z lekka przerażona. Nieśmiało spoglądała w naszą stronę huśtając się na grubej linie zawieszonej w drzwiach.

Sielankę i spokój przerwały nam słowa dr Gałasia skierowane do gospodyni. Niczego nieświadomi prawie popełnilibyśmy błąd, który mógł nas drogo kosztować… Nie pomyśleliśmy z jakiej wody będzie robiona lemoniada. Señora nie posiadała wody butelkowanej. Chcąc nas ugościć lemoniadą zaczerpnęła w beczce wodę o jakości nie odpowiadającej żadnym polskim normom. Była ona koloru brudnego, mulastego, pełnego różnych żyjątek mogących spowodować u nas takie rewolucje żołądkowe o jakich nie śniło się filozofom.

Huambo

Wtedy to dr Galaś widząc moment zaczerpnięcia zainterweniował. Przeprosił Señorę i wytłumaczył jej, że niestety nasze europejskie organizmy nie poradziły by sobie z taką wodą. Powiedział jej, że my musimy mieć wodę odkażoną, najlepiej butelkowaną i pomimo ogromnej chęci skosztowania jej wyrobu, nie możemy sobie na to pozwolić. Señora posmutniała. W jej ofercie nie było niczego innego.

Zaproponowała nam jednak pomarańcze, choć te nie były jeszcze dojrzałe. My jednak z radością przystaliśmy na tę opcję. I wtedy to mały, dzielny chłopczyk pobiegł do sadu i rozradowany przyniósł nam pomarańcze. Każdy z nas zjadł po dwie sztuki i mimo, iż nie były one do końca dojrzałe, smak tych soczystych owoców po  wytężonym, całodniowym wysiłku, w tak doborowym towarzystwie będziemy pamiętać do końca życia. Podziękowaliśmy rodzinie za gościnę i dowiedziawszy się, w którą stronę mamy się udać do gorących źródeł ze smutkiem opuściliśmy wioskę, która pomimo ogromnego ubóstwa, ugościła nas tak wspaniale.

Jeszcze przed zmrokiem zdążyliśmy wykonać kilka pomiarów wody w aguas calientes. Pobraliśmy także próbki do dalszych analiz. Okazało się, że woda na wypływie osiąga temperaturę powyżej 50oC, dużo wyższą niż podejrzewaliśmy.
Następnego dnia rano zwinęliśmy obóz (czyli karimaty i śpiwory) i wróciliśmy do Huambo. Wieczorem dowiedzieliśmy się jak ogromne mieliśmy szczęście śpiąc spokojnie i nieświadomie w sąsiedztwie skorpionów.

Był to tylko jeden dzień. Niesamowitych przeżyć było znacznie więcej, niestety nie da się ich opisać w kilku zdaniach. Zdjęcia z wyprawy oraz relację z innych przygód, które spotkały nas w krainie Inków możecie zobaczyć na stronach: Facebook oraz geocolca.wordpress.com. Informacje są stale uzupełniane.

Natalia Utnicka-Łydek
Paweł Łydek

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto