Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kraków. Pustka w miejscu po Gigancie. Co tam powstanie?

Bartosz Dybała
Po kilkunastu latach firma Arpis sprzedała część działki, gdzie stał Gigant. Dziś mija 15 lat od wielkiego pożaru.

Takiego dnia nie da się zapomnieć. - Zaczął się od SMS-a, że Gigant się pali. I powiem szczerze: nie uwierzyłem w to - wspomina Krzysztof Kubas, który w zbudowanym w latach 80. domu handlowym przy ulicy Wybickiego naprawiał i sprzedawał piloty do telewizorów.

Dzisiaj mija 15 lat od tragedii ponad 100 kupców, którzy w wielkim pożarze stracili swoje majątki. Tymczasem okazuje się, że jedna z dwóch spółek, która użytkowała teren, gdzie stał Gigant, sprzedała swoją część. Jej przedstawiciele nie chcą jednak zdradzić, komu i dlaczego. Druga nadal nie ma pomysłu, jak zagospodarować grunty. Część mieszkańców chciałaby, aby powstał tam niewielki budynek handlowy. Nie ma tam planu miejscowego, więc teren można wykorzystać niemal w każdy sposób. Jednak od kilkunastu lat sprawy stoją w miejscu.

Ludzie płakali

Wczesnym rankiem 28 maja 2003 roku Krzysztof Kubas najpierw odczytał SMS-a o pożarze, a później odebrał telefon z taką samą informacją. Dopiero po tym telefonie uwierzył, że dom handlowy, w którym od pół roku ma stoisko, faktycznie trawi ogień.

- Nie miałem jeszcze wtedy samochodu, więc wsiadłem na rower i szybko tam pojechałem. Na miejscu byli już sprzedawcy, którzy mieli w Gigancie stoiska. Siedzieli na trawie. Patrzyli, jak straż pożarna dogasza ogień. Podobno jak płonęły farby i lakiery, to było słychać eksplozje - opowiada Kubas.

Ze stoiska, które w domu handlowym przy ulicy Wybickiego prowadził ze znajomym, nic nie zostało. Wszystko doszczętnie spłonęło. Mężczyźni nie otrzymali odszkodowania. Choć jak twierdzi Kubas, straty w ich przypadku i tak nie były duże (4 tys. złotych) w porównaniu do tych, jakie ponieśli inni kupcy.- Kumplowi na karniszach poszło z dymem 70 tysięcy złotych - podkreśla Kubas.

Tuż po pożarze między sprzedawcami krążyły różne informacje na temat tego, co mogło się stać. - Ludzie mówili, że w nocy pod Gigantem był duży ruch. Że ktoś go najpierw okradł, a później podpalił. Podobno straż pożarna miała duży problem, bo w żadnym z hydrantów nie było wody. Trudno jednak powiedzieć, na ile to plotki, na ile prawda - kwituje Kubas.

- Ludzie płakali, padali sobie w ramiona, widzieli, jak tracą dorobek życia. To była wielka tragedia - wspominał z kolei kilka lat temu Stanisław Czepiec, który w Gigancie prowadził stoisko z wyrobami ze srebra. Stracił ok. 100 tys. zł. Sam budynek wyceniono na 2,4 mln zł. Ogień pojawił się w części zachodniej, którą zarządzała firma Domar (wschodnią część zajmowała spółka Arpis).

Po pożarze śledztwo wszczęła prokuratura. Biegli stwierdzili, że było to podpalenie. Ktoś w kilku miejscach rozlał łatwopalną ciecz i podłożył ogień. Prokurator nie wykrył podpalaczy, ale oskarżył Marka C., kierownika obiektu. - Biegli stwierdzili, że instalacja przeciwpożarowa, w tym tryskacze, nie była sprawna. Marek C. za nią odpowiadał, dlatego zdecydowałem się skierować akt oskarżenia - mówił kilka lat temu Piotr Kosmaty, prokurator, który nadzorował dochodzenie.

W pierwszym procesie sąd uznał kierownika winnym. Skazał go na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata i grzywnę. Wtedy też kupcy złożyli pozwy o odszkodowanie przeciwko firmie Domar, która zatrudniała Marka C. Ten się jednak odwołał od wyroku i po kilku procesach został uniewinniony.

Co ciekawe, sąd w swoim orzeczeniu wytknął prokuraturze wiele błędów, a ponadto zasugerował, że winnych zaniedbań należałoby szukać we władzach spółki. Dodał, że budynek nie był należycie zabezpieczony przed wtargnięciem osób trzecich. Prokuratura od wyroku jednak się nie odwołała. Kolejnego śledztwa też nie było. To podcięło skrzydła handlowcom, którzy kolejno wycofywali swoje roszczenia wobec Domaru. Kilka lat temu spór toczyła już tylko jedna osoba, ale nie chciała rozmawiać z mediami.

Brak pomysłów

Teren, gdzie stał Gigant, należy do skarbu państwa. Został oddany w użytkowanie wieczyste dwóm spółkom: Domarowi i Arpisowi. Długo toczył się między nimi spór o podział gruntów. W 2015 r. został rozstrzygnięty przez sąd, którego decyzją działkę podzielono na trzy części. Ta od strony Urzędu Skarbowego przypadła Arpisowi. Drugą część otrzymał Domar, a trzecia została przeznaczona pod drogę.

Wydawało się, że będzie to krok w kierunku zagospodarowania terenu. Ale Domar nadal nie ma pomysłu, jak to zrobić. Choć jakieś działania są podejmowane. - Spółka prowadzi analizy możliwości zagospodarowania posiadanej nieruchomości - stwierdził krótko w odpowiedzi Grzegorz Rak, prezes zarządu firmy Domar. Z kolei Arpis swoją część sprzedał, ale nie chce zdradzić, komu i dlaczego.

Tymczasem inwestorzy interesują się terenem; do urzędu miasta wpływały wnioski o warunki zabudowy. - Jeden dotyczył wysokich bloków. Rada dzielnicy wydała negatywną opinię. Starano się też o warunki zabudowy dla budynku usługowego, z niewielką częścią mieszkaniową - mówi Jakub Kosek, przewodniczący rady dzielnicy IV Prądnik Biały.

Informację o drugim pomyśle wysłał do mieszkańców. W większości opinie były pozytywne. Wynika z nich, że mieszkańcy chcieliby, aby powstał tam niezbyt duży obiekt handlowo-usługowy. Teraz na części terenu jest płatny parking.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto