Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kraków: pożar DH Gigant - po 10 latach winnych brak

Piotr Rąpalski, wsp. Katarzyna Janiszewska
Pożar w Gigancie wybuchł nad ranem. W całym Krakowie było widać potężny słup dymu nad budynkiem.
Pożar w Gigancie wybuchł nad ranem. W całym Krakowie było widać potężny słup dymu nad budynkiem. fot. archiwum
Mięło 10 lat od pożaru domu handlowego Gigant w Krakowie. O tragedii ponad 100 kupców, którzy stracili swoje majątki, przypominają ciągle zgliszcza przy ulicy Wybickiego. Dwie firmy, współwłaściciele Giganta, spierają się o nie w sądzie.

O odszkodowanie od jednej z nich walczy też pewien przedsiębiorca. Pozostali dali za wygraną. Wymiar sprawiedliwości nie wykrył sprawców tajemniczego podpalenia. Nikt nie został też uznany winnym nieprawidłowości przy zabezpieczeniu obiektu. A tylko to dawało szanse kupcom na zadośćuczynienie ich krzywdzie.

Ogień w Gigancie pojawił się wczesnym rankiem 28 maja 2003 r. w części zachodniej, którą zarządzała firma Domar (wschodnią część zajmowała spółka Arpis). Pożar szybko się rozprzestrzenił, 170 strażakom nie udało się uratować budynku. Nad Krakowem unosił się potężny słup dymu. - Ludzie płakali, padali sobie w ramiona, widzieli jak tracą dorobek życia. To była wielka tragedia - wspomina Stanisław Czepiec, który w Gigancie prowadził stoisko z wyrobami ze srebra. Stracił ok. 100 tys. zł. Sam budynek wyceniono na 2,4 mln zł.

Krzysztof Kubas, który w Gigancie naprawiał i sprzedawał piloty do telewizorów, stracił 4 tys. zł. - Stosunkowo niewiele, ale kumplowi na karniszach poszło z dymem 70 tys. - mówi mężczyzna.

- Kolega ze stoiska z telewizorami "popłynął" na 300 tys. zł. Nikt nie dostał odszkodowania. Stoiska nie były ubezpieczone, bo nie były dostatecznie zabezpieczone przed włamaniem - opowiada Piotr Szota, któremu spłonął sklep metalowy i towar wart 110 tys. zł.

- Z kilkoma kolegami ze stoiska z farbami, karniszami, roletami i papierosami tułaliśmy się przez dwa lata, szukając miejsca na nowy biznes. Ostatecznie zrezygnowałem. Zniechęciłem się - dodaje.

Po pożarze śledztwo wszczęła prokuratura. Biegli stwierdzili, że było to podpalenie. Ktoś w kilku miejscach rozlał łatwopalną ciecz i podłożył ogień. Sprawców jednak nie wykryto. Śledztwo zostało umorzone po roku.

- Trudno było pozyskać solidne dowody. Wszystko płonęło w temperaturze ponad 1000 stopni Celsjusza. Topiła się nawet porcelana - tłumaczy Piotr Kosmaty, prokurator, który nadzorował dochodzenie.

- Ludzie, którzy mieszkali naprzeciwko Giganta, mówili, że w nocy na parkingu był duży ruch. Chodziły słuchy, że ktoś okradł co bogatsze stoiska, a później wszystko podpalił - wspomina Krzysztof Kubas.

Prokurator nie wykrył podpalaczy, ale oskarżył Marka C., kierownika obiektu. - Biegli stwierdzili, że instalacja przeciwpożarowa, w tym tryskacze, nie była sprawna. Marek C. za nią odpowiadał, dlatego zdecydowałem się skierować akt oskarżenia - mówi prok. Kosmaty.

W pierwszym procesie sąd uznał kierownika winnym. Skazał go na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata i grzywnę. Wtedy też kupcy złożyli pozwy o odszkodowanie przeciwko firmie Domar, która zatrudniała Marka C. Ten się jednak odwołał od wyroku i po kilku procesach został uniewinniony.

Co ciekawe, sąd w swoim orzeczeniu wytknął prokuraturze wiele błędów, a ponadto zasugerował, że winnych zaniedbań należałoby szukać we władzach spółki. Dodał, że budynek nie był należycie zabezpieczony przed wtargnięciem osób trzecich. Prokuratura od wyroku jednak się nie odwołała. Kolejnego śledztwa też nie było.

To podcięło skrzydła handlowcom, którzy kolejno wycofywali swoje roszczenia wobec Domaru. Spór toczy już tylko jedna osoba. Nie chciała jednak komentować sprawy.

- Dziwię się. Tak duży budynek, tylu poszkodowanych, tyle lat i nie wykryto sprawców - komentuje Stanisław Czepiec. - Kupcy poszli w rozsypkę. Stracili majątki, a mieli pobrane kredyty. Wielu już nie wróciło nigdy do handlu - dodaje.

Obie firmy, zarządcy Giganta, nadal współużytkują teren przekazany im przez gminę w latach 90. Na miejscu budynku pozostały tylko fundamenty, które przykrywa czarna folia. - To przygnębiający widok i marnowanie miejsca - komentuje Lidia Pakuła, mieszkanka ulicy Łokietka.

Każda firma płaci miastu ponad 100 tys. zł rocznej opłaty za teren. Mimo to ten stoi pusty. Tylko część została wynajęta firmie ochroniarskiej pod parking. Domar i Arpis toczą natomiast spór w sądzie o podział współwłasności. Każda chce przejąć wschodnią część działki, położoną bliżej... urzędu skarbowego.

- Firmy nie mogły dojść do porozumienia, dlatego trwa proces o zniesienie współwłasności użytkowania wieczystego. Nie mamy na razie planów co do wykorzystania terenu w przyszłości - mówi Małgorzata Giełżecka-Cieszewska, prezeska Arpisu.

- Spór trwa, bo część wschodnia terenu ma lepszy dostęp do drogi - wyjaśnia Violetta Białończyk, prezeska Domaru. Jej spółka również nie ma planów co do zagospodarowania tego obszaru.

Co widziałyby na miejscu po Gigancie władzie miejskie? - Powinien tam powstać kompleks usługowy, ale nie galeria handlowa. Funkcje Giganta przejął Kaufland - uważa Elżbieta Koterba, wiceprezydent Krakowa. - Dziś to puste miejsce, jest niepożądaną wyrwą w ciągu zabudowy - dodaje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto