Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kraków: "Czyściłem im klatki w schronisku, żeby wiedziały, że ludzie nie są źli"

Piotr Rąpalski
Widziałem w oczach amstaffa dumę, że ja, człek marny, muszę "rozminowywać" jego podwórko.
Widziałem w oczach amstaffa dumę, że ja, człek marny, muszę "rozminowywać" jego podwórko. Anna Kaczmarz
Psy wyszczekały mi prosto w twarz, co myślą o wyrzucaniu ich na bruk. Dlatego w imieniu rasy ludzkiej, za karę, pokornie po nich posprzątałem. W schronisku dla zwierząt przy ul. Rybnej pracował - Piotr Rąpalski.

Jadąc do schroniska dla zwierząt przez Salwator mijałem ściany popisane przez kiboli hasłami "antypsy". Może i zabawny paradoks, ale żarty skończyły się, gdy dotarłem już na miejsce. Zobaczyłem tysiące bezpańskich zwierząt. Jedne ujadały na mnie wściekle, a inne skryte po kątach patrzyły tylko smutnymi oczami. Zbyt małe schronisko, borykające się z finansowymi problemami, to jednak jedyny dla nich ratunek przed głodem i zimnem. Pociechą są ludzie, którzy w nim pracują. Co dzień od 7 rano karmią i leczą czworonogi oraz "rozminowują" ich wybiegi z tysięcy kup. Jak ciężka to praca, na mrozie, w hałasie i mało przyjemnym zapachu, przekonałem się na własnej skórze.

Gumiaki, kurtkę i rękawiczki dostaję od Piotrka. - Lepiej się przebierz, żebyś później na mieście sam nie wyglądał jak zwierzaczek - udziela porady pierwszy spotkany pracownik schroniska. Domyślam się, że ta fucha będzie raczej przypominać orkę na roli niż strzyżenie pudli przed konkursem piękności.

Kierownik placówki kieruje mnie do Doroty. Pracować będziemy w sektorze suk. Najpierw idziemy po karmę, ale tylko dla tych zwierząt, które są w słabszej formie. - Pozostałe jedzą raz dziennie o 14. Taki obiad - mówi Dominika, dziewczyna wydająca puszki z psimi konserwami i suchą karmę. Piotrek prosi, aby nakarmiła później jednego strachliwego psa, który je tylko nocą.

Tu pamiętają takie szczegóły, choć do schroniska trafia ok. 3,5 tys. zwierząt rocznie. Warunki są trudne, bo kiedy budowano placówkę, obliczono ją na zaledwie 350 psów i 100 kotów. Na szczęście schronisko cały czas szuka nowych domów dla zwierzaków.

- Uważaj na Morgana w R-10. Przy sprzątaniu zamknij go w budzie - instruuje przechodzącego pracownika Dorota. - Morgan? Pirat Morgan? - pytam. - To piesek, który lubi czasem zdemolować budę na drobne deseczki - tłumaczy dziewczyna.

Mam nadzieję, że na niego nie trafię. - Ważne tylko, żeby rąk nie wkładać tam, gdzie nie trzeba - uspokaja szefowa. Po załadowaniu karmy na wózek, jedziemy do... ambulatorium. Pobieramy leki dla zwierząt. Głównie takie, które ułatwiają trawienie pokarmów. Każdy pies ma swoją kartotekę z wpisanym stanem zdrowia i datą kiedy przybył. Widzę, że dziś swoją dawkę dostaną Fauna, Ahmed i Tytus. Pigułki wydają lekarki weterynarii. Są tu też izolatki, gdzie mamy psy zakaźnie chore, i szpital, w którym odbywa się rekonwalescencja po zabiegach.

Wchodzimy do sektora suk. Ciężko nie skojarzyć tego z więzieniem. Żelazne drzwi, kraty i leżące pod nimi miski. To jednak konieczność dla dobra zwierzaków. Niektóre skaczą nawet na półtora metra w górę, aby naszczekać mi w twarz. Inne błagalnie wystawiają pyszczki przez pręty. Kundelki, wilczury, labradory, małe, duże, średnie. Cała horda. A hałas robią niemiłosierny.

Władze miasta naprawdę powinny pomyśleć o rozbudowie schroniska. W jednej klatce o kilku metrach kwadratowych powierzchni mieszka nawet pięć psów. Co prawda z drugiej strony mają jeszcze okratowany wybieg, ale Hilton to nie jest.
Dziwi mnie, że na drzwiach nie ma imion psów, ale Dorota tłumaczy, że zbyt często zmieniają klatki, a czasem biorą je nowi właściciele.

Na zewnątrz widzę większe wybiegi ogrodzone palisadą. Tu znajdują się psy, które nie lubią się z tymi w klatkach. Szefowie więziennych gangów zawsze mają najlepiej. Jest też pusty wybieg, aby od czasu do czasu zamknięte zwierzęta mogły się wyszaleć.

Łopata, skrobaczka, wiaderko i zaczynamy "rozminowywać" klatki z psich kup. Dorota pięć pod rząd, ja jedną. Nie mam wprawy, a nie chcę spowalniać pracy. Pcham się tylko do psów, które sięgają mi niewiele ponad kolana. Po co igrać z losem. Wchodząc do pierwszego zapominam zamknąć furtkę i zbieram ochrzan od Doroty. - Bo będziesz za nimi gonił! Najpierw łopata to psy odejdą, później wchodzisz i zamykasz za sobą - instruuje dziewczyna.

Powoli kubeł się napełnia. Olbrzymia "wszechkupa" rośnie jak na drożdżach. Niespodziewanie szefowa każe mi posprzątać klatkę amstaffa. Ponury typ patrzy na mnie spode łba. - Potulny jest jak baranek - zapewnia Dorota. Wchodzę i zamykam za sobą jedyną drogę ucieczki. Sprzątam nie bez lęku, ale zwierzak faktycznie mnie ignoruje. Ma satysfakcję, że pismak pucuje mu toaletę. Czyszcząc klatki napełniamy też wodą michy.

Na koniec kotki. Te dzikie z ulic, przerażone widokiem człowieka, chowają się po kątach. Czekają na zaszczepienie i wypuszczenie tam, skąd przybyły. Zmieniam ich kuwety i czyszczę miski. W sali obok "domowce". Wystawiają pazury. Chcą się bawić. Czekają na adopcję. - W domu chyba już nie masz zwierząt ? - pytam Dorotę. - Mam kanarka i papugę. Jakbym miała warunki wzięłabym i psa - odpowiada szefowa.

Myślę, że każdy, kto kiedyś wyrzucił zwierzę na bruk lub je katował powinien popracować w schronisku. Najlepiej w Wigilię, kiedy czworonogi będą mogły wyrazić swoje oburzenie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kraków: "Czyściłem im klatki w schronisku, żeby wiedziały, że ludzie nie są źli" - Kraków Nasze Miasto

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto