Nie zastanawiali się, czy jechać do piekła. Nie mieli nawet wyboru. Czy też inaczej: to był wybór ich życia, więc kiedy okazało się, że mają jechać do zrujnowanego Katmandu, by pomóc Nepalczykom w akcji ratunkowej. Nie było już czasu na dyskusje.
Dzisiaj wrócili. Nasi dzielni strażacy z Sądecczyzny i ich najlepsi przyjaciele - psy.
15 strażaków z Sącza (na razie wróciło ośmiu z nich), którzy wraz z kolegami z innych regionów Polski pojechali do Katmandu, należą do grupy poszukiwawczo-ratunkowej HUSAR. Ta sama grupa brała udział m.in. w akcji po wybuchu gazu w katowickiej kamienicy.
26 kwietnia, dzień po straszliwym trzęsieniu ziemi pod Himalajami, w którym mogło zginąć nawet 10 tysięcy ludzi, wyruszyli do Nepalu. - Dowiedziałem się o tym o godz. 16. O 22 byłem już spakowany, i wraz z Madoksem, moim psem, w pracy- wspomina Michał Kulig. - Nie miałem wątpliwości, bo na tym polega nasza praca. Ale żona bardzo się bała. Mamy dwójkę dzieci: sześć i cztery latka. Tęskniłem. W Nepalu był wielki problem z zasięgiem, mogliśmy porozumiewać się tylko przez smsy - opowiada. Najgorzej wspomina widok dziecięcych zwłok. Nawet trudno mu o tym mówić.
Strażacy i ich psy tropiące przez kilka dni na gruzowiskach szukały żywych ludzi. Wprawdzie udało im się odkopać jedynie barana, ale ich praca miała wielki sens. - Dzięki temu mogliśmy wykluczyć miejsca, w których żywi mogą się znajdować i odciążyć nepalskich strażaków. Zaraz po nas wjeżdżały koparki - opowiada inny sądecki strażak, Waldemar Kałziński.
W Balicach witał strażaków małopolski komendant, Andrzej Mróz. - Jestem z nich dumny. Ale pomaganie to taka cecha genetyczna strażaków - mówi.
Maturzyści zakończyli rok szkolny. Czekają na nich egzaminy maturalne
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?