Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Konrad Gruszkowski z Wisły Kraków: Wymagam od siebie znacznie więcej

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
wisla.krakow.pl
- Pewnie, że fajnie jest usłyszeć o sobie dobre słowo, ale tak naprawdę ja jestem skromnym chłopakiem, który ciężko pracuje i czeka na swoją szansę. Na razie za wiele ich nie miałem, bo zagrałem w sumie dwa razy w ekstraklasie. Nie ma co opowiadać, chwalić się, bo na razie nie ma czym - mówi 19-letni Konrad Gruszkowski, piłkarz Wisły Kraków.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- Debiut w ekstraklasie zaliczył pan kilka tygodni temu w meczu ze Stalą Mielec, wygranym przez Wisłę aż 6:0. Później była dłuższa przerwa i w piątek 4 grudnia występ w derbach Krakowa. Dla kogoś kto od małego dziecka kibicuje Wiśle, musiało to być pewnie duże przeżycie?
- Zdecydowanie. To był dla mnie bardzo emocjonujący występ. Rzeczywiście od małego kibicowałem Wiśle i wiem, jak ważne są derby. Żałuję tylko, że nie było kibiców, bo zagrać przy pełnych trybunach w takim meczu, to byłaby jeszcze większa sprawa i dodatkowe emocje.

- Może dla młodego chłopaka to lepiej, że trybuny były puste, bo presja była mniejsza…
- Nie, nie. Ja się presji nie boję, a zawsze chciałem grać przy pełnych trybunach. Jak chyba każdy piłkarz zresztą.

- Wchodził pan na boisko w trudnym momencie, gdy Wiśle przyszło grać w dziesiątkę, a Cracovia, goniąc wynik, coraz mocniej naciskała.
- Rzeczywiście, nie był to łatwy moment meczu dla drużyny i powiem szczerze, że ja ze swojego występu nie jestem zadowolony. Zapamiętałem przede wszystkim to, że przegrałem pojedynek ze skrzydłowym Cracovii, z czego mogła paść bramka oraz to, że zrobiłem dwa głupie, zupełnie niepotrzebne faule blisko naszego pola karnego. Cieszę się, że zagrałem, ale wymagam od siebie znacznie więcej.

- Podpisał pan z Wisłą kontrakt w lecie, wcześniej zbierał bardzo dobre opinie za występy w III-ligowym wówczas Motorze Lublin, a i trener Artur Skowronek ciepło się wypowiadał na pana temat. Jak pan słyszy takie opinie, to co pan sobie myśli?
- Szczerze mówiąc, nie ekscytuję się czymś takim nadmiernie. Pewnie, że fajnie jest usłyszeć o sobie dobre słowo, ale tak naprawdę ja jestem skromnym chłopakiem, który ciężko pracuje i czeka na swoją szansę. Na razie za wiele ich nie miałem, bo zagrałem w sumie dwa razy w ekstraklasie. Nie ma co opowiadać, chwalić się, bo na razie nie ma czym. Najpierw trzeba pokazać na boisku, że coś się potrafi.

- Nie wierzę jednak, że nie czuł pan zniecierpliwienia, że trenerzy chwalą, również za gry kontrolne, a później pan nie gra…
- Było zniecierpliwienie. Tego krył nie będę. Pojawiły się nawet nerwy raz czy drugi, że ciężko pracuję, a nie ma mnie nawet w kadrze meczowej. I powiem szczerze, że zaczęły pojawiać się myśli, że może powinienem odejść, poszukać szczęścia gdzieś, gdzie będę mógł po prostu regularnie grać. Trener Artur Skowronek szybko sprowadził mnie jednak na ziemię. Mieliśmy poważną rozmowę, w której powiedział mi, że nie ma mowy, żebym gdzieś odszedł, bo liczy na mnie w Wiśle, tylko muszę być cierpliwy.

- Trenera Skowronka nie ma już jednak w Wiśle, jest Peter Hyballa. Dla pan pierwszy zagraniczny trener w przygodzie z piłką. Jakie pierwsze wrażenia?
- Widać, że to zupełnie inna szkoła, inne myślenie o piłce. Jesteśmy oczywiście dopiero po pierwszych kilku treningach, ale już widać, że będą one cięższe, trudniejsze niż u trenera Skowronka. Na początku tygodnia mamy po dwa treningi dziennie, później po jednym, a trener już nam zapowiedział, że będzie dużo biegania. Teraz najczęściej używane słowo na treningach to jest głośne „press, press.”

- Chciałbym zapytać o pańskie dzieciństwo. Pochodzi pan z Mszany Dolnej. Skąd zatem wzięło się kibicowanie Wiśle Kraków?
- W Mszanie wszyscy kibicują Wiśle, więc to przyszło zupełnie naturalnie. Zaczynałem grać w piłkę z Turbaczu Mszana Dolna i trener organizował nam wyjazdy do Krakowa na mecze Wisły. Tak zaczęło się takie jeszcze mocniejsze kibicowanie temu klubowi.

- W pańskiej rodzinnej miejscowości koledzy, rodzina, pewnie wszyscy są dumni, że ich krajan gra w Wiśle?
- Mam ten komfort, że choć gram w Wiśle, to nie musiałem wyprowadzać się na razie z rodzinnego domu. Mieszkam z rodzicami i braćmi w Mszanie Dolnej, z której do naszego ośrodka treningowego w Myślenicach jest raptem dwadzieścia minut jazdy samochodem. A co do kibiców, to owszem, koledzy gratulują debiutu w ekstraklasie, ale powiedzmy sobie szczerze, że na razie to nie ma się za bardzo czym przesadnie chwalić. Mam jednak nadzieję, że kiedyś będzie.

- Gdy pan przyjeżdżał jako młody chłopak na mecze Wisły, to pewnie pan wtedy nie przypuszczał, że z niektórymi z tych zawodników, którzy biegają po boisku, kiedyś usiądzie pan w jednej szatni…
- To prawda. Są w drużynie piłkarze, których wtedy oglądałem, jak choćby Maciej Sadlok czy Rafał Boguski. Moim największym idolem w tamtym okresie był jednak Arkadiusz Głowacki. Życie tak się później potoczyło, że to on mocno walczył o to, żebym trafił do Wisły. Przekonywał moich menedżerów, również władze klubu, że warto na mnie postawić, zainwestować we mnie.

- Zanim pan jednak w niej zadebiutował, był okres gry w Motorze Lublin, wtedy jeszcze III-ligowym. Wszyscy pana tam chwalili.
- Bo to był bardzo udany dla mnie rok. Spotkałem tam wiele życzliwych osób, a przede wszystkim bardzo dużo się nauczyłem. Rozegrałem pierwszy sezon w seniorskiej drużynie. Mogłem grać z takimi piłkarzami, jak Rafał Grodzicki czy Tomasz Brzyski, którzy dużo mi podpowiadali. Ten rok bardzo dużo mi dał, nabrałem pewności siebie.

- Po powrocie do Wisły ma pan trochę pecha, bo nie ma w zespole „Białej Gwiazdy” drugiej tak mocno obsadzonej pozycji jak prawa obrona…
- To prawda, jest nas czterech do jednego miejsca, bo prócz mnie Łukasz Burliga, David Niepsuj i Dawid Szot. Pozostaje walczyć o miejsce i starać się przekonać trenera, że to ja powinienem być tym pierwszym wyborem.

- Skąd w ogóle wzięła się u pana ta boczna, prawa obrona, skoro do Wisły przychodził pan jako napastnik?
- Gdy trafiłem do Wisły, to rzeczywiście byłem napastnikiem. Problem był taki, że w pierwszej rundzie w Centralnej Lidze Juniorów strzeliłem tylko dwie bramki. W okresie przygotowawczym poszedłem do trenera i zapytałem, czy mógłby mnie sprawdzić na bocznej obronie w jakimś sparingu, bo w małych gierkach na treningach nieźle czuję się na tej pozycji. Trener się zgodził, wyszło to nieźle i tak już zostało. Dla mnie to był dobry ruch, bo właśnie na tej pozycji czuję się zdecydowanie najlepiej.

- Kto dla pana jest wzorem na tej pozycji?
- Przede wszystkim Kyle Walker z Manchesteru City, również Łukasz Piszczek. W Wiśle dostaję natomiast szereg cennych uwag, podpowiedzi od takich zawodników jak Łukasz Burliga czy Maciej Sadlok, którzy na bocznej obronie rozegrali mnóstwo meczów.

- Po porażce z Legią przed wami jeszcze mecz z Lechem w Poznaniu. Liczy pan, że uda się „złapać” w nim parę minut?
- O swoje chcę walczyć przede wszystkim w okresie przygotowawczym, ale nie kryję, że chciałbym jeszcze wystąpić w tym roku. Chyba nie muszę tłumaczyć, że dla każdego piłkarza gra w takim spotkaniu jest marzeniem.

- Z pańskich słów wynika, że już nie myśli pan o szukaniu szczęścia w innym klubie.
- Nie, nigdzie się już nie wybieram. Podejmuję rękawicę i w zimie będę walczył o swoje.

Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków

EKSTRAKLASA 2020-21: WYNIKI, TABELA, TERMINARZ, PLAN TRANSMISJI

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Konrad Gruszkowski z Wisły Kraków: Wymagam od siebie znacznie więcej - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto