Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kibic Wisły Kraków na Mont Blanc [ZDJĘCIA]

Redakcja
Tarnowianin Marcin Skóra, którego ukochanym zespołem jest Wisła Kraków, zdobywa najwyższe szczyty górskie Korony Ziemi nieodmiennie w koszulce swojej drużyny. Ostatnio ze szczytu Mont Blanc mógł krzyknąć: "Jazda, jazda, Biała Gwiazda!". Pisaliśmy o jego sukcesie w sierpniu. Teraz oprócz nowych zdjęć, możecie przeczytać relację samego uczestnika. W jego wyprawie na Mont Blanc wziął udział m.in. Piotr Kupicha, lider zespołu Feel.

Kibic Wisły Kraków zdobył Mont Blanc

"OBSADA:
1. Maciej „Gruntos”: mój przyjaciel, charakterny obieżyświat pochodzący ze Szczecinka. Jeśli chodzi o wspinaczkę górską zawdzięczam mu prawie wszystko
2. Wojtek „Kanion”: człowiek o wielkim sercu, „Dyrektor” naszej wyprawy
3. Marta „Kakuś”: siostra Kaniona i jego „prawa ręka” jeśli chodzi o zarządzanie wyprawą. Pierwsza kobieta w dziejach świata, która sprawiła, że czułem się bezpiecznie w górach
4. Piotr Kupicha: zawodowo lider zespołu Feel, a prywatnie Wielki Człowiek dla którego wspinaczka górska jest drugą miłością po muzyce
5. Jacek „Jaca”: biznesmen ze Śląska, mający za sobą nieudane próby zdobycia Mont Blanc
6. Marcin „Derma” Skóra: chłopak z Tarnowa, miłośnik Wisły Kraków, marzący o zdobyciu w koszulce swej ukochanej drużyn dziewięciu najwyższych szczytów na wszystkich kontynentach Ziemi

AKT PIERWSZY – „GRUNTOS” i jego plan Akcja „pierwszego aktu” rozpoczyna się w marcu 2012 roku, kiedy to wróciłem do Polski z nieudanej próby wejścia na Aconcaquę (najwyższy szczyt Ameryki Płd.). Wtedy trudno było mi określić czy moja argentyńska wyprawa to sukces, czy też porażka. W moich rozterkach trwałbym nadal, gdyby nie „Gruntos”, który niespodziewanie zadzwonił do mnie z pewną propozycją. – Cześć bracie. Organizujemy się na Mont Blanc. Idziesz z nami? Początkowo wahałem się, jednak możliwość wspólnego wspinania się wraz z przyjacielem była na tyle kusząca, iż postanowiłem spróbować jeszcze raz. Plan wyprawy, jaki sporządził „Gruntos” wyglądał imponująco – pierwszy tydzień to wędrówka wśród szwajcarskich Alp, natomiast kolejne dni to Chamonix i ewentualny atak na szczyt Mont Blanc. Tuż przed wyjazdem poszedłem na poranną mszę świętą prosząc Boga o szczęśliwy powrót dla wszystkich uczestników naszej wyprawy. Wpatrując się w Ukrzyżowanego Jezusa prosiłem go o ostatnią szansę, jednocześnie obiecałem, że w przypadku drugiej porażki na „dachu Europy”, kończę definitywnie ze wspinaczką. Moja najpiękniejsza przygoda górska rozpoczęła się w dniu 23 lipca 2012 we Wrocławiu. Wspólnie z Maćkiem wyruszyliśmy samochodem w kierunku Szwajcarii, do której dotarliśmy w godzinach wieczornych. U podnóża Alp rozbiliśmy namiot i przy kolacji podziwialiśmy Allalinhorn (4027 m npm), który Maciek wytypował jako pierwszy z naszych szczytów do zdobycia. Weszliśmy na niego już następnego dnia. Kolejnym celem, jaki nakreślił przed nami „Gruntos” był wierzchołek góry Breithorn (4164 m npm) położonej na granicy Szwajcarii i Włoch. Po krótkim spacerze wsiedliśmy do kolejki linowej, która wywiozła nas na Klein Matterhorn i z stamtąd rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę na szczyt. W przeciwieństwie do wcześniejszego szczytu, pierwsze kilkaset metrów pokonywaliśmy indywidualnie. Kilkadziesiąt minut samotnego marszu po raz kolejny bezwzględnie obnażyło moje braki kondycyjne, pokazując mi, jak wiele jeszcze pracy przede mną. Mimo to, około godziny 13:30, wspólnie z „Gruntosem” przybiliśmy „piątkę” na szczycie! Po kilku dniach pobytu w Szwajcarii nadszedł czas pożegnania tego niezwykłego kraju. Po spakowaniu naszego ekwipunku ruszyliśmy w kierunku francuskiego Chamonix.

AKT DRUGI – POŻEGNANIE „GRUNTOSA” W dniu naszego przyjazdu Chamonix przywitało nas deszczową pogodą. Mont Blanc spowity był chmurami, co nie napawało optymizmem. Kolejny dzień pobytu w Chamonix obdarował mnie nowymi znajomościami, ponieważ osobiście poznałem „Kaniona”, jego siostrę Martę pieszczotliwie nazywaną „Kakusiem” oraz ich przyjaciela Jacka. Tego dnia dowiedziałem się również o tym, iż nasz stan osobowy zostanie zwiększony do sześciu osób, ponieważ dojedzie do nas Piotr Kupicha (lider zespołu Feel), który również zamierza zdobyć Mont Blanc. Nadszedł upragniony wtorek, dzień w którym mieliśmy rozpocząć zdobywanie „Blanca”. W godzinach rannych wyruszyliśmy kolejką na Aguille du Midi i z jej górnej stacji zeszliśmy wąska granią na Col du Midi, gdzie nieopodal znajduje się schronisko o nazwie Cosmiques. Tuż po wieczornym posiłku „Kanion” rozmawiał z różnymi przewodnikami i zaczynał mieć coraz więcej wątpliwości, co do ataku na najwyższy szczyt Europy. Najwięcej ziarna niepewności zasiał w nim pewien włoski przewodnik o twarzy „starego wyjadacza”, z którym Kanion dyskutował o śnieżnych nawisach znajdujących się w sąsiedztwie zbocza Col du Mount Maudit („Przeklęta Góra” – półtorej tygodnia temu pod lawiną zginęło tam kilkanaście osób) Z uwagi na fakt, iż mój język angielski ogranicza się do słów „Yes” i jednego słynnego przekleństwa, nie byłem specjalnie zainteresowany konwersacją z innymi potencjalnymi zdobywcami, jednak wyraz twarzy „Dyrektora Kaniona” nie pozostawiał złudzeń. – Kochani, śpimy dłużej, dziś nie idziemy – oznajmił po rozmowie z „wyjadaczem”. „Przecież to niemożliwe” – pomyślałem. „Mamy piękną pogodę, jesteśmy już tak blisko, a on nam mówi, że musimy się wycofać. Nigdy k.... nie zdobędę tej przeklętej góry”. Gdy moja głowa nieco ostygła zrozumiałem, że „Kanion” to mądry człowiek, który w swojej decyzji kierował się wyłącznie naszym dobrem. Gdyby nie reszta grupy, za którą czuł się odpowiedzialny to wraz z „Kakusiem” i „Gruntosem” weszliby na „Blanca” z zawiązanymi oczami. Następnego dnia, „Dyrektor” w ramach rekompensaty zarządził wyjście na Mount Blanc du Tacul (4100 m npm – tzw. „Mały Mont Blanc„. Nie było łatwo, ale daliśmy radę. W trakcie powolnego zejścia do kolejki Aguille du Midi, „Kanion” nieoczekiwanie zaproponował nam jeszcze jedną próbę wejścia na „Dach Europy”. W innych okolicznościach, po takiej propozycji pewnie skakałbym z radości, jednak wiedziałem, iż mój Przyjaciel „Gruntos” nie może kontynuować dalszej przygody, ponieważ musi wracać do Polski. Nie wiedziałem co mam robić. Z jednej strony chciałem towarzyszyć Maciejowi w drodze powrotnej, a z drugiej patrzyłem na „Blanca”, który kusił mnie teraz jeszcze bardziej. „Gruntos” podczas wspólnej rozmowy nie pozostawił mi żadnych złudzeń. – Masz tu zostać zdobyć tę górę – powiedział. No to zostałem...

AKT III – MAXIMUS „KANION” Po dwóch dniach oczekiwania „Dyrektor Kanion” podjął decyzję o wyjściu w góry. Wojtek podczas krótkiej odprawy nakreślił nam ramowy plan zdobycia „Blanca”, jednak droga jaka miała nas tam zaprowadzić znacznie różniła od pierwotnie zakładanej. Z tamtej odprawy zapamiętam również muzykę z filmu GLADIATOR, i „Kaniona”, który cytował przemówienie Generała Maximusa tuż przed bitwą z Germanami…… „Bracia!! Za trzy tygodnie będę zbierał żniwa! Wyobraźcie sobie co wy wtedy będziecie robić i tak się stanie!! ” Po raz kolejny zobaczyłem w Wojtku rozsądnego wodza, któremu należy ufać bezgranicznie….. Ostatni sprawdzian sprzętu i wyjazd kolejką linową na 1800 m n. p. m., a potem przesiadka do popularnego TMB, czyli Tramwaj du Mont Blanc, który kończy swój bieg na Le Nid d-Aigle na wysokości 2100 m n. p. m. Od tej chwili skończyły się żarty i wiedziałem, że wszystko co osiągniemy musimy „wydreptać” własnymi nogami. Forma fizyczna pozostałych uczestników nie pozostawiała mi złudzeń kto jest najsłabszym ogniwem całej wyprawy. Nawet Piotrek „Feel” Kupicha, posiadający dodatkowe obciążenie w postaci gitary na plecach poruszał się przynajmniej trzy razy żwawiej ode mnie. Przez jakiś czas próbowałem „palić głupka”, jednak takich górskich wyjadaczy jak „Kanion” i jego siostra „Kakuś” ciężko było oszukać. Po upływie kilku godzin dotarliśmy wreszcie pod słynny „Kuluar Śmierci”, zwany też „Żlebem Rolling Stones”. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem potężną lawinę kamienną, gdzie jeden z głazów miał wielkość telewizora. To właśnie tam w ubiegłym roku tragicznie zginął znany polski taternik Wojciech KOZUB. Po krótkiej modlitwie za spokój jego duszy kontynuowałem dalszą wspinaczkę. W godzinach popołudniowych dotarliśmy do schroniska Gouter (3 818m n. p. m) Szybkie spańko na podłodze w jadalni schroniska i pobudka o godzinie 1:00 — nadeszła długo wyczekiwana przeze mnie chwila…… Około godziny 2:00, spięci linami opuściliśmy Goutiera i oto właśnie rozpoczęła się jedna z najważniejszych chwil mojego życia. „Dyrektor Kanion” podzielił grupę na dwa zespoły. Pierwszą ekipę prowadził „Kanion”, tuż za nim przypiety lina był Piotrek Kupicha i ja. Przewodnikiem drugiego zespołu była Marta, do której przypięty liną był „Jaca”. W drodze na szczyt spotkaliśmy kilkanaście osób, które postanowiły zawrócić ze względu na bardzo silny wiatr przekraczający chwilami 100 km/h. Nad ranem dotarliśmy do schronu o nazwie Vallot w którym zastaliśmy kilkunastu zziębniętych wspinaczy. Półgodzinna drzemka, tabliczka czekolady i łyk ciepłej herbaty spowodowała wstąpienie we mnie zupełnie nowych sił. Grań Bosses, którą poruszaliśmy się jest bardzo wąska, co spowodowało podwójne zwiększenie naszej czujnośc, i a „Kanion” niezmiennie sypał cytatami z filmu GLADIATOR….. „Równać szyk!! Trzymamy się razem!! ” wiatr wbijał kryształki lodu w nasze twarze, jednak świadomość, iż każdy krok przybliża nas do spełnienia marzeń niwelowała ból. O godzinie 10:08 postawiłem wreszcie nogę na „Dachu Europy” – ZDOBYŁEM MONT BLANC (4 810m n. p. m) Ubrany w koszulkę Wisły Kraków mogłem wreszcie zaśpiewać…… „JAZDA JAZDA JAZDA!!! BIAŁA GWIAZDA!! ” Ku mojemu zdumieniu, Piotrek Kupicha znalazł jeszcze siłę aby na szczycie zagrać swoją najnowszą piosenkę pt. „Zostań ze mną”. Wsłuchany w jego śpiew, siedziałem na śniegu i czułem dumę w sercach całej naszej piątki zdobywców. Z delektowania się szczytem wyrwał nas „Dyrektor Kanion” zarządzając zejście w dół. Wojtek przypomniał nam o zachowaniu maksimum koncentracji, ponieważ najwięcej wypadków ma miejsce podczas zejścia ze zdobytej góry. Schodząc w dół żyłem nadzieją, iż za kilka godzin będę delektowałem się miejscowym piwem pławiąc się w luksusach dwu gwiazdkowego hotelu. Pierwszy dłuższy przystanek zrobiliśmy sobie w schronisku Goutier, gdzie zjadłem chyba najdroższą (14 euro) i najbardziej obrzydliwą zupę świata. I gdy myślałem, że podczas tej wyprawy nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć przyszedł czas na pokonanie „Kuluaru Śmierci” (tego od kamiennych lawin). Dwóch Czechów, którzy szli przed nami jako pierwsi zdecydowali się na jego pokonanie. Spokojnym wzrokiem obserwowaliśmy ich z pod skały, gdy nagle „Kanion” krzyknął….. „Kryć się!! Lawina schodzi!!! Chować głowy!! ” Wspomniani Czesi wygrali wtedy drugie życie, ponieważ spadające głazy ominęły ich dosłownie o kilka metrów. Piotrek Kupicha również został uderzony przez jeden z kamieni, na szczęście nie był to duży głaz i bez szwanku mógł kontynuować dalsze schodzenie w dół. „Feel” całe to wydarzenie skwitował słowami….. „co tam plecy, najważniejsze że gitara nie uszkodzona”. Dzisiaj wiem, że gitara z „Blanca” ma zostać przekazana na jedną z aukcji charytatywnych, dlatego tak bardzo mu na niej zależało. W godzinach późno popołudniowych, wśród hasających kozic i koziorożców, dotarliśmy do stacji Tramwaju du Mont Blanc (2372m n. p. m). Jeśli ktoś myśli, że to koniec naszej przygody to nic bardziej złudnego…… Pod stacją „Tramwaju” okazało się, iż ten w dniu dzisiejszym zakończył swoje kursowanie. Wobec powyższego nic innego nam nie pozostało, jak schodzić pieszo do samego Chamonix. Nim minęła godzina 0:30 byliśmy w hotelu….. Na opijanie sukcesu nie mieliśmy już siły ani ochoty. Jedyne o czym marzyliśmy to kąpiel i długi sen...

EPILOG Za zdobycie Mont Blanc chciałbym podziękować Maciejowi „GRUNTOS” GRUNT, bez którego najlepsza przygoda mojego życia nigdy by się nie odbyła. Ukłony kieruję również do Wojtka „Maximusa — Kaniona” oraz jego siostry Marty. To właśnie Ci Wielcy Ludzie swoją niezłomną postawą dodawali mi sił i pokazali, że bez względu na wszystko w górach liczy się Braterstwo. Wyrazy szacunku i podziękowania składam również na ręce Piotrka Kupichy oraz Jacka „Jacy”, głęboko wierząc, że jeszcze nie jedną górę wspólnie zdobędziemy. Moja podróż nie odbyłaby się nigdy bez wsparcia ludzi dobrego serca, dlatego chciałbym szczególnie podziękować moim honorowym patronom projektu „TARNÓW W KORONIE ZIEMI”: Panu Wicemarszałkowi Województwa Małopolskiego: Romanowi CIEPIELI, oraz Panu Prezydentowi Miasta Tarnowa: Ryszardowi ŚCIGALE. Specjalne podziękowania składam moim sponsorom, którzy finansowo wspierają mnie w realizacji projektu „TARNÓW W KORONIE ZIEMI” - Panu Sławomirowi SIEDLIK, współwłaścicielowi firmy SOUND @ VOICES - Firmie „TRADE TRANS”.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto