Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jurassic World: Większe zębiska, mniej kinowej magii [RECENZJA FILMU]

Kamil Babacz
Jurassic World: Większe zębiska, mniej kinowej magii [RECENZJA FILMU]
Jurassic World: Większe zębiska, mniej kinowej magii [RECENZJA FILMU] Universal Pictures
W porównaniu ze swoją nową odsłoną, oryginalny Jurassic Park przypomina co najwyżej lokalne zoo. Ale chociaż dinozaury mają jeszcze większe zębiska, nie ma w "Jurassic World" kinowej magii oryginału. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że reżyser nowej części jest tego w pełni świadomy.

Najbardziej sceptyczny wobec idei tworzenia nowego Jurassic Parku jest chyba sam reżyser, Colin Trevorrow. W swoim "Jurassic World" co rusz składa hołd oryginałowi. Jednego z pracowników parku ubiera w koszulkę z logo pierwowzoru - zachwyca się on pierwotną ideą parku rozrywki, w którym chodziło po prostu o dinozaury. W nowym parku na Isla Nublar, jak zauważa, już nawet nie dinozaury są główną atrakcją. Bo dinozaury nie robią dzisiaj na nikim żadnego wrażenia. Żeby biznes się kręcił, muszą być jeszcze większe i mieć jeszcze więcej zębów. Dlatego inżynierowie genetyczni tworzą zupełnie nowy gatunek dinozaura o nazwie Indominus Rex, przy którym nawet poprzedni król T-Rex wypada blado.

Metaforyczne odczytanie samego filmu nasuwa się samo i raczej nie jest przypadkiem. Napięcie "Jurassic World" osadzone jest na wyraźnej dychotomii, w której to co dobre, jest naturalne, a to co złe, spreparowane. Trevorrow wie, że nie ma szans poprawić oryginału - tworzy więc jego imitację. Robi to poprawnie, wedle wszystkich reguł współczesnego blockbustera, ale nie jest w stanie wydobyć z niego magii.

Takie ładne, a i tak zjedzą je dinozaury. Premiera filmu "Jurassic World" [Zdjęcia]

Jedzie więc na nostalgii za erą kaset VHS i latami 90. Swoją koszulkę "Jurassic Parku" Trevorrow nosi jak modny, ironiczny nastolatek lub młody dorosły, a nie zafascynowany dinozaurami dzieciak albo dr Ross Geller. Ciężko nie ulec wrażeniu, że adresuje swój film do grona odbiorców innego filmu z Chrisem Prattem w głównej roli - "Strażników galaktyki" z jego licznymi nawiązaniami do popkulturowej przeszłości i zawadiackim, komediowo-komiksowym superbohaterem na czele, zastępującym postacie z o wiele bardziej prawdziwej krwi i kości. To, co było jednak tam powiewem świeżości, w "Jurassic World" sprawia wrażenie ksera kserokopii.

W pierwszym "Jurassic Parku" Spielberg, pełen chęci zrobienia wrażenia na odbiorcy, był jednak przede wszystkim spadkobiercą hitchcockowskiego suspensu. Pojawienie się wielkich gadów odsuwał w czasie możliwie długo, poruszając wyobraźnię przede wszystkim tym, czego nie widać. Trevorrow rzadko idzie tą drogą - prowadzi widza przez swój film, tak jak gości po nowym parku. Samochód na torze i ogrodzenie pod napięciem zastąpiła przezroczysta kula, która zabiera zwiedzających prosto między prehistoryczne zwierzęta. Gatunki oddzielone od siebie milionami lat ewolucji, dziś oddziela jedynie tafla przezroczystego aluminium, równie cienka jak prawie nieuchwytna granica trójwymiarowego obrazu.

Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, ale - o czym Trevorrow wydaje się doskonale wiedzieć - nieuchronnym skutkiem tego "więcej, głośniej, mocniej" musi być nuda. Jesteśmy żądni wrażeń, ale tej granicy nie można przesuwać w nieskończoność - choć trzeba przyznać, że reżyser dwoi się i troi, by to osiągnąć, czego efektem jest finałowa scena. Stają w niej do walki przede wszystkim symbole kinowego wczoraj i dziś - nie jest ciężko przewidzieć, kto musi tę bitwę wygrać.

"Jurassic World" to próba stworzenia meta-blockbustera, ale chociaż czuć, że za kamerą stanął świadomy i inteligentny twórca, jakoś nie chce się przybić mu piątki. Jeśli odczuwam z nim nić porozumienia, to nie z powodu popkulturowych sentymentów, ale zaniepokojenia kryzysem fabryki snów w produkcji nowych pomysłów - kiedy sprawdzam, co czeka nas w kinach latem, czuję się, jakbym czytał filmową ramówkę TVN. Tylko dlaczego właśnie teraz - chwilę po błyskotliwym, bo nieco awangardowym w swoim przesycie "Mad Maksie" i nieco dłuższą chwilę po serii przekraczających wygodne granice rozrywkowego kina "Batmanach" Nolana i ostatnim Bondzie. Jeszcze wczoraj wydawało się, że nawet odgrzewając kotlety można mieć coś ciekawego powodzenia. "Jurassic World" wylewa na głowę kubeł zimnej wody tym, którzy widzą nową energię w starym Hollywood. Może tylko na taki pomysł stać jego twórcę? A może to jednak bardzo trafna diagnoza największej w historii kina ery sequeli?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto